[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wznosiły się tam w tej chwili liczne obłoki dymu, na lewo wzbijałsię w górę jego gruby spiralny słup, zasnuwając ciemnym kirem błękitne, bez-chmurne akurat niebo, a odległy grzechot strzałów z broni ręcznej, przerywanyco jakiś czas głośniejszym grzmotem artylerii, był prawie bezustanny.Vukalovićopuścił lornetkę i spojrzał w zamyśleniu na Janzego. Zmiękczają nas przed głównym atakiem? spytał.A jakżeby inaczej? Przed ostatecznym uderzeniem. Ile mają czołgów? Trudno tu o pewność.Mój sztab, podsumowawszy raporty, ocenia, że stopięćdziesiąt. Sto pięćdziesiąt! Tyle im wyszło.a przynajmniej pięćdziesiąt z nich to tygrysy. Miejmy nadzieję, że twoi sztabowcy nie umieją liczyć. Vukalović zezmęczeniem potarł zaczerwienione oczy.Podczas minionej nocy nie zmrużył oka,nie spał też podczas poprzedniej. Chodzmy sprawdzić, ilu doliczymy się my.* * *Prowadzili ich teraz Petar i Maria, a Reynolds i Groves najwyrazniej mającochotę tylko na swoje towarzystwo, zamykali grupę, jadąc pięćdziesiąt metrówz tyłu.Mallory, Andrea i Miller jechali wąską drogą ramię w ramię.Grek spojrzałna Mallory ego, badając go wzrokiem. Co ze śmiercią Saundersa? spytał. Podejrzewasz kogoś?Mallory potrząsnął głową. Spytaj mnie o coś innego odparł. A ta wiadomość, którą dałeś mu do przesłania? Co to było? Meldunek o naszym szczęśliwym dotarciu do obozu Broznika.Nic więcej. To jakiś psychopata odrzekł Miller. Ktoś, kto biegle włada nożem.Tylko psychopata zabiłby z takiego powodu. Może nie zabił z tego powodu odparł spokojnie Mallory. Może my-ślał, że to wiadomość innego rodzaju. Innego rodzaju? Miller uniósł brwi tak, jak tylko on jeden potrafił.No, a jaki rodzaj. Pochwycił spojrzenie Andrei, urwał i rozmyślił się, po-82stanawiając, że nic więcej nie powie.Wraz z Andreą wpatrzył się zaciekawionyw Mallory ego, który chyba coś w duchu analizował.Bez względu na powód owej analizy, nie zajęła mu ona wiele czasu.Zacho-wując się jak ktoś, kto właśnie doszedł do pewnego wniosku, Mallory podniósłgłowę i ściągając uzdę swojego kuca, wezwał Marię, by się zatrzymała.Razemzaczekali, aż dogonią ich Reynolds z Grovesem. Mamy do wyboru sporo możliwości, ale na nasze szczęście lub nie-szczęście postanowiłem, co następuje oznajmił Mallory i blado się uśmiech-nął. Szczęśliwy, nawet gdyby to miał być jedyny argument, będzie taki rozwójwypadków, który pozwoli nam wynieść się stąd jak najszybciej.Rozmawiałemz majorem Broznikiem i dowiedziałem się, czego chciałem.Twierdzi, że. A więc zdobył pan informacje dla Neufelda? spytał Reynolds.Jeślichciał ukryć pogardę w swoim głosie, to spisał się fatalnie. Pal sześć Neufelda odparł bez gniewu Mallory. Szpiedzy partyzantówwyśledzili, gdzie trzymani są czterej pojmani alianccy agenci. Wyśledzili? spytał Reynolds. To dlaczego partyzanci się tym niezajmą? Z całkiem usprawiedliwionego powodu.Bo agenci ci są trzymani w głę-bi terenu zajętego przez Niemców.W niezdobytym forcie amunicyjnym wysokow górach. I co my zrobimy z tymi alianckimi agentami trzymanymi w owym niezdo-bytym forcie? To proste.A raczej poprawił się Mallory proste w teorii.Wydobę-dziemy ich stamtąd i dziś w nocy uciekniemy.Reynolds i Groves wybałuszyli na niego oczy, a potem z osłupiałymi mina-mi spojrzeli na siebie ze szczerym niedowierzaniem.Andrea i Miller starannieunikali nawzajem swojego wzroku i wszystkich innych. Pan oszalał! oświadczył z niezłomnym przekonaniem Reynolds. Pan oszalał, panie kapitanie! poprawił go karcąco Andrea.Reynolds spojrzał nic nie pojmując na Andreę i znów przeniósł wzrok na Mal-lory ego. Z całą pewnością! rzekł z naciskiem. Uciekniemy? Ale dokąd, namiły Bóg?! Do domu.Do Włoch. Do Włoch?! przetrawienie tej wstrząsającej wieści zajęło Reynoldsowipełne dziesięć sekund, a wówczas spytał z sarkazmem: Polecimy tam samolo-tem, jak się domyślam? Cóż, płynąć wpław przez Adriatyk to jednak kawał drogi, nawet dla takzdrowego młodego człowieka jak wy.No bo jak inaczej, jeśli nie samolotem. Samolotem? spytał odrobinę skołowany Groves.83 Samolotem.Niecałe dziesięć kilometrów stąd jest wysoko, wysoko w gó-rach płaskowyż, znajdujący się przeważnie w rękach partyzantów.Dziś wieczo-rem o dziesiątej przyleci tam samolot.Groves, tak jak ludzie, którzy nie pojęli tego, co właśnie usłyszeli, powtórzyłto oświadczenie Mallory ego w formie pytania. Dziś wieczorem o dziewiątej przyleci samolot? Załatwił pan to teraz? Jakże mogłem to zrobić? Przecież nie mamy radia.Nieufna mina Reynoldsa świetnie uzupełniała sceptyczny ton jego głosu. Ale skąd może mieć pan pewność.%7łe o dziewiątej? spytał. Ponieważ, począwszy od szóstej dziś wieczorem, będzie przelatywał nadtym pasem co trzy godziny, jeśli trzeba to przez cały tydzień, bombowiec welling-ton.Mallory trącił kuca kolanem i oddziałek ruszył, a Reynolds i Groves zajęliswoją zwykłą w nim pozycję, jadąc dobry kawałek za innymi.Po jakimś czasieReynolds, którego twarz wyrażała uczucia od wrogości po za dumę, utkwił wzrokw plecach Mallory ego, a po chwili zwrócił się do Grovesa. No, no, no.Jak to się wszystko wspaniale złożyło.Przypadkiem wysłanonas do obozu Broznika.Broznik przypadkiem wie, gdzie są trzymani ci czterejagenci.Przypadkiem na określone lotnisko o określonej porze przyleci samolot.No a poza tym ja przypadkiem z całą pewnością wiem, że na tym górskim pła-skowyżu nie ma żadnego lotniska.Nadal uważasz, że gra się z nami szczerzei w otwarte karty?Z nieszczęśliwej miny Grovesa jasno wynikało, że bynajmniej tak nie uważa. Więc co zrobimy, na miłość boską? spytał. Będziemy się pilnować.Pięćdziesiąt metrów przed nimi Miller odchrząknął i rzekł taktownie do Mal-lory ego: Zdaje się, że Reynolds stracił nieco swojego.hmm.zaufania do pana,panie kapitanie. Nic dziwnego odparł z przekąsem Mallory. Podejrzewa, że to jawbiłem Saundersowi w plecy ten nóż.Tym razem Andrea i Miller wymienili spojrzenia, a na ich twarzach odmalo-wały się uczucia tak bliskie kompletnego zaskoczenia, jak tylko jest to możliweu osobników z minami pokerzystów.VII.Piątek, godz.10:00 12:00Kilkaset metrów od obozu Neufelda napotkali kapitana Drosznego i grupkęjego czetników.Droszny powitał ich wyraznie bez serdeczności, ale przynajmniejudało mu się, Bóg jeden wie jak wielkim kosztem, zachować pewne pozory po-kojowej neutralności. A więc wróciliście? spytał. Jak widać potwierdził Mallory.Droszny spojrzał na kuce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]