[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Całkiem mi się wszystko pokręci — myślał — i nic mądrego nie powiem”.Łódź ześliznęła się chybko po piasku i wiosła zanurzyły się w wodę.Nad lasem wisiała wielka, czerwona, napęczniała kula słońca, dotykając rąbkiem najwyższych koron drzew.Na lekko pomarszczonej powierzchni stawu droga ku słońcu znaczyła się purpurowymirozpryskami na tle seledynowego odbicia nieba.— Powinna chwytać — odezwał się Wasyl przy trzecim czy czwartym zarzuceniuwioseł.— Co mówisz? — spytała obudzona z zamyślenia.— Mówię, że ryba będzie dobrze chwytać.Pora taka.W zeszłym roku szczupakazłapałem.Takiego na metr.— A dużo ich tu jest?— Pewno niemało.Ryby dużo, to i szczupaków dużo.Rozmowa się urwała.Wasyl gorączkowo poszukiwał w głowie tematu.Wreszcie ode-zwał się:— U Szymona w Koziatkach krowa dziś padła.Dobra krowa była.I padła.— A dlaczego? — dość obojętnie zapytała Donka.— Któż ją może wiedzieć.Pewno zjadła coś nie takiego.Znowu zapanowało milczenie.Tym razem jednak Wasylowi nic nie przyszło do głowyi zaczął sobie nucić pod nosem jakąś piosenkę.Tak dopłynęli do przeciwległego brzegu.Korzenie olch powikłanymi czarnymi sznurami zanurzyły się tu w wodzie.Brzeg opadałstromo i niedaleko od niego zaczynała się już głębia.Wasyl z uwagą i z wprawą przyczepiałdo długiego sznura poszczególne haki, potem zaczął je ostrożnie wypuszczać kolejno do wody.Koniec sznura przymocował grubym węzłem do mocnego korzenia i robota byłaskończona.Wytarł ręce, rozejrzał się i powiedział:— A może posiedzimy tu na brzegu? Taka ładna pogoda i kwiaty pachną…— A posiedzimy — zawołała wesoło.— Może zobaczymy, jak która chwyci.Przywiązali łódkę i wyszli na brzeg.Między olchami rosła gęsta, wysoka trawa.Natę stronę nie wypędzano ani bydła, ani świń, ani koni na nocleg.Usiedli obok siebiei właśnie Wasyl zaczął się głowić nad tym, od czego ma zacząć, gdy Donka spytała:— A twój ojciec jeszcze nie wrócił.Dokąd on tak jeździ?Wasyl uchwycił się nadarzającej się sposobności jak zbawienia.— Właśnie — powiedział.— i ja nie wiem, dokąd jeździ.Nikomu nie mówi.Dowczorajszego dnia to nawet bałem się.Donka zdziwiła się:— Bałeś się? Czego?— A tak… Nie wiedziałem, po co jeździ.To i myśli różne przychodziły.— A teraz wiesz po co?— Teraz nie wiem.Ale wiem, że nie o mnie chodzi.— Jak to nie o ciebie? A dlaczego miało chodzić o ciebie?Wasyl rozstawionymi palcami czesał trawę, wpatrując się w nią z taką uwagą, jakbychodziło o wykonanie nader ważnego i pilnego zadania.— Widzisz, Donko, lata już swoje mam.Ojciec kiedyś wspominał, że żenić się mipora.To teraz, jak zaczął jeździć po okolicy… Myślałem: może żony dla mnie szuka.Jeździ tam i ówdzie, żeby sobie synową wybrać.-Profesor WilczurDonka zaśmiała się.— Jak to tak?… Szukać? Na drodze jaką spotka i patrzy, czy będzie dobra na żonę dlaciebie, czy nie?… To zabawa.— Wcale nie — ujął się za ojcem Wasyl.— Przecież zna ludzi tych i owych.Wie,że ten ma córkę czy tamten.To trzeba zobaczyć, jaka ona w domu.Czy ładna, czy go-spodarna, czy zdrowa, jak jest koło niej.To się zajeżdża niby przypadkiem na pogawędkę i patrzy się.Wszyscy tak robią.Taki zwyczaj na świecie.Donka była ubawiona.Iskrzyły się jej oczy i rozchylały w śmiechu wargi.— No i co? — zapytała, przechylając kokieteryjnie głowę.— Wypatrzył coś dla ciebie?— Nie wypatrzył, bo i nie o patrzenie mu chodzi.Swoje jakieś sprawy miał.— To ty, biedny, jesteś zmartwiony — chichotała Donka, której nie opuszczał dobryhumor.Wasyl powiedział ponuro:— A tobie, Donka, w głowie tylko jedno: naśmiewać się ze mnie.— Wcale się z ciebie nie naśmiewam — spoważniała nagle.— Ot, po prostu wesołomi.— To dlaczego mówisz, że ja się mam martwić? Przecież wiesz, że się cieszę.— Wcale nie wiem, że się cieszysz.Skąd mogę wiedzieć? Siedzisz smutny, w trawęoczy wbiłeś, skąd mam wiedzieć, że się cieszysz?Wasyl chrząknął kilka razy i spod oka spojrzał na nią.— Cieszę się, że obawa przeszła, że mi ojciec dziewczynę nie po sercu wybierze.Po-myśl sama: gdyby tobie na przykład takiego chłopaka gwałtem dawali, któren się tobie nie podoba.Donka lekko wzruszyła ramionami.— E, który by tam mnie chciał.I nie w głowie mi takie rzeczy.Wasyl znowu spochmurniał.— Bo pewno w mieście zostawiłaś jakiegoś, który ci się podoba?— Nikogo nie zostawiłam.— Nikogo? — zapytał nieufnie.— A może i nikogo.Bo ci się tak ten pisarz z gminy,pan Latosik, podobał… Wiadomo, krawat zielony nosi, perfumami od niego zalatuje.Donka prychnęła jak kotka.— To i co, że zalatuje? Czy to ja perfum nie wąchałam?— A jednak jedwabną chusteczkę nałożyłaś.— A cóż to, nie wolno mi chusteczki nałożyć?— Pewno, że wolno.Czemuż nie? Głównie wtedy, kiedy jest dla kogo.— Każdy gość jest gościem.A ten pisarz to nawet zezowaty.— Zezowaty, nie zezowaty — zauważył Wasyl.— A wszystkie za nim latają.— Jak wszystkie to nie ja.Coś ty, Wasyl, do niego upatrzył? A choćby mi się podobał, to dla ciebie przecież rzecz obojętna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl