[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był w środku.- To nie był on - Allen nachylał się ku niej blisko, trzymając rękę na jej ramieniu.Ludzie zaczynali się im przyglądać. - Wiesz, że tak.- Ale jak to możliwe? Nie dostrzegła żadnego siniaka ani zadrapania,żadnej rany postrzałowej.Jak echo powtórzył to, co ona pomyślała:- Ale jak to możliwe?- Nie wiem.Po prostu nie wiem.- Przebiegła myślą różne możliwości, ale żadna znich nie miała sensu.- Musimy wyciągnąć stamtąd Stephena.Wyjęła telefon komórkowy,otworzyła klapkę i wcisnęła 411.- Myślałem, że nie powinniśmy używać komórek.- Już wiedzą, gdzie jesteśmy.- Wyrecytowała nazwę banku.Dziesięć sekund pózniejgłos z komputera poinformował ją, że zostanie połączona bez dodatkowej opłaty.Allen odezwał się:- On może wejść za Stephenem do łazienki.Nie zdziwiłbym się nawet, gdybyzaatakował go tak po prostu na sali.- Wiem, Allen.Zamknij się na sekundę.W banku odebrała recepcjonistka.Julia odezwała się niskim, zachrypniętym głosem:- W budynku jest bomba.Za dwie minuty zostanie z was miazga.- Zamknęła klapkętelefonu.Dwie minuty nie dadzą dyrektorowi banku czasu na zastanowienie.- Miazga? - zapytał Allen.- Aadny obrazek, co? Gdybyś ty był tą recepcjonistką, czy nie krzyczałbyś już nadyrektora, żeby ewakuował budynek?- Pewnie po prostu bym wyszedł.Spojrzała na niego.Jeśli żartował, to nie dał tego po sobie poznać.- Miejmy nadzieję, że ona jest ulepiona z innej gliny.Dzwignęła torbę podręczną i przełożyła pasek przez głowę, niczym pas na naboje.Niechciała zgubić torby, jeśli zacznie się szaleństwo.Minęli stoliki znajdujące się przed nimi iprzeszli nad barierką.Miała nadzieję, że Stephen wypłynie wraz z tłumem i skieruje sięwprost do nich.Wtedy poprowadziłaby ich za róg do swojego samochodu, powstrzymujączabójcę za pomocą pistoletu, jeśliby to się okazało konieczne.Drzwi do banku stanęły otworem i elegancko ubrana kobieta wyskoczyła przez nie naczele dużej gromady ludzi.Tłoczyli się, przepychali i przedzierali przez wąskie drzwi,wysypując się na ulicę.Samochody zaczęły gwałtownie hamować i tarasować ulicę.Wieści dotarły też jakoś do wyższych kondygnacji trzypiętrowego budynku - Juliawidziała ludzi opuszczających w pośpiechu biura wychodzące na ulicę. - Krzyknij do niego, kiedy wyjdzie - powiedziała.- Powiedz mu, żeby biegł, po prostubiegł.Dokądkolwiek.Zeszła z krawężnika.Rozważała, czyby nie wejść do banku, kiedy jej wzrokprzyciągnął ruch w oknie na drugim piętrze.To był Stephen.Zobaczył przez zamknięte okno szaleństwo na chodniku poniżej i uniósł głowę wposzukiwaniu Allena oraz Julii.Pomachała rękami.Dostrzegł ją i drgnął. Chodz!" - pokazywała.Skinął głową i spróbował unieść ramę okna.Ani drgnęła.Nachylił się i wykonał gest,jakby stukał młotkiem.Ktoś zabił okna na stałe, pewnie podczas instalowania w budynkuklimatyzacji.Spróbował ponownie.Widziała grymas na jego twarzy.Z trzaskiem słyszalnymnawet po drugiej stronie ulicy rama okna rozpadła się i tafla szkła uniosła się o kilkanaściecentymetrów.Kolejne szarpnięcie i otwór powiększył się do trzydziestu centymetrów.potemdo metra - wystarczająco, żeby Stephen mógł się przecisnąć.Wybiegła na środek ulicy, czując, że Allen jest tuż za nią.Samochody z obu stronstanęły, ponieważ klienci banku i pracownicy biur kłębili się na środku ulicy.Asfaltpromieniował ciepłem.Na czole Julii i nad jej górną wargą pojawiły się krople potu.- Uciekaj stamtąd natychmiast! - krzyknęła.Dołączyli do niej ludzie z tłumu, widząc wielkiego mężczyznę, który utknął wskazanym na zagładę budynku.Rozległy się okrzyki:  Dalej, chłopie!",  Uciekaj!",  Skacz!".Ale drugie piętro było zbyt wysoko nad betonowym chodnikiem.- On jest w banku, Stephen! - zawołał Allen.- Zabójca!Na twarzy Stephena w miejsce oszołomienia pojawiła się troska.Zastanawiał się, comoże zrobić.Przyjrzał się łukowatej płóciennej markizie rozpiętej nad elegancką perfumeriąpołożoną tuż obok.- Zawiśnij na parapecie! Zawiśnij i skacz! Szybciej, Stephen! Teraz!Skinął głową i natychmiast przerzucił nogę przez otwór.Kucając na parapecie, oceniłodległość od ziemi i poszukał czegoś, czego mógłby się chwycić.W prawej ręce ściskałkopertę.Zaczął opuszczać się z parapetu, kiedy w pokoju za nim przemknął cień.Drewno iszkło eksplodowały nad Stephenem.W oknie pojawiła się ręka, chwytając Stephena za włosy.Stephen zaczął szarpać głową na wszystkie strony, próbując się wyrwać.Targnął głowąmocno do tyłu i odsunął się jak najdalej od okna, na tyle, na ile dał radę naciągnąć ramiona.Ze środka wyskoczyła czarna pięść, mijając twarz Stephena o centymetry.Julia wciągnęła powietrze.Pięść na czarnych knykciach miała ostre kolce - zabójca nosił rękawicę, którą Julia wydobyła ze zgniecionej deski rozdzielczej w swoim samochodzie.Położyła rękę na torbie wiszącej przy boku.Przez jej nylonowe ściany namacałarękawicę - twardą niczym skamieniała ręka.Kolejna rękawica! Ten zabójca był nie tylko podobny do tego, którego śmierćwidziała wczoraj - to był on.Wyjęła pistolet i zobaczyła, jak Stephen odbija się od budynku i leci w tył.*Stephen poczuł, jak rękawica drasnęła go w brew i ciepła ciecz zalała mu oko.Czarnapięść się cofnęła, robiąc zamach przed kolejnym uderzeniem.Gdyby napastnik się terazwychylił, dosięgnąłby pięścią głowy Stephena.Stephen puścił się więc ramy i jak najmocniej wybił się na nogach, jednocześnieskręcając się w bok.Ręka przebiła resztki szyby, mierząc w jego stronę.Z okna wychyliły sięgłowa i ramiona napastnika.Miał wyraziste rysy, wykrzywione usta i błyszczące zielone oczywyglądające zza staromodnych okularów.Stephen uderzył w markizę z głośnym łup! Lewym ramieniem zahaczył o drut z jejmetalowego szkieletu i daszek złożył się pod ciężarem lecącego w dół ciała.Ból przeszył mubok, promieniując aż do szczęki.Brunatny materiał owinął go, zasłaniając mu niebo.Stephen myślał, że uderzył w chodnik, ale po chwili zrozumiał, że kołysze się wpłóciennym hamaku.Zaczął się z niego wyplątywać, macając nogą w poszukiwaniu ziemi.Wyczuł ją tuż pod sobą i wysunął się z kokonu.Ramię przeszywały mu fale bólu, a rękazdrętwiała mu aż po łokieć.Zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma kopertę z pieniędzmi.Wepchnął ją do tylnej kieszeni.Na ulicy po jego lewej stronie przykucnęła Julia w pozycji gotowej do strzału,trzymając pistolet w wyprostowanych rękach i celując w okno powyżej.Stephen spojrzał wgórę, ale nikogo nie zobaczył.- Tędy! - krzyknęła Julia, pokazując, żeby przebiegł przed wejściem do banku.Ani nachwilę nie oderwała wzroku od wybitego okna.Zawahał się zdumiony.Przecież Julia podeszła pod restaurację od drugiej strony.Wtedy zrozumiał: tłum, który przelotnie dostrzegł z okna, zdążył gwałtownie zgęstnieć w tymkrótkim czasie potrzebnym mu, żeby dostać się na ulicę.Gapie stali szerokim półkolemwokół banku, który stanowił epicentrum, i trudno byłoby się przez nich przecisnąć.Niktjednak nie odważył się zbliżyć do strefy w promieniu trzydziestu metrów przed bankiem ichodnik tam był pusty.Julia po prostu wybrała drogę, którą było mu się najłatwiej przedostać.Allen przemknął koło niej i pognał w stronę przecznicy ograniczającej ten kwartał.To wystarczyło, żeby poderwać Stephena.Julia poruszała się szybko i, biegnąc bokiem, cały czascelowała w okno.Dołączyła do Stephena na chodniku po drugiej stronie wejścia do banku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl