[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gniew, który błyskał w każdym jej wyrazie, spływał nietylko na nią czy na niego, ale na cały świat. Za parę tygodni  powiedział  kiedy Rosjanie przepędzą Niemców, odejdziemy stąd, je-żeli tylko zechcesz. Dokąd?  zapytała. Czy jest takie miejsce? Ziemia jest ogromna  odparł. Większa niż nam się zdaje.Kilka dni pózniej obudził ich nocą głęboki, nieustanny huk.Na rzece pękały lody.A jesz-cze dalej, za wydmami i grzywami lasów, mruczała na równinie ciężka artyleria.Wraz zdeszczem przyszła rano odwilż.Znieg był wilgotny, przyklejał się do butów ciężkimi kotur-nami, które natychmiast zbijały się w zlodowaciałe gule.Co parę kroków Jakub przystawał,by zaostrzonym kijem odrąbać je od podeszew.Tobołek upadał wówczas w mokry śnieg,Jakub klął pod nosem, podnosił go, zarzucał znów na plecy i ruszał dalej.Za każdym razemoglądał się za siebie, jak gdyby nie dowierzał, że jego prośby, błagania, argumenty były dlaniej jedynie dzwiękiem pustych słów.Jakby wciąż miał nadzieję, że ona zmieni zdanie, żeujrzy ją na drodze, jak pokonując ohydnie śliską breję śniegu podąża za nim.Lecz droga była pusta.Za zakrętem, kiedy z perspektywy zniknęły znajome dachy domówi prostokątna bryła zboru, Jakub zatrzymał się, aby opróżnić pęcherz.%7łółty strumień żłobił w śniegu głębokie rozpadliny, roztapiał lód, aż wreszcie przebił siędo ziemi niewielkim korytarzem, na dnie którego leżała szara, zeszłoroczna szyszka.Po raz ostatni obejrzał się za siebie, żałując teraz mocnych, prędkich słów, jakie zostawiłna pożegnanie.Być może wolno było mu powiedzieć:  I po co pleciesz bzdury, przecież tenMesjasz, twój czy mój, nigdy się nie pojawi! , ale czy musiał dodać zaraz, szyderczym,ostrym tonem:  Wybawić możemy tylko samych siebie, czy nie rozumiesz tego?.To zdanieciążyło mu teraz jak niepotrzebny bagaż i musiał je dzwigać dalej, jak kamień włożony dotobołka.Wreszcie, gdy zmierzch położył na zszarzałej bieli długie, fioletowe cienie, Jakubdotarł do miejsca, gdzie droga wychodziła z lasu.Linia wąskotorowej kolei zasypana była śniegiem, a na peronie  gdzie oprócz tablicy znieczytelną nazwą stała drewniana szopa  leżał martwy koń.Ktoś wyciął z truchła kilka sąż-nistych porcji mięsa, resztę musiały szarpać zgłodniałe psy uciekinierów, przez kilka co naj-mniej dni.Wzdłuż torów, którędy ruszył dalej, znajdował porzucone rzeczy: młynek do kawy,wojskowy plecak, dziecinne sanki, nocnik, przedziurawiony pled, a potem, gdy mijał opusz-czone albo spalone domy, znajdował porzucone trupy.Niektóre z nich w mundurach, inne wcywilnych ubraniach, spoglądały na Jakuba ze zdumieniem, jakby pytały go, czy rzeczywiściejest zwycięzcą.%7ływi nie mieli tej śmiałości: zbyt przerażeni własną katastrofą, cisi, pokorni,ugrzecznieni, spuszczali wzrok, odpowiadali półsłówkami.Dopiero po dwóch dniach, już na przedmieściu, Jakub natknął się na rosyjski patrol.Gdyzamiast dokumentów pokazał cyfrę tatuażu, oficer kazał go przepuścić.Miasto cuchnęło spa-lenizną, trupim odorem, wczesną wiosną, smarem pancernych aut, wilgotną sierścią psów,rabunkiem, karbolem lazaretu, machorką, prochem, krwią, gwałtem i gorzałką, i jeszczeczymś nieokreślonym, tajemniczym, co Jakub rozpoznał i nazwał dopiero po pewnym czasie,krążąc jak żuk w wąwozach wypalonych ulic.Był to drobniutki pył gotyckich cegieł Unosiłsię nad ruinami portowych magazynów, kościołów i kamienic, świdrował w nosie, wciskał siępod ubranie, a kiedy osiadał na topniejącym śniegu i we włosach, zabarwiał je czerwonymblaskiem tlących się jeszcze pogorzelisk.W ponurym labiryncie Jakub błądził przez parę godzin i wyglądało na to, że adres, któregonauczył się na pamięć, jest nieaktualny, ponieważ przypisany był innemu miastu.Wreszcieodnalazł ten zaułek: dwa ocalałe domy pośrodku gruzowiska.W podwórku, za kasztanem,obok żeliwnej pompy skręcił w bramę i wszedł po skrzypiących ze starości schodach napierwsze piętro.Od piwnic aż po dach snuł się tu zapach rozgotowanej brukwi i gdzieś, z naj-26 głębszej skrytki pamięci, dotarł do Jakub krótki jak mgnienie, mętny, a przecież tak wyraznysmak obozowej zupy.Nieśmiało zastukał, ale z mieszkania nie dobiegł żaden dzwięk.Pewien, że nie zastanie tu nikogo, wyjął z kieszeni list.Koperta była gruba, zaś szpara zklapką i napisem Briefe wcale nie tak szeroka.Mocował się z tym chwilę i zaskoczony po-czuł, że czyjeś dłonie  po drugiej stronie drzwi  są mu pomocne.Kiedy przesyłka zniknęław listwie, Jakub zapukał jeszcze raz.Zazgrzytał łańcuch, drzwi uchyliły się nieznacznie i ujrzałHannę.Zupełnie inaczej wyobrażał sobie starszą z sióstr.Były podobne, owszem, lecz cechy fi-zyczne, jeżeli miały tu znaczenie, to drugorzędne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl