[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, to mogła być jedna z hipotez.Mógł jednak także i Krzysztof sfałszować czek, namówiony przez jakiegoś kum-pla.Ten kumpel zainkasował całą forsę, nie chciał się z nimdzielić i w kłótni pchnął go nożem.Także możliwe.Teoriawcale nie gorsza od tamtej.Ciągle tylko nie jestem w staniezrozumieć, co miał z tą całą sprawą wspólnego profesorKozieski, znany i ceniony naukowiec, pedagog, cieszący siępoważaniem społeczeństwa.W żaden sposób nie potrafię goprzyczepić do tej historii.Walczak spochmurniał.- Obawiam się - powiedział wolno.- Obawiam się, że tomy przyczyniliśmy się do śmierci profesora.ROZDZIAA XIVDownar kazał szoferowi zatrzymać się na rogu Poznańskieji Nowogrodzkiej.Nie chciał, żeby z okien kawiarni widziano,jak wysiada z wozu.Od razu jednak wyczuł, że jego pojawie-179nie się na sali wywołało niepokój.W  Bolonii" miał sporoznajomych.Rozejrzał się szybko, podszedł do stolika pod oknem i niepytając o pozwolenie, usiadł.Była bardzo ładna, efektowna, elegancko ubrana.Ciemnablondynka o delikatnej, jasnej cerze i dużych orzechowychoczach.Miała na sobie piękne karakułowe futro i mały ka-pelusik z woalką.Wyglądała na bogatą, wytworną damę.- Jak się masz, Lola - powiedział Downar, udając, że niespostrzega drżenia jej rąk.Rzuciła mu szybkie, spłoszone spojrzenie i uśmiechnęłasię z przymusem.Wyjęła z torebki srebrną papierośnicę.- Dzień dobry.Przyszedłeś zabrać mnie do kicia? JakBoga kocham, nie wiem, co się stało z tymi dolarami.Nie widziałam ich nawet.Musiał mu ktoś rąbnąć w knajpie albopo prostu zgubił.Był na bani jak cholera.Przecież ty wiesz,Stefan, że ja na takie numery nie idę.Słowo honoru.Downar uśmiechnął się, podał jej zapaloną zapałkę i po-wiedział:- Nie denerwuj się Lolita.Nie chodzi mi o żadne dolary.W ogóle nie wiem, o czym mówisz.Odetchnęła z widoczną ulgą.Głęboko zaciągnęła się dymem.- Więc co? W charakterze klienta? Wiesz, że cię lubię.Potrząsnął głową.- Także nie to.Tutaj nie chcę o tej sprawie mówić.Terazidę do fryzjera, a za pół godziny będę u ciebie.Tylko minie nawal.Wyszedł, odprowadzony ciekawymi, niespokojnymi spoj-rzeniami.Wiedział, że będą ją pytać, ale wiedział także, żenie powie nikomu ani słowa.Rzeczywiście poszedł do fryzjera.Już dość dawno nie miałokazji zająć się swoją fryzurą.Zwolnił szofera.Na Wspólnąposzedł piechotą.Lolita, a właściwie Leokadia Gwizdek, mieszkała na drugimpiętrze.Osobiście otworzyła mu drzwi.- Siadaj, proszę cię.Zaraz zrobię dobrej kawy.Powstrzymał ją ruchem ręki.- Daj spokój.Nie mam dużo czasu.Przyszedłem prosićcię o pomoc.Zdumiała się.- O pomoc? Mnie?- Tak.Zaraz ci wytłumaczę, o co chodzi.Ty przecież znaszwszystkie lepsze kociaki w całej Polsce.- No, nie przesadzajmy - uśmiechnęła się skromnie. - Chodzi oczywiście o babki pierwszej klasy.Muszę zdobyćinformację o jednej takiej.-Jak się nazywa?- Obecnie inżynierowa Wajchertowa.Panieńskie nazwi-sko Wielicka, jeżeli oczywiście nie zrobiła jakiegoś szwindlaz dokumentami.- Masz jej zdjęcie?Downar wyjął z portfelu trzy fotografie, którym Lolitaprzyjrzała się bardzo uważnie.- Nie.Nie znam jej.Pierwszy raz widzę tę twarz.Jakaśfajna babka.Szykowna.Dlaczego myślisz, że to.?- Takiego mam nosa.- Niestety, nie mogę ci pomóc - zmartwiła się Lolita.-A nie wiesz, skąd ona może być? Gdzie się kręciła? Po jakimterenie? Warszawianka?- Nie.O ile orientuję się to z Katowic.W każdym razietam się kręciła.- W Katowicach? Czekaj, czekaj.Jeżeli ona jest z Katowic,to musisz się przejść do cioci Rozalii.Ona ci o wszystkimi o wszystkich powie.Katowice to jej rodzinne miasto.- A gdzie można się zobaczyć z ciocią Rozalią?- Tutaj niedaleko, na Mokotowskiej.Poczekaj, znajdę cijej adres.Pogrzebała w szufladzie, wyjęła z niej zatłuszczony, znisz-czony zeszyt.Downar zanotował adres i powiedział:- O naszej rozmowie nikomu ani pary z gęby.Rozumiesz?Absolutnie nikt nie może wiedzieć, o czym mówiliśmy tutaj.Na Mokotowskiej drzwi otworzyła stara baba z jednymokiem. - Pan do kogo? - zaskrzeczała zardzewiałym głosem.- Przyszedłem do cioci Rozalii z polecenia Lolity.Staruszka zniknęła, ale zaraz pojawiła się znowu.- Pan pozwoli.Już w przedpokoju czuć było kocią uryną, ale zapachten wzmógł się wielokrotnie, gdy Downar przestąpił prógsanktuarium cioci Rozalii.Duży pokój, zawieszony dywanami, tonął w ciepłym pół-mroku.Ciężkie story zasłaniały okno.Niski tapczan, zarzuconyhaftowanymi poduszkami, wyglądał jak posłanie wschodniegowładcy.Lampa z kolorowym abażurem rzucała złotawe blaski.W kręgu jej światła siedziała na fotelu stara kobieta, przypo-minająca swym wyglądem olbrzymią ropuchę.W lewym rękutrzymała filiżankę z cieniutkiej porcelany, w prawej zaś maleńkipędzelek.Farba i naczynie z wodą stały obok na stoliczku.Ciocia Rozalia zwróciła ku wchodzącemu swe wyłupiasteoczy i powiedziała śpiewnym, melodyjnym głosem:- Niech pan siada.- Następnie zaś wróciła do swejartystycznej działalności i przez chwilę zdawało się, że zu-pełnie zapomniała o gościu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl