[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kołysanie łodzi i regularne poskrzypywanie, gdy Kilczer zanurzał pióra wioseł i ciągnął,zanurzał i ciągnął, usypiało Dorthy.Nie zauważyła, kiedy dokładnie stadnik odzyskałprzytomność, ale stopniowo poczuła na sobie jego wzrok.Kiedy spojrzała na niego, jeniecusiłował odczołgać się, podkurczając nogi.Patrzył na nią szeroko otwartymi, wielkimi oczami,przesłaniając te czarne kule o pionowych zrenicach zachodzącymi z boku błoniastymipowiekami.Zrozumiała, że się bał i odsunęła się.Poczuła na ramieniu dłoń Kilczera.Aódzzaczęła dryfować, lekko znoszona przez prąd.- Nic mi nie jest - powiedziała Dorthy.- On się nas boi.- Jeszcze coś?Jednak jasny płomień strachu przesłaniał wszystko, nawet nieodpartą wizję wędrówki dowieży twierdzy.- On myśli, że zamierzamy go zabić - wyjaśniła.- Nie.jeszcze gorzej, że zabijemywszystko.Widział jak ściągnęliśmy w dół niebo.Przynajmniej tak go zrozumiałam.Kilczer dwukrotnie naparł na wiosła, a potem powiedział:- Pewnie usłyszał od rodziców, że przybyliśmy z nieba.Tylko zastanawiam się, skąd onito wiedzieli?- Strach zagłusza wszystkie jego myśli.Nie mogę ich wyłowić.- Musisz spróbować - nalegał Kilczer.Tak więc, kiedy on wiosłował, Dorthy koncentrując się, usiadła ze skrzyżowanyminogami na rufie.Umysł stadnika trzepotał w niej jak słaby płomyczek świecy.Gdy Kilczerchwycił rytm wiosłowania, jego myśli już tak bardzo jej nie rozpraszały.Pod strachem jeńcazaczęła dostrzegać kształty, inne emocje, dziwnie odizolowane od siebie, niczym figurkiszachowe na jakiejś ogromnej szachownicy.Jego umysł przechowywał tylko kilka doświadczeń iniewiele nabytej wiedzy, ale tuż pod powierzchnią kryły się mroczne i niedostępne Dorthygłębie, świadczące o istnieniu jakiejś niezbadanej wiedzy.Jego umysł tworzył migoczący ekrannad głębszymi warstwami pamięci, jak u ofiary amnezji, tylko pozbawiony wszelkich przypad-kowych skojarzeń.Dorthy ocknęła się z transu i otworzyła oczy.Byli już daleko od brzegu i skręcali wkierunku odległego o kilka kilometrów ujścia innej, wielkiej rzeki zasilającej jezioro.Długie, niskie fale pluskały o dziób łodzi, gdy Kilczer miarowo wiosłował.Słońce stało wysoko naciemnym niebie i przynajmniej powietrze było ciepłe.Po chwili Kilczer zdjął górę kombinezonu,co wywołało u stadnika wybuch paniki, a potem zaciekawienia.- Chyba zastanawia się, po co nosisz fałszywą skórę - powiedziała Dorthy.- Wciąż się boi?- Trochę mniej.Jednak nie dowiaduję się niczego interesującego, oprócz tego, że mazasoby wiedzy, z której nie korzysta.Sądzisz, że mogła zostać jakoś wprowadzona do jegoumysłu?- Mówisz o instynkcie?Kilczer, postękując, ciągnął za wiosła.Owiązał sobie dłonie kawałkami pomarańczowegomateriału.Owinął nim sobie również głowę, przytrzymując w ten sposób długie włosy.To orazzaczątki rzadkiej brody nadawały mu wygląd chudego i niechlujnego pirata.- To coś więcej.Te stadniki mogły urodzić się, jeśli to właściwe słowo, zaledwie kilka dnitemu, a jednak wspólnie budują łodzie, na których chcą dotrzeć do twierdzy.Nie wydaje mi się,żeby stworzyły jakiś język poza kilkoma znakami i gestami, tymczasem pracowały razem tak,jakby doskonale się rozumiały.- Odziedziczona wiedza.Może pózniej stworzą mowę?- Przy odpowiednim bodzcu.- Takim jak napis w twierdzy.- Możliwe - powiedziała, czując jak chmara rozmaitych spekulacji pojawia się w jegoumyśle niczym wirująca na wodzie kra.Znajome i prawie miłe doznanie po mrocznej głębiumysłu stadnika.- Zaczynam się zastanawiać - rzekł Kilczer, czego się spodziewała - czy to nie naszaobecność wywołała wszystkie te zmiany.Andrews mówił mi, że analiza uwięzionych cząstekneutrino wykazuje, iż w twierdzy od tysięcy lat nie działały żadne zródła energii.Nagleprzybywamy tutaj i twierdza się włącza, a zamiast bezmyślnych stadników pojawiają się teinteligentniejsze samce, wiedzione impulsem nakazującym im dostać się do twierdzy.Jakmyślisz, może po to.aby wezwać wroga? W takim razie.- Musimy dostać się do twierdzy przed nimi i ostrzec Andrewsa.Dziwne, ale Kilczer nie miał nic przeciwko temu, że czytała w jego myślach.Nie byłskrytym człowiekiem. - Zdecydowanie - rzekł.- A im więcej się dowiesz od naszego przyjaciela, tym lepiej.- Spróbuję.Ty wiosłuj i staraj się nie myśleć.Trzeba przyznać, że robił co mógł.Jednak przemierzywszy płycizny świadomościstadnika, odbite w bezwymiarowej przestrzeni jej jazni, Dorthy niewiele się dowiedziała o jegozamiarach.Enigmatyczne obszary wiedzy były jak cienie dostrzeżone w morskich głębinach,trudne do zdefiniowania.Dobrze widoczne były tylko osobne fakty jego krótkiej egzystencji:szok narodzin (a raczej ponownych narodzin) z poczwarki, rozpaczliwy pęd do światła;przebłyski samotnych łowów, bardziej żywe w jego mięśniach niż w głowie; praca nad rzeką,wymuszona lecz przynosząca zadowolenie współpraca, cudowna świadomość przynależności.Iraz po raz, jak język natrafiający na bolący zepsuty ząb, znak dominujący w jego jazni, widocznywe wszystkim, co robił: wizja twierdzy wznoszącej się z czarnego jeziora.Skąd ten stadnik mógło niej wiedzieć?Dorthy zastanawiała się nad tymi kilkoma faktami, podczas gdy słońce grzało jej głowę iramiona, a Kilczer trudził się przy wiosłach.Jej talent powoli przestawał działać.Jeszcze zdążyławyczuć pragnienie stadnika, rozpływające się po powierzchni jego strachu, jak olej na wodzie.Podniosła zdjętą przez Kilczera górę kombinezonu i zanurzyła materiał w wodzie za burtą, akiedy dobrze nasiąknął wodą, rzuciła ciężką kulę stadnikowi.Ten obserwował ją podejrzliwie i nerwowo.Potem zaparł się stopami o karbowaną burtęłodzi, wbijając pazury w świeże drewno i, przesuwając ramiona w górę, przybrał przedziwnąpozycję.Nogi i ręce miał związane, a maleńkie szczątkowe kończyny zaciskające się kurczowona jego szerokiej i pokrytej gęstym futrem piersi były zbyt krótkie, aby zdołał dosięgnąć nimi dopyska.Nagle stwór pochylił głowę i chwycił materiał zębami.Przez chwilę Dorthy poczułaobudzoną na nowo czujność Kilczera, który jednak ani na chwilę nie przestał wiosłować.Stadnikściskał w zębach tkaninę, obserwując ludzi spod wypukłego czoła.- Sprawdz czy jest głodny - podsunął Kilczer.- Nie jest - powiedziała Dorthy, lecz mimo to wyjęła pasek suszonego mięsa i rzuciłajeńcowi.Nie wypuszczając z pyska góry kombinezonu, stadnik spojrzał na mięso, a potem naDorthy.Pózniej jednym zwinnym ruchem głowy rzucił jej mokry materiał.Chwyciłakombinezon jedną ręką, przy czym mokry rękaw trzepnął ją w piersi.Stadnik ponownie spuściłgłowę i znieruchomiał.Znów myślał o wieży, ale dziwnie tęsknie, z rozmarzeniem, któregoDorthy nie potrafiła zrozumieć. Aktywator przestał działać na implant i jej talent szybko zanikał.Wkrótce wyczuwałajedynie słabą tęsknotę, zmieszaną z determinacją Kilczera, uparcie wiosłującego mimo bólumięśni protestujących przeciwko wielogodzinnemu wysiłkowi.Dorthy zaproponowała, że zastąpigo na chwilę, ale nie była dość wysoka, żeby poruszać wiosłami.Leżąc na pokładzie u jej stóp iodrywając drzazgi pozostawione na krawędziach desek przez kamienne narzędzia stadników,Kilczer śmiał się z jej wysiłków.Skulony na dziobie stadnik obserwował ich w bezruchu.Dorthyteż usiadła.- Przepraszam - powiedziała.- Nie martw się.Poradzę sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl