[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popołudniowe wycieczki Ewangelina traktowała jako okazję do oczyszczenia umysłu.Aż do dziś jej myśli niezmienniezwracały się ku przyszłości - ta wydawała sic rozciągać przed nią jak nieskończony, zaciemniony korytarz, którym możnaiść bez końca i nigdy nie znalezć swego przeznaczenia.Dziś, skręcając w 9W, myślała tylko o zadziwiającej opowieściCelestyny i o tym, jak nagle wkroczył w jej życie Verlaine.Ileż dałaby za to, żeby nadal żył jej ojciec, a ona mogła gospytać, co on, człowiek tak doświadczony i mądry, zrobiłby na jej miejscu.Otworzyła okno, do środka wpadło lodowate powietrze.Choć był środek zimy, a ona wyszła bez płaszcza, czuła, żeskóra ją pali.Przepocone ubranie lepiło jej się do ciała.Zerknęła w lusterku na swoje odbicie -bladą szyję upstrzyłypurpurowe plamy o nieregularnym kształcie.Ostatni raz przydarzyło się jej to w roku, kiedy zmarła matka - co chwilanabawiała się wówczas niewyjaśnionych uczuleń, które ustąpiły, kiedy zamieszkała w Zwiętej Róży.Lata życiakontemplacyjnego otoczyły ją wygodną bańką spokoju, ale w żaden sposób nie przygotowały jej na konfrontację zprzeszłością.Z drogi głównej Ewangelina zjechała w wąską, krętą drogę prowadzącą do Miltonu.Wkrótce rozproszyły się gęstedrzewa - las urwał się nagle jak ucięty nożem, odsłaniając ośnieżony krajobraz.Chodniki przy głównej ulicy miasteczkabyły puste, jakby wszyscy schowali się w domach przed śniegiem i zimnem.Ewangelina podjechała na stację, zatankowałabenzynę bezołowiową i weszła do środka, żeby skorzystać z automatu telefonicznego.Drżącymi rękami wrzuciła monetę,wybrała zapisany przez Verlaine'a numer i czekała z bijącym sercem.Przebrzmiało dziesięć, dwanaście, czternaściesygnałów.Ewangelina odłożyła słuchawkę i odebrała monetę.Verlaine'a pod tym numerem nie było.Uruchomiła samochód, zerknęła na zegar obok prędkościomierza.Była prawie siódma.Zaniedbała popołudnioweobowiązki, nie była na obiedzie.Siostra Filomena z pewnością na nią czeka i spyta o powód jej nieobecności.StrapionaEwangelina pomyślała, że ma chyba nie po kolei w głowie -przyjechała do miasta, żeby zadzwonić do mężczyzny, któregonie zna, bo chce omówić z nim coś, co on zapewne uzna za absurd albo za urojenie.Już miała wyjechać ze stacji i wracaćdo klasztoru, kiedy go dostrzegła.Po drugiej stronie ulicy za wielkim, oszronionym oknem siedział Yerlaine. Milton Bar and Grill", Milton, stan Nowy JorkSkąd Ewangelina wiedziała, że jej potrzebował, że był ranny, uwięziony w obcym mieście, no i niezle już wstawionymeksykańskim piwem? Yerlaine uznał to za cud i dowód jej nadzwyczajnej intuicji, może nawet za sztuczkę, którą44 opanowała podczas wieloletniego odosobnienia w klasztorze, w każdym razie za coś, co przekraczało jego możliwościrozumowania.Cokolwiek to było, pojawiła się, szła powoli w stronę tawerny, idealnie wyprostowana, z założonymi zauszy włosami, w czarnym habicie; jej ubiór - jeśli Ysrlaine mocno wytężył wyobraznię - przypominał mu ponure strojedziewczyn, z którymi umawiał się w college'u: mrocznych, tajemniczych artystek, Yerlaine umiał je rozśmieszyć, ale za nicnie potrafił zaciągnąć ich do łóżka.Po chwili była już w środku, przeszła przez bar i zajęła miejsce naprzeciwko niego -kobieta-elf, z wielkimi, zielonymi oczami, która w takim miejscu jak  Milton Bar and Grill" najwyrazniej była po razpierwszy.Przyglądał jej się, kiedy patrzyła ponad jego ramieniem, chłonąc otoczenie: oglądała stół bilardowy, szafę grającą itablicę do rzutek.Albo nie zdawała sobie z tego sprawy, albo ignorowała fakt, że tak bardzo wyróżniała się spośródbywalców baru.Obejrzała Verlaine'a jak, nie przymierzając, chorego ptaka, zmarszczyła brwi i czekała, aż powie jej, co sięwydarzyło w ciągu tych kilku godzin, które upłynęły od ich spotkania.- Miałem problem /, samochodem - zaczął Verlaine, unikając bardziej skomplikowanej wersji.- Dotarłem tu na piechotę.Ewangelina była autentycznie zdumiona.- W taką burzę śnieżną?- Szedłem głównie wzdłuż drogi szybkiego ruchu, ale trochę się zgubiłem.- To ponad pięć mil - zauważyła sceptycznie.- W takim zimnie to się mogło zle skończyć.- W połowie drogi złapałem okazję.Całe szczęście, bo inaczej jeszcze byłbym w lesie, i to z odmrożonym tyłkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl