[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedynie na parterze wie\y, w chwilach podniosłych i uroczystych, zbierali sięrajcy, ale woleli radzić w nowym ratuszu.A pozostałe kamienne kondygnacje pustoszały, a\pozostały w swej pustoci.Maszkaron zaś sam samotność swą wybrał i za pokutę pustelnikiemsię sprawił.I tkwił na szczycie wie\y tak długo, \e ju\ zapomniał przewin, które go do tegowyboru zawiodły.A miasto przyzwyczaiło się, \e obok czterech maszkaronów, co na rogachbalustrady kamiennie przysiadły, w wie\y pomieszkuje piąty, ale \ywy.I zarówno niewiedział Maszkaron, \e jest Maszkaronem, jak i nie wiedział, \e wró\ą sobie z jego pojawieńsię mieszczanie.Kiedy na północną stronę wyglądał, chitryjczycy d\d\u oczekiwali, słońcazaś, kiedy zjawiał się od południa.Maszkaron górował nad miastem, a \e zmysły mu się od wiatru górskiego wyostrzyły,wiedział, co się po mieście dzieje.I nie było mu lekko samotność swą celebrować, gdy\widział z góry rumiane piersi przekupek, wyrazniejące w świetle dekoltów, słyszał miłosneszepty i cudzoło\ne jęki, które nocami niosły się z domów rozpusty i mieszczańskich alków.Czuł niemal zapach i smak śliwowicy, hojnie przelewanej z naczynia w naczynie.I pyszniłsię swym pustelnictwem Maszkaron, w pogardzie mając tych, co uciekając wysoko w góryalbo na pustynie, dóbr doczesnych się wyrzekali.Wyrzekali się bowiem te\ pokus, uciekającod nich, podczas gdy on z pokusami tymi, jak \aden inny eremita, walczyć musiał.Siadałsobie więc w trudnych chwilach, wspierając się o zrudziałe porostami grzbiety swychniemych towarzyszy, i spoglądał tęsknie na jezioro, co na wyniesieniu poza miastemmarszczyło się ka\dym wietrznym oddechem.I jako jedyny mieszkaniec Chitry widział tojezioro, granatowe i spochmurniałe od galopujących po perciach obłoków.I jedyny kontakt z ludzmi zawdzięczał litościwej kobiecinie, dobrotliwej i starzejącej sięistocie, co w kominie na dole wie\y wiązała mu do sznura koszyk z jedzeniem.A on koszykw górę wciągał, chleb, ser i wodę z niego wykładał i z powrotem w dół pusty spuszczał.Oddawał połowę porcji puszczykom, co pochrapywały na krokwiach, a resztę sam w cichościzjadał.Dlatego zadziwienie jego, choć słuszne, było całkowicie bezu\yteczne.Tego dnia, kiedy złoczyńcę tracili, kobiecina przyturlała się do wie\y wcześniej ni\zwykle.Chyłkiem zostawiła jedzenie, poczekała, a\ koszyk wykona drogę ku kopule i w dół,po czym zebrała się i poszła do domu.Chciała mę\owi obiad ugotować, gdy\ wiedziała, \etego dnia wróci zmęczony z roboty, a musi przecie\, jak ka\dy grabarz, a nadto chitryjczyk,Dzień Zliwowicy uczcić.A miał jej mą\ straceńca grzebać i chciał się jak najszybciej uwinąć,\eby nie tracić czasu, który ksią\ę skąpo na świętowanie darował.Cieszyła się kobiecina,gdy\ na targu kupiła niedrogo rybę, a i po znajomości wiązkę szpinaku od znajomejprzekupki dostała.A grabarz lubił rybę ze szpinakiem.Przyszedł, jak się spodziewała.Nie zdą\ył kapoty odwiesić, ręce tylko z ziemi obmył,ły\kę chwycił i za stołem w oczekiwaniu zastygł.Grabarz Chwistek był niemową, nie mógłwięc \onie swojej za obiad podziękować inaczej, jak pełnym ukontentowania pomrukiem.Alepomruk, choćby najwyrazistszy, słów nigdy nie zastąpi, więc nie potrafił nijak Chwistekwyrazić tego, co czuje.A czuł wiele.Otó\ tego dnia, tu\ po egzekucji, nie patrząc na trupa,zapakował zwłoki na bryczkę i ku cmentarzysku ruszył.Rozpościerało się ono poza miastem,grzęznąc wśród skał i pęków kosodrzewiny.Wiatry hulały pomiędzy spotniałymi porostemgrobowcami.Chwistek uprzednio sobie mogiłkę przygotował i teraz tylko ciało w nią z wozuzsunął.A potem chwycił za włosy odciętą głowę.I zmartwiał.Nie to, \eby mu śmierć w oczyzaglądnęła, od lat przecie\ ziemiste oblicza truchlaków oglądał.Ale twarz ta, choć grymasemwykrzywiona, nale\ała do znanej mu osoby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]