[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roland pojechał tramwajem do Spadiny, a potem autobusem na północ wzdłużSpadiny do Bloor.Trzy roześmiane i rozgadane młode kobiety, które wsiadły doautobusu, rozpromieniły pojazd swą obecnością, pulchne niemowlę w nosidełkuuśmiechnęło się błogo do niego.Zobaczył, jak nastolatek z zielonym irokezem ustępujemiejsca objuczonej zakupami starszej kobiecie o orientalnej urodzie, i doszedł downiosku, że świat mimo wszystko jest wart ocalenia.Kiedy nucił cicho do taktukołysania autobusu, nawet świadomość, że dzisiejszej nocy Ciemność może zgładzićnastępną osobę, nie mogła zepsuć mu humoru.Ostatnio dość przebywał w Mroku.Miałzamiar cieszyć się odrobiną Zwiatłości.Z powodu korków na drodze cieszył się nią trochę dłużej, niż zamierzał.Równiedobrze mógł pójść pieszo.Teraz już wiadomo, dlaczego bohaterowie nie korzystają ześrodków komunikacji miejskiej, pomyślał, przyłączając się do tłumu kłębiącego się przytylnych drzwiach.Dzień był upalny, czuć to było w autobusie; jedna z pasażerek miałaprzy sobie pakunek ze świeżymi rybami.Następnym razem pójdę pieszo.W porównaniuz tym spaliny na Bloor Street pachniały niczym wiatr za miastem.Na straży przy krzakach bzu stał tylko jeden wózek i Rolanda ogarnęły złeprzeczucia.Przyklęknął i wsunął głowę do liściastego tunelu.W środku pachniało zbytprzyjemnie, aby pani Ruth była w domu.Nie było jej tam.Jednakże pośrodku placyku, gdzie bezdomna kobieta zwykle siadywała, sterczałwbity w ziemię obdarty z kory patyk, na którym powiewał szary proporzec.Rolandschylił się i zdjął go. Rachunek z Dominionu?  zdziwił się i odwrócił karteczkę. Po drugiej stronie ledwo widać było wypisane bladym ołówkiem na wiotkimi wybrudzonym papierze słowa:  Kto wzniósł bariery?Rzeczywiście, kto?  pomyślał Roland i zmarszczył czoło.Ciekaw był, czy paniRuth zawsze zostawiała tajemnicze wiadomości, kiedy wychodziła, czy miała to byćkonkretna odpowiedz na pytanie, które chciał jej zadać.Co teraz mamy robić?Kto wzniósł bariery?Doszedł do wniosku, że nie była to najlepsza odpowiedz.Wepchnął papier do kieszeni, wyczołgał się spod bzów i wstał, nie zważając naspojrzenia ciekawskich przechodniów.Pojazdy wlokły się po Bloor nieprzerwanymstrumieniem, nie dając powodów do przypuszczeń, że od czasu, gdy wysiadł z autobusu,korek na Spadinie znikł w cudowny sposób.Zerknął na zegarek i westchnął.Dziesiątatrzydzieści trzy.Dlaczego ci wszyscy ludzie nie byli w domu ze swymi rodzinami?Szybko rozejrzę się po sąsiedztwie.Nie mogła odejść daleko, bo zostawiła połowęswego doczesnego majątku.Daru zachowywała pozory do chwili, gdy zamknęły się za nią drzwi windy, oparłasię wtedy ciężko o pokrytą graffiti ścianę.Nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz takrozpaczliwie tęskniła za gorącym prysznicem.Odrzuciwszy warkocz przez ramię,spojrzała na zegarek.Siedemnaście po jedenastej.To wszystko wyjaśnia.Nie powinnabyła pozwolić, żeby pani Singh namówiła ją na trzecią kawę.Podczas gdy winda ze zmęczonym pomrukiem przemierzała pozostałe dziewięćpięter, Daru obliczała, ile czasu zajmie jej dostanie się z korytarza między Jane i Finch,gdzie się znajdowała obecnie, do mieszkania Rebeki w śródmieściu.Przynajmniej tampózna godzina będzie działała na jej korzyść; o tej porze w czwartek aleja powinna byćpusta.Pewnie jednak przyjadę za pózno, żeby w czymkolwiek pomóc.Czasami odnosiławrażenie, że na tym polegało jej życie  na chodzeniu za Ciemnością, zbieraniu reszteki próbach ich składania.Mimo to nie żałowała, że postanowiła nie przerywać pracy, zamiast poświęcić całyczas Evanowi.Ludzie polegali na niej.Nie bezimienne masy ludzkości, ale pojedynczyludzie.Potrzebowali jej i nie chciała zawieść ich zaufania.Małe bitwy często decydująo losach wojny, jak zawsze powiadał jej wuj Devadas.Winda zatrzymała się ze zgrzytem na parterze.Drzwi rozsunęły się i zamknęły,chowając napis:  Tony kocha Shelley, Annę, Rajetę i Grace.Obrotny chłopiec z tego Tony ego,  pomyślała Daru, idąc przez kiepsko oświetlonyhall.Połowa żarówek była znów potłuczona i Daru zapamiętała sobie, żeby następnegodnia zadzwonić do dozorcy budynku.Oderwała taśmę izolacyjną od zamka, przywracając mu normalne funkcjonowanie.Drzwi zamknęły się za nią z satysfakcjonującymtrzaskiem.Wszyscy  narzeczeni , którzy nie zdążyli się zjawić, mogli teraz nocować naśmietniku.Zostawiła samochód pod jedyną świecącą latarnią na parkingu dla gości, jak zawszebiorąc pod uwagę, że może go już nie ujrzeć.Podziemny parking był umiarkowaniebezpieczniejszy  jeśli drzwi w ogóle działały  lecz Daru ostatnio trzymała się z dala odgaraży w piwnicach.Po naciśnięciu na gaz kilka razy, by stary samochód zrozumiał, że to nie żarty,obróciła kluczyk w stacyjce.i nic. Nie bądz śmieszny  rzekła, próbując jeszcze raz z takim samym skutkiem.Akumulator nie mógł jeszcze się wyczerpać. Podniosła maskę i wysiadła, by zobaczyć,co się stało.Zrobiła tak dlatego, że nie cierpiała bezczynności, a nie dlatego, żewiedziała, czego szukać.Akumulator się nie wyczerpał  po prostu go nie było.Ojciec Daru, który kurczowo trzymał się tradycji hinduskiego stylu życia tak mocno,jak to było możliwe, zawsze obawiał się, że jego córka zarazi się manieramii moralnością ludzi, z którymi pracuje.Manier i moralności nie nabyła, lecz w ciągu latzgromadziła bogate słownictwo, które by mu się nie spodobało.Skorzystała z niegoteraz, zaczynając od angielskiego i przechodząc do francuskiego, hindu, portugalskiego,koreańskiego i do trzech słów, jakie znała po wietnamsku; słowa te były biologicznąniemożliwością w odniesieniu do samochodu, ale znacznie poprawiły jej humor.Znów spojrzała na samochód.Dwadzieścia siedem po jedenastej.Komunikacjamiejska kursowała do północy.Przerzuciła torebkę przez ramię i poszła na przystanekautobusowy.Zanim do niego dotarła, autobus minął ją z hukiem.Przypomniała sobie kilka wyrażeń, których zapomniała przy samochodzie, jakrównież powtórzyła pod nosem ulubioną wiązankę.W złym nastroju czekała na następnyautobus, który miał przyjechać według rozkładu za dwadzieścia minut.Wydawało się, że mrok nocy zgęstniał.Zaledwie tydzień temu Daru zrzuciłaby winę na swą wyobraznię.Teraz wiedziała, żeto nie złudzenie.Musnął ją ciepły podmuch wiatru.Wyczuła w nim znajomy, słodkawyzapach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl