[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewielka to była pociecha, ale zaw-sze pociecha.W Pułtusku stały znaczne siły, które stamtąd pod wodzą Izraelamiały się udać nad granicę pruską, aby nastraszyć elektora, więc animiasto, ani zamek, lubo bardzo obszerny, ani przedmieścia, nie mogłypomieścić żołnierzy.Tu po raz pierwszy ujrzał też Kmicic wojsko wkościele stojące.We wspaniałej gotyckiej kolegiacie, fundowanej prze-szło dwieście lat temu przez biskupa Giżyckiego, stała najemna nie-miecka piechota.Wnętrze świątyni płonęło światłem jak w czasie rezu-rekcji, bo na kamiennej posadzce płonęły porozpalane ognie.Kotłydymiły w ogniskach.Około beczek z piwem kupiło się obce żołnier-stwo, złożone ze starych rabusiów, którzy całe Niemcy katolickie splą-drowali i którym zapewne nie pierwszy raz przyszło nocować wkościele.Więc wewnątrz rozlegał się gwar i okrzyki.Zachrypłe głosyśpiewały obozowe pieśni; słychać było wrzaski i uciechy niewiast, któ-re w owych czasach włóczyły się zwykle za wojskiem.Kmicic stanął w otwartych drzwiach; przez dymy wśród czerwo-nych płomieni ujrzał czerwone, porozpalane trunkiem, wąsate twarzeżołdaków siedzących na beczkach i pijących piwo; innych rzucającychkości lub grających w karty; innych sprzedających ornaty; innychobejmujących ladacznice poprzybierane w jaskrawe suknie.Wrzaski,śmiechy, brzęk kufli i szczęk muszkietów, echa grzmiące w sklepie-niach głuszyły go.Głowa mu się zakręciła, oczy nie chciały wierzyćtemu, na co patrzyły, dech zamarł mu w piersi; piekło nie mniej by goprzeraziło.Wreszcie porwał się za włosy i wybiegł powtarzając jak w obłąka-niu: Boże, ujmij się! Boże, skarz! Boże, ratuj!NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG119ROZDZIAA 10W Warszawie od dawna gospodarowali już Szwedzi.PonieważWittenberg, właściwy rządca miasta i przywódca załogi, znajdował sięw tej chwili w Krakowie, więc rządy w jego zastępstwie sprawiał Ra-dziejowski.Nie mniej nad dwa tysiące żołnierza stało we właściwymmieście, objętym wałami, i po jurydykach do wałów przylegającychzabudowanych wspaniałymi gmachami kościelnymi i świeckimi.Za-mek i miasto nie były zniszczone, bo pan Wessel, starosta makowski,oddał je bez boju, sam zaś wraz z załogą umknął pospiesznie, obawia-jąc się zemsty osobistego swego nieprzyjaciela Radziejowskiego.Lecz gdy pan Kmicic zaczął się rozglądać bliżej i dokładniej, ujrzałna wielu domach ślady drapieżnych rąk.Były to domy tych mieszkań-ców, którzy pouciekali z miasta nie chcąc znosić obcego panowania lubktórzy stawili opór w chwili, gdy Szwedzi wdzierali się na wały.Z pałaców pańskich, po jurydykach się wznoszących, te tylko za-chowały dawną świetność, których właściciele duszą i ciałem stali przySzwedach.Stał więc w całej świetności pałac Kazanowskich, bo Ra-dziejowski go chronił, i jego własny, i pana chorążego Koniecpolskie-go, i ów, który Władysław IV wystawił, a który potem Kazimirowskimzwano, lecz księże gmachy zrujnowano znacznie; Denhofowy był nawpół zburzony, kanclerski albo tak zwany Ossolińskich przy Refor-mackiej ulicy zrabowany do szczętu.Przez okna wyglądali najemnicyniemieccy, a owe kosztowne meble, które nieboszczyk kanclerz takimnakładem z Włoch sprowadzał, owe skóry florenckie, gobeliny holen-derskie, misterne biurka, perłową macicą wykładane, obrazy, statuybrązowe i marmurowe, zegary weneckie i gdańskie, szkła przednie albo leżały jeszcze w bezładnych stosach na podwórcu, albo już spa-kowane czekały, by je, gdy się pora zdarzy, wysłano Wisłą ku Szwecji.Pilnowały tych kosztowności straże, ale tymczasem niszczały na po-wietrzu i deszczu.W wielu innych miejscach mogłeś toż samo ujrzeć, a choć stolicapoddała się bez boju, przecie stało już trzydzieści olbrzymich szkut naWiśle, gotowych do wywiezienia łupu.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG120Miasto wyglądało jakby cudzoziemskie.Na ulicach słychać byłowięcej obcych mów niż polskiej; wszędy spotykałeś żołnierzy szwedz-kich, niemieckich, najemników francuskich, angielskich i szkockich, wnajrozmaitszych strojach, w kapeluszach, w czółnowych grzebienia-stych hełmach, w kaftanach, pancerzach, półpancerzach, w pończo-chach lub szwedzkich butach z cholewami jak konwie.Wszędy obcapstrocizna, obce stroje, obce twarze, obce pieśni.Nawet konie miałyinne kształty od tych, do których oko przywykło.Nazlatywało się też mnóstwo Ormian o ciemnych twarzach i czar-nych włosach, przykrytych kolorowymi jarmułkami; ci łup skupywaćprzybyli.Ale najbardziej dziwiła niezmierna ilość Cyganów, którzy, nie wia-domo dlaczego, przyciągnęli ze wszystkich stron kraju za Szwedami dostolicy.Szatry ich stały wedle pałacu Ujazdowskiego i po całej jurydy-ce kapitulnej, tworząc jakoby osobne płócienne miasto w murowanym.Wśród tych tłumów różnojęzycznych miejscowi mieszkańcy nikliprawie; dla własnego też bezpieczeństwa radzi siedzieli zamknięci wdomostwach, mało się pokazując i spiesznie chodząc po ulicach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]