[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy skończyła, rzuciła się na łóżkoi wpatrzyła w sufit nad głową.Nie potrafiła określić, czy jestbardziej urażona, czy zła.Nie dało się ukryć, że Cooper Landrywzbudzał w niej więcej emocji niż jakikolwiek inny mężczyzna.Te uczucia obejmowały całą skalę, od wdzięczności do nienawiści.Był najpodlejszym, najbardziej złośliwym człowiekiem, z jakim kiedykolwiek miała nieszczęście się zetknąć, i nienawidziłago z pasją, która przerażała ją samą.To prawda, ostatniej nocy błagała go, żeby położył sięprzy niej na łóżku.Ale szukała w tym pociechy, nie zmysłowych uciech! Nie prosiła o nie.Nie chciała ich.To się po prostustało.On powinien zdać sobie z tego sprawę.Jego rozdętedo granic możliwości ego po prostu nie pozwalało mu tegoprzyznać.Cóż, jedno było pewne.Od tej chwili będzie skromna jakmniszka.To nie będzie łatwe.W końcu mieszkają w jednej.Wtem spostrzegła nad głową coś, co mogło rozwiązać jejproblem.Nad jej łóżkiem wbito haki, takie same jak te, któreCooper wykorzystał do powieszenia prześcieradła przy wannie.Tknięta nagłą myślą, szybko wyszła z łóżka i zdjęła dodatkowy koc z półki przy ścianie.Całkowicie ignorując Coopera,który obserwował ją spod oka, przyciągnęła krzesło i umieściłaje pod jednym z haków.Stojąc na krześle, musiała wyciągać mięśnie łydki - bardziejniż na zajęciach aerobiku - ale w końcu udało jej się dosięgnąćhaka.Przesunąwszy krzesło pod następny hak, powtórzyła całąoperację.Kiedy skończyła, wokół łóżka wisiało coś w rodzajuzasłony, która miała zapewnić jej odrobinę prywatności.Rzuciła swemu współmieszkańcowi wyzywające spojrzenie,po czym wsunęła się za wiszący koc.Proszę bardzo! Niech terazoskarżają, że ciągnie go do łóżka.Zadrżała na wspomnienie okrutnych słów.Nie dość, że miałpaskudny charakter, to do tego jeszcze był nieokrzesany.Rozebrała się i wśliznęła do łóżka.Nie zasnęła od razu.Nawet potym, jak usłyszała, że Cooper się położył, a jego spokojny oddech wskazywał, że zasnął, leżała bezsennie, obserwując drgające cienie, które ogień rzucał na sufit.Kiedy zaczęły wyć wilki, przekręciła się na bok i nakryłagłowę kocem.Wsadziła sobie pięść do ust, żeby się głośno nierozpłakać.Rozdział 8Cooper zastygł w nieruchomej pozycji niczym myśliwyna zasiadce na jelenia.Z szeroko rozstawionymi nogami,łokciami opartymi na rozsuniętych kolanach, z dłońmi podbrodą.Taki właśnie widok ujrzała Rusty zaraz po przebudzeniunastępnego ranka.Mimo zaskoczenia zdołała się powstrzymaćod wyrażenia na głos zdziwienia.Natychmiast spostrzegła, żezasłona, którą zawiesiła wokół łóżka wieczorem, została zerwana.Koc leżał w nogach jej posłania.Uniosła się na łokciu i z irytacją odgarnęła włosy z oczu.- O co chodzi?- Muszę z tobą porozmawiać.- O czym?- W nocy napadało parę centymetrów śniegu.Przez chwilę wpatrywała się w jego kamienną twarz, poczym powiedziała z rozdrażnieniem:- Jeśli masz ochotę ulepić bałwana, to dowiedz się, że niejestem w odpowiednim nastroju.Nawet nie mrugnął, choć nietrudno było się domyślić, że całąsiłą woli powstrzymuje się, by nie wybuchnąć.- Znieg jest ważny - wyjaśnił spokojnie.- Kiedy nadejdziezima, nasze szanse na pomoc znacznie zmaleją.- Rozumiem - odparła równie spokojnie.- Nie wiem jednak, dlaczego jest to tak ważne właśnie w tej chwili.- Ponieważ, zanim spędzimy razem kolejny dzieli, musimywyjaśnić parę rzeczy, ustalić kilka podstawowych zasad.Jeślimamy całą zimę żyć na tym odludziu, skazani na siebie - co jestcałkiem prawdopodobne - musimy dojść do porozumienia.Usiadła, ale wciąż trzymała prześcieradło pod brodą.- Na przykład?- Na przykład nigdy więcej nie obrażać się na siebie.-Zciągnął groznie brwi.- Nie życzę sobie tego rodzaju dziecinady z twojej strony.- Och, doprawdy? - spytała słodko.- Tak! Nie jesteś dzieckiem.Nie zachowuj się więc jakdziecko.- To znaczy, że jeśli ty mnie obrażasz, to wszystko w porządku, alej a powinnam nadstawić drugi policzek, tak?Po raz pierwszy odwrócił wzrok, najwyrazniej zakłopotany.- Chyba nie powinienem był powiedzieć tego, co mówiłemwczoraj.- Nie, nie powinieneś.Nie wiem, jakie zdrożne myśli krążąpo tym twoim brudnym móżdżku, ale nie obwiniaj o to mnie.Przygryzł wąsa.- Byłem na ciebie wściekły jak diabli.- Dlaczego?- Głównie dlatego, że.niezbyt cię lubię, a mimo to chcę iśćz tobą do łóżka.W dodatku przez pójście do łóżka rozumiem nietylko pójście do łóżka.Gdyby ją uderzył, nie byłaby tak zaskoczona.Otworzyła usta,nabrała powietrza, ale nie dał jej szansy powiedzenia czegokolwiek.- To nie pora na kluczenie ani przebieranie w słowach, prawda?- Prawda - powtórzyła ochryple.- Mam nadzieję, że potrafisz docenić moją szczerość.- Potrafię.- Dobrze, przyznajmy to.Oboje działamy na siebie fizycznie.Mówiąc bez ogródek, chcemy się ze sobą przespać.To niema najmniejszego sensu, ale tak właśnie jest.Rusty spuściła gwałtownie wzrok na kolana.Cooper czekałna jej reakcję.Wreszcie jego cierpliwość się wyczerpała.- No i?- No i co?- Powiedz coś, na litość boską.- Zgadzam się w obu przypadkach.Westchnął przeciągle.- W porządku, skoro więc wiemy, na czym stoimy, i wiemyrównież, że przed nami cholernie długa zima, musimy wyjaśnićparę spraw.Zgoda?- Zgoda.- Po pierwsze, przestaniemy sobie dokuczać.- Posłała mulodowate spojrzenie.Z niechęcią dodał: - Przyznaję, pod tymwzględem jestem bardziej winny niż ty.Obiecajmy sobie, że odteraz nie będziemy obrzucać się inwektywami.- Obiecuję.Skinął głową.- Pogoda będzie naszym wrogiem.I to groznym.Będziewymagała całej naszej uwagi i energii.Nie możemy pozwolićsobie na luksus walki między sobą.Nasze przeżycie zależy odtego, czy potrafimy ze sobą współdziałać.Nasze zdrowie psychiczne zależy od tego, czy potrafimy żyć w zgodzie.- Słucham cię uważnie.Przerwał, by pozbierać myśli.- Moim zdaniem powinniśmy pełnić role wyznaczone namprzez naturę.- Ty Tarzan, ja Jane.- Coś w tym rodzaju.Ja zatroszczę się o to, by było co jeść.Ty będziesz gotować.- Nie jestem najlepszą kucharką, jak niezbyt taktownie zauważyłeś.- Nauczysz się.- Spróbuję.- Nie obrażaj się, kiedy będę ci dawał rady.- A więc nie wytykaj mi braku zdolności.Jestem dobraw innych sprawach.Spojrzenie Coopera przesunęło się na jej wargi.- Nie mogę się z tym nie zgodzić.- Długą chwilę milczał.- Nie oczekuję od ciebie, że będziesz mi usługiwała.- Ja również tego od ciebie nie oczekuję.Chcę wykonywaćuczciwie swoją część pracy.- Pomogę ci utrzymywać w czystości chatę i nasze ubrania.- Dziękuję.- Nauczę cię strzelać, żebyś mogła się obronić, kiedy odejdę.- Odejdziesz? - spytała słabo, odnosząc wrażenie, że ziemiausuwa się jej spod nóg.Wzruszył ramionami.- Jeśli w okolicy zabraknie zwierzyny, a strumień zamarznie, może będę musiał wyruszyć dalej w poszukiwaniu pożywienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]