[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobne zabiegi czyniła bowiem równoleglematka, najwyrazniej nie do końca przekonana o skuteczności działań własnego męża w takdelikatnej materii.Póznym popołudniem siedziały razem z Luizą w ogrodzie, pijąc mrożoną herbatę izajadając szarlotkę.Wokół panowała cisza wypełniona jednostajnym brzęczeniem pszczół,uwijających się niestrudzenie wśród owocowych drzew.Aż tutaj niósł się z sadu ciężki isłodki zapach dojrzałych gruszek.Olga doskonale pamiętała ich wyrazisty smak - jeden zukochanych smaków dzieciństwa, obok duszonych w śmietanie grzybów i malinowychkonfitur babci Anny.- A pamiętasz Klaudię? - zagadnęła ją nagle matka.- Wnuczkę siostry staregoHajduczka? Miesiąc temu urodziła blizniaki.A ma już dwójkę starszych.Jeśli dobrzepamiętam, chodziłyście do jednej klasy.- Nie, mamo, Klaudia była rok młodsza - powiedziała Olga i zaczęła się zastanawiać,czy ta informacja była przypadkowa, czy też matka przygotowuje grunt do tak zwanejpoważnej rozmowy.Luiza spojrzała na siostrę, uśmiechnęła się niewinnie i przyszła w sukurs Oldze:- No widzisz, jak to różnie w życiu się układa.- mruknęła.- A taka Ela Kasperekraczej nie urodzi blizniaków, przynajmniej w najbliższym czasie.W zeszłym miesiącuuciekła sprzed ołtarza.- %7łartujesz? - Olga doskonale pamiętała Elę, która była od niej tylko o trzy latamłodsza.- Naprawdę? Uciekła sprzed ołtarza? Jak Julia Roberts w Uciekającej panniemłodej"? W białej sukni i welonie? - Olga od razu plastycznie wyobraziła sobie tę intrygującąscenę.- No, niezupełnie sprzed ołtarza, bo nie weszła do kościoła.Ale faktycznie suknięmiała piękną - z trenem, z koronkami, cudo - westchnęła Luiza.- Goście już byli w środku, aona odciągnęła tego swojego niedoszłego męża na bok, coś mu przez chwilę tłumaczyła, apotem odwróciła się i sobie poszła.Nigdy nie widziałam, żeby ktoś miał tak głupią minę jakon wtedy.- Moja droga - wtrąciła Sabina karcąco - nie należy się śmiać z cudzego nieszczęścia.- Ależ ja się wcale nie śmieję - broniła się Luiza.- Przyznaj jednak, że scena byłazabawna.Poszłyśmy oczywiście, jak wszyscy, zobaczyć, jakie widowisko zrobi ze ślubujedynaczki nasz szanowny pan naczelnik.Ale aż takich atrakcji chyba nikt się nie spodziewał.- Ale właściwie dlaczego uciekła? - przeszła do sedna Olga.- A kto to może wiedzieć.- Sabina zamyśliła się na chwilę.- Różnie mówią.Ponoćrodzice mocno namawiali ją na ten ślub - bo niedoszły mąż to też oczywiście dobra partia.No, a poza tym dwadzieścia siedem lat to w Kalinowej Górze wciąż dużo dla panny.Tak czyinaczej, starego Kasperka mało apopleksja nie ubiła na miejscu.Ale przyjęcie się odbyło, boprzecież wszystko było przygotowane.Impreza na dwieście osób, tyle że bez głównychbohaterów.W końcu jednak pan naczelnik doszedł do siebie i zaczął agitację, gdyż niedługowybory.Jakieś korzyści z tej chybionej inwestycji musiał wyciągnąć.- A wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? - zachichotała Luiza.- Panmłody.A właściwie jego nazwisko.- Ciotka zrobiła efektowną pauzę i wyrecytowała z patosem:- Jan Nepomucen.Nowożeniec.- Roześmiała się swobodnie, a Sabina i Olganatychmiast jej zawtórowały.Słońce zaróżowiło już niebo i zaczęło szybko zbliżać się do czarnej linii lasu.Brzęczenie pszczół powoli cichło.Niepostrzeżenie na bujną, lekko zrudziałą trawę zaczęłapadać rosa, zapowiadając piękną pogodę na kolejny dzień.Sabina spojrzała niepewnie nacórkę i zmieniła temat: - Może zajrzysz ze mną do szklarni? Pokażę ci piękne żółte róże.Mają naprawdęwyjątkowy kolor i pachną nawet mocniej niż czerwone.Luiza posłała siostrzenicy znaczące spojrzenie, a Olga wykazała się refleksem, nieokazując zdziwienia niecodzienną propozycją matki.Róże były rzeczywiście piękne - płatki, u nasady jasnożółte, stopniowo nabierały całejmocy koloru, by na samych krańcach przejść nagle w przedziwną rdzawą czerwień.Powietrzew szklarni, ciepłe i wilgotne, przepojone było słodyczą zapachu unoszącego się nad ciasnozwiniętymi pąkami.Oldze imponowała determinacja matki, przekładająca się zresztą nakonkretne osiągnięcia.- Widzisz, życie wciąż niesie nam jakieś niespodzianki - powiedziała Sabina.- Nigdybym nie przypuszczała, że dopiero na emeryturze odkryję w sobie taką pasję i tak bardzozakocham się w zwykłych kwiatkach.- No, jeśli idzie o zakochanie, to wiek chyba nie ma tu znaczenia - uśmiechnęła sięOlga.- Tak sądzisz? Może masz rację.Nigdy nie wiadomo, która z naszych miłości okaże sięostatnia, prawdziwa czy najważniejsza.- Popatrzyła na Olgę w zamyśleniu.- Pomyśl tylko,ja w twoim wieku miałam już dwóch synów i byłam od dawna szczęśliwą mężatką.Olga doszła do wniosku, że to idealna okazja, żeby nawiązać do przeszłości.Nie miałapoza tym ochoty na kolejną rozmowę o jej uczuciowych perypetiach.- Mogę cię o coś spytać, mamo? Naprawdę byłaś wtedy szczęśliwa?Sabina posłała córce szybkie spojrzenie.Coś ją zaniepokoiło w tym rzuconym nibymimochodem pytaniu.- Nie wiem, co masz na myśli, kochanie.Oczywiście, że byłam.Olga trochę się zmieszała pod spojrzeniem uważnych, szarych oczu matki.Uznałajednak, że żadne podchody nie mają tu sensu.- Rozmawiałam z ojcem.Wspominał swoją młodość, początki waszego małżeństwa.Wspomniał też, że byłaś wcześniej zakochana w kimś innym.Dlatego.- Ach, rozumiem.- przerwała jej matka.- I co, chcesz pewnie poznać moją wersjęwydarzeń?Olga pokiwała energicznie głową.- Ech ty, zawsze byłaś okropnie ciekawska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]