[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skutek narkotyku objawił się natychmiast.Nie upłynęło pięciu minut, adwaj olbrzymi teutońscy ziewali i wyciągali się jak niedzwiedzie w klatce.Oczyich zaszły mgłą; w uszach im dzwoniło; twarze z czerwonych stały sięwiśniowe; ramiona osunęły się nieruchomo; głowy opadły na poręcz ławki.Fajki potoczyły się na ziemię.Wreszcie donośne chrapanie z dwóch piersi zmieszało się ze śpiewemptaków, które z powodu ciągłego lata, stale zamieszkiwały parki Stahlstadtu.Marceli czekał tylko na tę chwilę, łatwo pojąć, z jaką niecierpliwością,ponieważ nazajutrz wieczór, przed samą północą Frankopolis skazane przezHerr Schultze a, miało przestać istnieć.Marceli wpadł do pracowni wzorów.W wielkiej tej sali było prawdziwemuzeum.Zmniejszone maszyny hydrauliczne, lokomotywy, pompy, śruby,maszyny do dziurawienia, pudła statków, maszyny parowe morskie, jednymsłowem, samych arcydzieł na kilka miljonów.Były to modele z drzewa,wyobrażające wszystko, co fabryka Schultze a wykonała od chwili, gdy została założoną; łatwo się domyśleć, że nie brakło tam modeli dział, torped igranatów.Noc była ciemna, a zatem stosowna do śmiałego projektu, który młodyAlzatczyk ułożył sobie.Przygotowując się ostatecznie do ucieczki, zamierzyłzniszczyć jednocześnie muzeum modeli Stahlstadt u.Ah! gdyby mógł zburzyćwraz z kazematą i działem, które w niej stało, potężną i nieulegającązniszczeniu, Wieżę Byka! Ale nie było co myśleć o tem.Pierwszem staraniem Marcelego było wyszukać między narzędziami małąstalową piłkę, mogącą piłować żelazo; wsunął ją zaraz do kieszeni.Potem,pewną ręką potarł zapałkę o pudełko, które wydobył z kieszeni i płomień jejzbliżył do stosu tek z rysunkami i lekkich modeli z sosnowego drzewa,złożonych w kącie sali.Zrobiwszy to wyszedł.W chwilę potem ogień, podsycony palnymi materjałami, wybuchnąłogromnym płomieniem, który w tysiącznych językach przedarł się przez okna.Natychmiast dzwon uderzył na trwogę; prąd elektryczny poruszył wszystkiedzwonki w rozmaitych dzielnicach Stahlstadt u i strażnicy zbiegli się zewszystkich stron.W tejże chwili zjawił się Herr Schultze, którego obecność mogła tylkopobudzić i zachęcić robotników do większej gorliwości.W kilka minut kotły z parą poddano wysokiemu ciśnieniu i ogromnepompy wprawiono w szybki ruch.Potok wody spadał na ściany i na dachmuzeum modeli.Ale ogień był silniejszy od wody, która zamiast gasić go,ulatniała się przy zetknięciu z nim i wkrótce pożar ogarnął cały gmach zewszystkich stron; niepodobna było myśleć o ugaszeniu go.Był to straszny iwspaniały widok.Marceli ukryty w kącie, nie spuszczał oka z Herr Schultze a, którynapędzał ludzi, jakgdyby chodziło o przypuszczenie szturmu do miasta.Muzeum modeli stało odosobnione w parku i teraz już nie podlegałowątpliwości, że spali się całkowicie.Wreszcie Herr Schultze, widząc, że nie będzie można ocalić samegobudynku, wykrzyknął grzmiącym głosem: Dziesięć tysięcy dolarów temu, kto ocali model nr.3.175, stojący zaszkłem po środku!Model ten był właśnie modelem słynnej armaty, wydoskonalonej przezHerr Schultze a, był on dla niego droższym od wszystkich innychprzedmiotów, znajdujących się w muzeum.Ale dla uratowania go, trzeba było rzucić się w sam środek ognia, przezatmosferę czarnego dymu, w którym zapewne trudno było oddychać.Nadziesięć prawdopodobieństw, było dziewięć, że kto raz tam wejdzie, niewydostanie się stamtąd! To też pomimo przynęty dziesięciu tysięcy dolarów, nikt nie odpowiadał na wezwanie Herr Schultze a.Wtem człowiek jakiś stanął przed nim.Był to Marceli. Ja pójdę,  rzekł. Ty?!  zawołał Herr Schultze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl