[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeśli nienaprawić, to chociaż załagodzić.Załagodzić.Tak by było miło.Pod osłoną dachu szła w ich stronę, człapiąc i kołysząc biodrami, kobieta z czerwonąkrechą na szyi, z kajdanami na rękach i na nogach, pod strażą dwóch posługaczy.Wyglądała na wesołą, kwakała i próbowała machać łokciami. A ta co przeskrobała?  spytał Chuck. Ona?  odparł jeden z posługaczy. To stara Maggie.Maggie  Masz babo placek ,jak ją przechrzciliśmy.Prowadzimy ją na hydroterapię.Ale z nią nigdy nic nie wiadomo.Maggie stanęła przed nimi, posługacze niemrawo próbowali zmusić ją, żeby ruszyła,ale kobieta zaparła się łokciami, wbiła obcasy w chodnik i jeden z jej opiekunówprzewrócił oczami i westchnął ciężko. Oho, zaraz się zacznie kazanie.Słuchajcie.Maggie zadarła głowę i przekrzywiając ją w bok, wpatrywała się w Chuckai Teddy ego; przypominała żółwia, który wyściubił nos ze skorupy. Ja jestem drogą  oświadczyła. Ja jestem światłością.I nie będę wam piec tychpieprzonych placków.Nie będę.Dotarło? Jasne  odparł Chuck. Oczywiście  powiedział Teddy. %7ładnych placków. Byłeś tutaj i tutaj pozostaniesz. Maggie wciągnęła powietrze przez nos. Totwoja przeszłość i twoja przyszłość, które następują po sobie jak pory rokuw odwiecznym cyklu.  Tak, proszę pani.Nachyliła się i obwąchała ich, najpierw Teddy ego, potem Chucka. Oni strzegą tajemnic.Tym żywi się to piekło. Tym.no i plackami  odparł Chuck.Kobieta uśmiechnęła się do niego i przez chwilę wydawało się, że w jej ciałowślizgnął się ktoś poczytalny i mignął przez zrenice. Zmiej się  powiedziała do Chucka. Zmiech jest lekarstwem duszy. Oczywiście, proszę pani.Będę się dużo śmiać.Dotknęła jego nosa zgiętym palcem. Takiego chcę cię zapamiętać  roześmianego.Odwróciła się i ruszyła powoli przed siebie.Posługacze dotrzymywali jej kroku, całatrójka oddaliła się od nich i weszła przez boczne drzwi do szpitala. Wesoła dziewczyna  rzekł Chuck. W sam raz, żeby przyprowadzić ją do domu i pokazać mamie. A potem zarżnęłaby mamę i pochowała w szopce, ale i tak. Chuck zapaliłpapierosa. Co z tym Laeddisem? Zabił mi żonę. To już wiem.Jak to się stało? Facet był piromanem. To też już wiem. Był zatrudniony jako konserwator w naszym domu.Pokłócił się z właścicielem,a ten go wylał.Wiadomo było, że pożar nastąpił w wyniku podpalenia.Ktoś musiałpodłożyć ogień.Laeddis znalazł się na liście podejrzanych.Sporo czasu minęło, nim goodszukali, ale on zdążył sobie przygotować alibi.Cholera, wcale nie miałem pewności,że to jego sprawka. Co cię przekonało? Rok temu otwieram gazetę i patrzę: znowu on.Spalił szkołę, w której pracował.Ten sam scenariusz  wywalili go, a on wrócił, nabuzował w piecu i ustawił bojler tak,żeby wybuchł.Ten sam modus operandi.Identyczny.W szkole nie było dzieci, aledyrektorka została po godzinach, żeby popracować.Zginęła na miejscu.Laeddis stanąłprzed sądem, ale opowiadał, że słyszy głosy i tym podobne bujdy.Został zamkniętyw zakładzie dla umysłowo chorych w Shattuck.Sześć miesięcy temu coś tam sięwydarzyło  nie wiem co  i został przeniesiony tutaj. Ale żaden pacjent go nie widział. Pytaliśmy na razie pacjentów z oddziałów A i B.  Wynikałoby stąd, że Laeddis przebywa na oddziale C. Właśnie. Albo nie żyje. Możliwe.Jeszcze jeden powód, żeby wybrać się na poszukiwania cmentarza. Ale załóżmy, że nie umarł. Dobrze. Co masz zamiar zrobić, jeśli go znajdziesz, Teddy? Nie wiem. Nie wciskaj mi kitu, szefie.Nadchodziły dwie pielęgniarki, stukając obcasami, trzymając się blisko ściany, żebynie dosięgnął ich deszcz. Ale jesteście mokrzy  odezwała się jedna z nich. Cali mokrzy?  odparł Chuck i ta bliżej ściany, drobna dziewczyna z krótkimiczarnymi włosami, roześmiała się.Kiedy ich minęły, czarnowłosa pielęgniarka spojrzała przez ramię do tyłu. Wy zawsze tacy frywolni na służbie? To zależy  powiedział Chuck. Od czego? Z kim mamy do czynienia.To je na chwilę zatrzymało, a kiedy się połapały, czarnowłosa pielęgniarka wtuliłatwarz w ramię koleżanki, obie wybuchnęły śmiechem i ruszyły w stronę szpitala.Boże, jak on zazdrościł Chuckowi.Przekonania, z jakim się wypowiadał.Wdawał sięw płoche flirty.Przerzucał się błahymi słówkami z upodobaniem godnym młodegożołnierza, który czuje, że świat należy do niego.Ale nade wszystko zazdrościł mu tegoniewymuszonego wdzięku.Teddy nigdy nie potrafił przywołać swego osobistego uroku na zawołanie.Po wojnieprzychodziło mu to jeszcze trudniej.A po śmierci Dolores wyzbył się go całkowicie.Wdzięk był zbytkiem, na który pozwolić sobie mogli tylko ci, co wierzyli w moralnyład.W czystość i w palisady. Wiesz  zwrócił się do Chucka  tego ranka, kiedy ostatni raz widziałem moją żonężywą, wspominała o pożarze Cocoanut Grove. Tak? Tam się poznaliśmy.W tym klubie.Ona przyszła ze współlokatorką, dziewczynąz bogatego domu, a ja się dostałem, bo dla żołnierzy były zniżki.Zaraz potem przerzucilinas do Europy.Przetańczyłem z nią całą noc.Nawet fokstrota wtedy tańczyliśmy.Chuck wykręcił szyję i spojrzał Teddy emu w twarz.  Fokstrota? Jakoś nie mogę sobie ciebie wyobrazić. Chłopie  odparł Teddy  trzeba było widzieć moją żonę tego wieczoru.Samkicałbyś po parkiecie jak królik, gdyby sobie zażyczyła. Więc poznaliście się w Cocoanut Grove.Teddy skinął głową. A potem klub się spalił.Kiedy to było? Walczyliśmy chyba wtedy we Włoszech,tak, we Włoszech, a jej ten pożar wydał się w jakiś sposób znaczący, tak przypuszczam.Ogień ją przerażał. I zginęła w płomieniach  powiedział cicho Chuck. Nie ma chyba nic gorszego. Teddy zacisnął zęby na wspomnienie żony tamtegoranka, nagiej, z nogą opartą o ścianę, z zaschniętymi smugami białej piany na ciele. Teddy?Spojrzał na Chucka. Możesz na mnie liczyć  oświadczył Chuck, rozkładając ręce. Obojętne, co by siędziało.Chcesz dopaść Laeddisa i wykończyć go? Klawo. Klawo. Teddy się uśmiechnął. Nie wiem, kiedy ostatni raz słyszałem. Ale jest jeden warunek, szefie.Muszę wiedzieć, czego się spodziewać.Poważnie.Albo będziemy grali ze sobą w otwarte karty, albo wylądujemy na jakimś nowymprzesłuchaniu przed komisją Kefauvera.[Amerykański polityk, senator w latach 1949-1963.W latach 1950-1951prowadził mocno nagłośnioną w środkach masowego przekazu batalię przeciwko przestępczości zorganizowanej.] W tychczasach każdy jest na widoku.Wszyscy patrzą sobie nawzajem na ręce.Z każdą minutąświat robi się coraz mniejszy. Chuck przygładził do tyłu sterczącą mu na głowie gęstączuprynę. Myślę, że to miejsce jest ci znane.Myślę, że coś przede mną ukrywasz.Myślę, że przyjechałeś tu rozprawić się z kimtrzeba.Teddy przytknął rękę do piersi. Ja nie żartuję, szefie. Jesteśmy mokrzy  powiedział Teddy. I co z tego? Stwierdzam tylko fakt.Masz ochotę jeszcze bardziej zmoknąć?Wyszli przez bramę i skierowali kroki na plażę.Wszystko zasnuwały strugi deszczu.Fale wielkości domów rozbijały się o przybrzeżne skały.Wypiętrzały się wysokoi rozpryskiwały, ustępując miejsca nowym. Nie chcę go zabić  powiedział Teddy, przekrzykując ryk morza. Czyżby? Naprawdę.  Trudno mi w to uwierzyć.W odpowiedzi Teddy wzruszył tylko ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl