[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrząsnęła głową.- To nie to samo.Pewnie, że ogród, że drzewa, że kwiaty,ale to nie to samo, oj nie.Pamiętasz, jak pola pachną? Jakświeżo zorana ziemia pachnie? U nas już niedługo żniwa.Jak słoneczko przygrzeje, to za tydzień można będzie żytożąć.Lubiłam snopki na wóz podawać, a potem na snopkachjechać.Ale wysoko.Dziwuję ci się, że do rodziców niejedziesz gospodarzyć, ino się tutaj tym cudakomwysługujesz.- Daj spokój żachnął się Wojtek.- Nie gniewaj się, Wojtuś, ale ja, jakbym mogła, to wjednej minucie wszystko bym rzuciła i na wieś pojechała.Tak mi się za wsią przykrzy, że rady sobie dać nie mogę.Widać to dlatego, żem na wsi urodzona i na wsiwychowana.- yle ci u tej pani?- yle mi nie jest, ale i dobrze także nie.Smutno.Samaciągle siedzę, że aże mi straszno.Ino się w ten telewizorgapię jak głupia.Czasem to i usnę, jak takie byle co zacznągadać.Trudno wyrozumieć, o co im chodzi.- Pani często zostawia cię samą?- Różnie.Ostatnio dwa dni jej nie było.Wczoraj wróciła.Ale nawet jak nie wyjeżdża, to także ze mną wiele nie gada.Powie, co trza zrobić, chwilę porozmawia i koniec, i znowujestem sama, ino z psami.Tego starego ogrodnika to nawetnie ma co i rachować.Nijak gęby nie chce otworzyć.Możeszdo niego gadać jak do słupa.Burknie ino coś tak, żewyrozumieć nie można, i idzie.Cni mi się, Wojtuś, oj cni.Czasem to aże mi się na płacz zbiera.Wojtek miał wielce zafrasowaną minę.- A gdzież byś ty chciała pracować? spytał. Wfabryce?- Na wsi.Przy gospodarstwie, przy krowach albo i przyświniach.Byle na wsi.- A skądże ja ci wieś wezmę? Majątku ziemskiego ci niekupię.Gospodarki także nie.Cóż byś robiła sama jedna nagospodarce?- Au twoich rodziców nie mogłabym to pracować? Jak takiszmat ziemi mają, to im ręce do roboty potrzebne.A ja sięna wiejskiej robocie znam.O to się nie bój.Wojtek potrząsnął głową.- Ja się nie boję.Tylko że z mojej poręki do rodziców niemożesz pójść.- A to czego?- Ojciec znać mnie nie chce.- Powadziłeś się z ojcem?- Daj mi spokój.Nie chcę o tym gadać.Jak ci tu zle, toszukaj sobie roboty w jakim pegeerze.Dotknęła jego dłoni.- Przepraszam, Wojtuś.Nie gniewaj się.- Nie gniewam się, tylko co ja ci' mogę poradzić? Za-łatwiłem ci pracę u tej pani.Jesteś niezadowolona.Chceszna wieś.A ja na wsi nie mam nikogo, żeby cię do niegoposłać na robotę.Chyba że sama sobie coś skombinujesz.Był zły i rozdrażniony.Słowa Marcysi w całej pełniuświadomiły mu jego własną tęsknotę za wsią, za ogrom-nymi, otwartymi przestrzeniami pełnymi powietrza, słońca,śpiewu ptaków.Z dużym wysiłkiem tłumił w sobie touczucie, nie chcąc się do niego przyznać przed samym sobą.I on także w jednej chwili rzuciłby wszystko i wrócił nawieś, żeby miał do czego wrócić.Pewnie, że mógłby pójść zazwyczajnego robotnika rolnego do jakiegoś pegeeru, ale tomu się nie widziało.Będzie go tam sztorcował byle ćwok,byle cham.Nie.To nie dla niego.Na własną gospodarkę totak, ale nie do pegeeru.Przywykł już do czego innego, aprzede wszystkim przywykł do dużych zarobków, do jazdyeleganckim wozem, do spania w wygodnych, miękkichbetach.Widząc nachmurzoną twarz Wojtka, Marcysia postano-wiła zmienić temat rozmowy.- Wiesz, kogo spotkałam w Jeziornie?- Kogo?- Pana dyrektora Mierzyckiego.- Zenona?- Aha. Rozmawiałaś z nim?- Rozmawiałam.Podjechał wozem i zatrzymał się kołomnie.- No i cóż ci powiedział?- E, takie tam głupoty zachichotała Marcysia. Nawetnie warto gadać.- Powiedz.- Kiedy ty zaraz będziesz zły.- Czego mam być zły? Nie będę.- Na pewno?- Jak mówię, że nie będę, to nie będę.- Pan dyrektor Mierzycki chciał mnie zabrać ze sobą doWarszawy.- Do Warszawy? A po co? Gdzie?- Do swojego mieszkania.Powiedział, że mnie poczęstujedobrym winem, że sobie porozmawiamy i że nawet będęmogła u niego zanocować, jak się zrobi pózno.Wojtek zerwał się ze swojego miejsca.- A to Zwinia! Ja mu.! zacisnął pięści.- A nie mówiłam, że się będziesz złościł? zaśmiała sięMarcysia. Czego się ciepiesz? Przecie nie poszłam z nim,ino wróciłam do domu.Każdy chłop zbytnik, choćby naweti dyrektor.Ja tam nie taka głupia, żeby do niego domieszkania na wino iść.- Wszystkie gnaty mu połamię, draniowi warknąłWojtek.Marcysia pogładziła go po ręce.- Daj spokój, Wojtuś, nie pomstuj tak.Nic się przecie niestało.- Ale że draniowi takie rzeczy w głowie, psia jego mać.- Każdemu chłopu takie rzeczy w głowie.A coś ty myślał?A tyś to niby lepszy?- Co ty też, Marcyśka, gadasz? oburzył się Wojtek.Albom ja cię tknął?- A po co do mnie jezdzisz? Jakbym ja była stara 1garbata, tobyś tu przyjeżdżał? No, powiedz.Przyjeż-dżałbyś?- Daj mi spokój, głupia.- A widzisz.a widzisz. drażniła się z nim Mar cysia.Miała wesołe błyski w oczach.Bawiła się doskonale jegozmieszaniem, a może było jej ono miłe.Wojtek do końca wizyty nie mógł się uspokoić.Ciąglewracał do propozycji Zenona.Wreszcie Marcysia straciłacierpliwość.- Przestańże wreszcie o tym gadać, bo nie ma o czym.Zazdrośnik jesteś głupi i tyla.- Zazdrośnik? Ja? Chybażeś do reszty rozum straciła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]