[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Z pewnością wyglądasz na znacznie zdrowszą.- Naprawdę? Nie mam się jak o tym przekonać.- Co takiego? - spytała Zofia, lecz nagle zrozumiała.- Ach, lustro?Głos zadrżał jej tylko na chwilę, a potem skłamała bez wahania.- Widzisz, musiałam przymierzyć nową suknię i potrzebowałam wysokiegolustra.Dopilnuję, by ci je przyniesiono.Anna nie podjęła tematu.Zofia przysunęła sobie krzesło i usiadła przy łóżku.Był to trudny moment iprzez dłuższą chwilę żadna z nich się nie odzywała.Anna nie była jeszczepewna, jakie uczucia żywi wobec kuzynki.Powód, dla którego Zofia nie śpieszyła się z rozpoczęciem rozmowy,wkrótce stał się oczywisty.- Kiedy przestanie padać, ojciec wybierze się nad staw, aby poszukaćdowodów.Zofia ujęła dłoń Anny.Jej zwykle błyszczące oczy wydawały się tego dniadziwnie matowe.- Nie wiem, co spodziewa się tam znalezć.Lecz cokolwiek znajdzie i bezwzględu na to, czy w ogóle znajdzie, potem i tak uda się do magistratu.- Do magistratu?- Tak, skarbie.Gdy dojdziesz nieco do siebie, będziesz musiałaodpowiedzieć na kilka pytań i podpisać dokument.- Jaki dokument?- Oskarżenie.Anna wpatrywała się w nią bez słowa.- Przeciwko Stelnickiemu, oczywiście.Och, Anno, kto mógłby pomyśleć -dodała, wpatrując się w kuzynkę zwężonymi oczami.- Ale ja nie pamiętam.- To Stelnicki wyrządził ci tę.tę okropną krzywdę.RS 92- Nie, to nie był Jan.- Anno, kiedy znalezliśmy cię nad stawem, wyraznie oskarżyłaśStelnickiego.- Nie pamiętam tego, Zofio.Nie wierzę, że mogłam powiedzieć coś takiego.- A zatem kto to był? - spytała Zofia stanowczo.Anna opadła na poduszki i spoglądając w sufit, powiedziała:- Było zbyt ciemno.Nie rozpoznałam jego twarzy.Ani głosu.Wymamrotałtylko kilka słów głosem zniekształconym przez alkohol, a mój strach.Tomógł być Feliks Paduch.- Człowiek, który zabił twego ojca? Zmieszne.To był Stelnicki.- Zofiabezwiednie ścisnęła dłoń Anny.- Wiesz, że to był on.Z pewnością niechciałabyś chronić go.po czymś takim?Anna nie odpowiedziała.Musi być coś, co mogłaby sobie przypomnieć, aco oczyściłoby Jana.Dlaczego tego nie pamięta?- Być może starasz się wyrzucić z pamięci wszelkie wspomnienie o tym,ponieważ kiedyś ci na nim zależało - powiedziała Zofia znacznie łagodniej.- Zofio, ja go kocham.Zofia zesztywniała na krześle.- Powiadają, że miłemu słowu musi towarzyszyć nieprzyjemne.Nie możesznadal go kochać! To, co zrobił, jest niewybaczalne.Musi zostać ukarany jakzwykły przestępca!Anna chciała dalej bronić Jana, ale zabrakło jej sił, by mówić, czy choćbysię poruszyć.Od dobrej chwili spazm nieopisanego bólu przeszywał jejposiniaczone nogi, żołądek i łono.Gdyby była w stanie, jęknęłaby głośno.- Anno! Co się stało? - spytała Zofia, przestraszona.- Jesteś blada jakMarzanna.To wszystko moja wina! Tylko moja.Powiedziałam ci takiestraszne rzeczy tam, przy stawie.Wiesz, że nie mówiłam tego poważnie.naprawdę, uwierz mi! - Głos jej się załamał, a z oczu popłynęły łzy.W końcu spazm zaczął ustępować.Zofia pochyliła się i pocałowała ją.Anna poczuła dotyk mokrego policzkakuzynki i jej długich rzęs.- Proszę, Aniu, kochanie, musisz wyzdrowieć.Musisz.A potem wyśliznęłasię z pokoju.Zofia pośpieszyła do siebie, bardzo poruszona.Jej łzy były szczere.Sprawyzaszły zbyt daleko.Pragnęła utrzymać Annę z dala od Jana, ale nie chciała, bykuzynka umarła.Anna miała przed sobą życie.Poznałaby innych mężczyzn.Co zaś się tyczy Jana, zapłaciłby za swoją niestałość.Jeśli to nie on przyczyniRS 93się do tego, bym wywinęła się od małżeństwa, które zaplanowali dla mnierodzice, znajdę inny sposób, postanowiła.W końcu nie brakuje mi wyobrazni.Podeszła do okna.Na zewnątrz deszcz chłostał nieustająco ziemię,odgradzając dom od otoczenia szarą ścianą wody.Wątpiła, by ojciec poszedłdziś nad staw.Odwróciła się i spojrzała na półkę nad kominkiem, gdzie spoczywał list doAnny, który odebrała Katarzynie następnego ranka po incydencie nad stawem.Wychodziła właśnie z pokoju kuzynki, kiedy natknęła się na służącą,wyłaniającą się ze służbowej klatki schodowej z listem w dłoni.Zagroziłagłupiej dziewusze śmiercią, jeśli wspomni choć słowem o jego istnieniu.Katarzyna przysięgła, że nikt poza nią nie widział posłańca, który zapukał dokuchennych drzwi, i że nie piśnie o tym ani słowa.List pozostał nieotwarty.Zofia bała się go przeczytać, bała się tego, co Janczuł do Anny, bała się zobaczyć to na piśmie.Podsyciła ogień, rozpalony z powodu wilgotnego powietrza.Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w list, myśląc o tym, że powinnaprzekazać go Annie i że z pewnością przyśpieszyłoby to powrót do zdrowiakuzynki.Tak właśnie należało postąpić.Ulżyłoby to jej sumieniu.Mogłabyponieść tę ofiarę.Wzięła list i skierowała się ku drzwiom.Lecz kiedy sięgała do klamki,przypomniała sobie chwilę, kiedy zobaczyła Annę i Jana, spoczywającychobok siebie nad stawem.Krew znowu zagotowała się jej w żyłach.Co za złylos sprowadził Annę do Halicza?Zawróciła i podeszła do kominka.Kiedy rozjarzył się tam niewielkipomarańczowy płomień, rzuciła list na palenisko i z satysfakcją przyglądałasię, jak ogień pożera chciwie papier, topiąc czerwony wosk pieczęciStelnickich.Westchnęła, rozmyślając o tym, że przypadkowe przejęcie listu przyczynisię, być może, do tego, iż uda jej się wspiąć wyżej na drabinie fortuny.Niezamierzała dopuścić, by Anna pokrzyżowała jej plany.Po kilku minutach turkot kół na żwirowym podjezdzie wyrwał ją zzamyślenia.Ciekawe, kto też to może być.Podeszła do okna.Do domu zbliżał sięnajelegantszy powóz, jaki kiedykolwiek widziała.Czarna skóra połyskiwaławilgocią.Pojazd ciągnięty był przez czwórkę pięknych białych koni, a pozawoznicą na kozle siedziało dwóch lokai.Kto to może być?Zapukano do drzwi.RS 94- Proszę wejść! - zawołała.Odwróciła się i zobaczyła matkę.Hrabina Grońska niemal bojazliwie wsunęła się do sypialni córki.Coś wwyrazie jej twarzy sprawiło, że Zofii zabrakło nagle słów.- Zofio - powiedziała hrabina.- Będziemy mieli dziś gości.- Tak? - serce Zofii zaczęło opadać niczym kamień w toczącym się wzwolnionym tempie śnie.Wiedziała już, co zamierza powiedzieć matka.Poczuła się tak, jakby u jej stóp otworzyła się otchłań, z której lada chwilawychyną Furie, by zabrać ją ze sobą w ciemność.Hrabina westchnęła przeciągle, a potem powiedziała:- To Grawlińscy.Przez całe popołudnie do uszu Anny dobiegały odgłosy krzątaniny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl