[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale dopiero w Nipu odkrył, żenic tak nie przekonuje człowieka do obżarstwa jak solidny post.Po tych siedmiu dniach, zwanych naukami wstępnymi, oznajmiono Marcusowi, żena dalszą edukację wyjedzie w góry, do czegoś w rodzaju zamkniętego gimnazjonu,gdzie uczyli się młodzi kapłani donatystyczni.Nie miał na to specjalnej ochoty idomagał się widzenia z księciem Tsuomi, ale oświadczono mu krótko, że książę samgo wezwie, gdy będzie potrzebny.Marcus zrozumiał, że może tylko zgrzytać zębami,milczeć i być posłusznym.Był przecie w Królestwie Bożym.W trakcie trzydniowejpodróży spodziewał się obejrzeć to i owo z osobliwości wyspiarskich, ale ostatecznienie widział nic prawdziwie interesującego, jeno potoczną ilustrację tez o doskonałymurządzeniu Państwa Bożego.Miast poza Narą nie widział żadnych, jedynie wioski, rozłożone z nużącąregularnością po obu stronach bitego, dobrze utrzymanego gościńca.Marcuspodejrzewał, że umyślnie tak zaplanowano drogę, aby nie zobaczył zbyt wiele;pozyskał co prawda zaufanie sioguna, ale widać dość ograniczone.Mijane po drodzewioski niczym się od siebie nie różniły  te same prostokątne domki kryte słomąryżową i ubrani w szare sukno ludzie, z mrówczą cierpliwością pracujący od świtu dozmierzchu na kwadratach błotnistych pól.Czasem przemknęli tylko koło niecookazalszej siedziby lokalnego zarządcy, ozdobionej cesarskim proporcem.Dodatkowym elementem urozmaicającym widoki były liczne oddziały wojskowe,zdążające w jednym kierunku: na zachód.Najprawdopodobniej trwało gigantyczneześrodkowanie armii wyspiarskiego cesarstwa.Marcus dawno temu, w młodości, niepospolicie przejęty był naukamiprzyrodniczymi.Kiedyś cały prawie dzień spędził, obserwując kopiec czarnychmrówek, zawieszony nad nim na rzemiennej siatce.Początkowo bezładna owadziakrzątanina, po paru godzinach, koło południa, nabrała dlań nowego znaczenia:dostrzegł, że jedne mrówki, duże i uzbrojone w potężne szczęki, pilnowały tychmniejszych, objuczonych ciężarami różnego rodzaju, które wchodziły i wychodziły zkopca, uwięzione w kołowrocie nieustannego zajęcia.Teraz, podróżując przez krajNipu, nie mógł się oprzeć natrętnemu odczuciu, iż ogląda dokładnie to samo  oblaniczarną, błyszczącą laką wojownicy przypominali mu tamtych, mrówczych nadzorców.Pomyślał z niejakim przekąsem, iż donatyści powinni nazwać swe państwo nie tyleBożym Królestwem, ile raczej mrowiskiem.Choć prawdę mówiąc, było w tych sądachi jego własne rozgoryczenie: nigdy, w najgorszych okresach swego życia w Calisji, nie czuł się tak marnym i pogardzanym, niczym właśnie jedna z tysięcznych mrówek-niewolników.Starał się rozproszyć podły nastrój podziwianiem przyrody, która jakoś nijak niemogła dostosować się do ogólnej aury pobożnej ponurości.Góry na południe od Nary,gdzie znalazł się trzeciego i zarazem ostatniego dnia swojej podróży, wydały mu sięnajpiękniejszym zakątkiem oikumene.Widoki miał przed sobą zaiste pyszne: stromeskały oplecione girlandami kolorowego kwiecia, naturalne łuki skalne, malowniczewodospady i potoki, krystaliczne, przejrzyste i dzwięczące odgłosem wszelakiegozwierzęcego żywota powietrze.Tropikalna zieleń, jakby kpiąc z ludzkiego szaleństwaascezy, sama oddawała się niepohamowanej orgii bujności, przelewając się przez skałyna kształt pienistych morskich bałwanów.Chwilami odnosił wrażenie, iż jedzie przezogród, wymyślony i uprawiany przez ogrodnika o boskich zdolnościach i apetytach.Podobnie było na Formosie; teraz już wiedział na pewno, że tak niegdyś, na początkuświata, wyglądała Arkadia, nim stała się prozaiczną krainą zżerających co popadnieowiec i melancholijnych pasterzy.W jednej z dolin, ukrytych pośród tego roślinnego imperium, mieściło się miejsce,ku któremu zmierzał.Nie powiedziano mu, ile dni czy dekad tu zabawi.Przypomniałsobie, co mówił o nipuańskim stosunku do czasu Cyprian, ale przecież koło historiinabrało wyraznego rozmachu! Czyż jego siedzenie na tym odludziu nie jest czystąstratą czasu i sposobności działania? Jeśli Tsuomi i siogun zaakceptowali jego plan, topowinien wyruszyć zaraz po pierwszej fali sił inwazyjnych, jeśli nie tuż przed nią.Poco zatem ta zwłoka? Nic z tego nie pojmował.Donatystyczny gimnazjon okazał się osiedlem złożonym z tuzina pawilonów,rozsianych na sporej powierzchni, pośród niskich, rozłożystych drzew, porastającychbrzegi płynącego doliną strumienia.Przygotowywało się tam pod dozoremdoświadczonych nauczycieli około dwudziestu młodych kapłanów donatystycznych,mieszańców i czystej krwi Nipuańczyków  tak przynajmniej domniemywał Marcus,który innych adeptów prawie nie widywał.Otrzymał osobny pawilon i opiekuna,mocno leciwego, ledwo się ruszającego kapłana, który miał nadzorować jegomedytację nad założeniami donatyzmu.Już pierwszego wieczoru przyniósł mu pękzwojów, które okazały się głównymi księgami, fundującymi doktrynę NowegoKościoła.Było ich dwie, wzajem się uzupełniających:  Objawienie Chrystusa , którejautorem jawił się sam Donat i  Objawienie Amaterasu , spisane przez Petyliusza.Marcus sięgnął po nie z wielką skwapliwością, prawdziwie ciekaw zródła poglądówformujących donatyzm.Pierwsza księga opisywała objawienie, jakiego doznał Donat na początku swojejdziałalności, gdy był jeszcze pokornym, nikomu nie znanym pustelnikiem w Numidii.Tam, po czterdziestu dniach postu, doznał widzenia i bezpośredniej styczności z przybyłym z zaświatów Chrystusem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl