[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukryta za ozdobną kratkąloży, mogła cieszyć się lekkimi operami autorstwa Johna Davisa.Często,właściwie za każdym razem, towarzyszył jej Stephen, a gdy nie mógł z niąjechać, nie odstępowali jej Caleen, Georges i czasem Zerline  jak zawsze,gdy wyjeżdżała z Harrow.Siedząc obok żony pod koniec owej wiosny, Stephen zerkał przezażurową kratkę na scenę. La Dame Blanche" to nie jest opera najwyższegolotu, myślał, a wykonanie poniżej wszelkiej krytyki.Ale skoro Odalieznajduje w tym przyjemność.Spojrzał na nią kącikiem oka.Byłasinoblada, powstrzymywała grymas bólu.Wyciągnął do niej rękę schwyciła ją kurczowo, wbiła się w nią paznokciami. Stephenie. szepnęła  chyba.chyba nie będę czekać na balet.Wstał, podał jej ramię. Więc się zaczęło?  zapytał ogromnie przejęty. Tak.Stephen.Lepiej się pospieszmy! Doktor Terrebonne ma gabinet parę kroków stąd.Zawiózłbym cię doniego. Nie, nawet nie próbuj! Ale dlaczego? Tak byłoby najbezpieczniej. Jedzmy do Harrow, Stephenie! On musi urodzić się w Harrow.Tojego święte prawo!Stephen porwał ją na ręce i zaniósł do powozu. Harrow!  rzucił w stronę stangreta. Ruszaj z kopyta. Georges! Tak, maitre! Pędz na ulicę Dumaine do doktora Terrebonne.Powiedz mu, żeczekamy go w Harrow najpózniej za godzinę.Powiedz mu, że sprawa jestpilna, bardzo pilna! Ruszaj!Przez całą długą drogę do Harrow, Odalie trzymała rękę męża wkleszczowym uścisku.Nie pozwoliła sobie na najmniejszy jęk, tylko czasemRS 170mocniej zwierała palce, aż bielały kostki, a na czoło występowały drobnekropelki potu.Stephen podtrzymywał jej głowę na swojej piersi i starał się w miaręmożności chronić przed wstrząsami i kołysaniem rozpędzonego pojazdu.Dodiabła z taką drogą, mruczał wściekle za każdym razem, gdy koła wpadaływ wyboje.Nareszcie potoczyli się gładką nawierzchnią dębowej alei Harrow.Stangret pociągnął biczem po spienionych grzbietach i konie przeszły zkłusu w oszalały galop: nigdy ich dotąd nie bito.Zajechawszy przed dwór,tak gwałtownie wstrzymał konie, że pokaleczył im pyski wędzidłem, stanęłydęba, mocno zarzucając karetą. Czyś ty oszalał, przeklęty!  ryknął Stephen. Chcesz nas wszystkich pozabijać?Przerażone konie uspokoiły się powoli.Stephen zeskoczył na ziemię iwyciągnął ramiona do Odalie, osunęła się w nie bezwładnie.Stephenszybko, lecz bez wstrząsów, zaniósł ją na górę, Caleen już na nich czekała. Wielka sypialnia już oporządzona  oświadczyła. Postawiłam wodę na ogień.Wnet się zagotuje.Niech pan ostrożniezaniesie panią.Teraz ja się nią zajmę. Skąd wiedziałaś, do czarta?  zdziwił się. Caleen ma swoje sposoby  odparła z tajemniczą miną.Wrzeczywistości wyglądała na drogę z wysokości belwederu i dostrzegłapowóz pędzący nadrzecznym traktem jak burza.Wiedziała, że pan, jadąc wpowozie z panią, tylko z jednego powodu mógł tak popędzać konie.Jednaknie przyznałaby się do tego za żadne skarby.Lepiej niech wierzą w jejczarnoksięską moc.Stephen zaniósł Odalie do paradnej sypialni i złożył delikatnie nawielkim łożu z baldachimem, zaś Caleen i Zerline rozebrały ją powolutku.Stephen bez ustanku krążył po sypialni, szarpała nim dzika furia.Dlaczegoten nędzny łapiduch wciąż nie nadjeżdża? Twarz Odalie wykrzywiał ból,lecz nie pozwoliła sobie na najcichszą skargę.Wyciągnęła drobną rękę domęża, gdy przykląkł u jej wezgłowia.Twarz miał spiętą i pobladłą, bliznaprzecinała skroń siną pręgą. To nic, mężu  szeptała Odalie. Nic mi nie jest.Nie przejmuj siętak.Po chwili po jej pięknej twarzy przebiegł grymas tak bolesny, że Stephenzerwał się na równe nogi. Georges!  ryknął  Zerline, odszukaj Georgesa! Ma w tej chwilijechać do miasta po tego przeklętego medyka! Niech wezmie Arrow  nieRS 171dbam, czy mu połamie nogi albo zajezdzi na śmierć, byle dojechał naDumaine w ciągu godziny.No, już cię tu nie ma! %7ływo!Zerline wybiegła z pokoju z furkotem spódnic. Niech nie siada na Arrow  szepnęła Odalie. Każ mu wziąć innego konia. Dobrze wiedziała, że Stephenprzepada za tym pięknym karym ogierem, którego przygotował dojesiennych zawodów na torach wyścigowych Metairie. %7ładen inny nie jest tak szybki  powiedział Stephen. Odpoczywaj, kochanie, musisz oszczędzać siły.Półtorej godzinypózniej przybył doktor Terrebonne.Stephen z trudem hamował gniew wobec podobnej opieszałości, lecz tenmały, pulchny Kreol tryskał takim humorem, taka biła od niego wiara wsiebie i innych, że Stephen nie mógł długo się boczyć. Ach, monsieur  zagadywał medyk wesoło  ręczę, że urodzi sięchłopak na schwał, ale jeśli dalej będzie pan tak latał po pokoju, gryzłpaznokcie i mienił się na twarzy, to kto wie, czy madame nie zostaniewdową jeszcze tej nocy.Ma pan whisky?Stephen kiwnął głową, że ma. Doskonale.Niech więc pan stąd idzie i upije się do nieprzytomności tylko niech mi się pan nie plącze pod nogami.Nie pozwolę, by miprzeszkadzano.Potrzebuję niewiasty do pomocy  z mocnymi nerwami żadnej z tych podfruwajek!Stephen milczkiem wskazał na Caleen. Podejdz tu, kobieto  powiedział lekarz i dodał z szerokimuśmiechem:  Kto wie, pomoc wiedzmy może mi się przydać!Oględziny przeciągały się w nieskończoność.Stephen czekał zadrzwiami, nieruchomy jak posąg.Gdy wreszcie mały doktor otworzyłdrzwi, rzucił się nieprzytomnie w jego stronę.Okrągła, sowia twarz medyka była poważna.Stephen patrzył nań wmilczeniu, niezdolny wymówić słowo. Niech pan pośle kogoś do domu mojego kolegi, doktora Lefevre.Chcę, żeby tej nocy przejął opiekę nad moimi pacjentami.Ja tu zostaję. Czy.czy jest aż tak zle, doktorze? Tak, jest niedobrze  odparł lekarz. Matko Boża. szepnął Stephen. Budowa pańskiej małżonki utrudnia poród.Ma zbyt wąskie biodra, adziecko jest nieprzeciętnie duże.Poza tym, jak wiele dam wysokiego rodu,jest zbyt wydelikacona.Jeśli wyżyje, to niech pan sobie dobrze zapamięta:to dziecko musi być ostatnie.RS 172 Jeśli wyżyje.Boże, człowieku, czy wiesz, co mówisz? Wiem  odparł lekarz  wiem doskonale.Niech się pan wezmie wgarść, monsieur.Chce pan, żeby w jedną noc wymarli wszyscy Foxowie?Czy ma pan jakiś pokoik, gdzie mógłbym odpocząć? Zerline  powiedział Stephen nie patrząc na niego  zaprowadzdoktora do północnego skrzydła.Doktor Terrebonne przespał tę noc aż do rana, Stephen spał niewiele.Odalie straszliwie cierpiała, nie mógł znieść widoku takiej męki.Potysiąckroć biegł do jej pokoju i zaraz się wycofywał, widząc jak ból zwężajej piękne oczy, wykrzywia usta.Za drzwiami obrzucał się najplugawszymiwyzwiskami, które poznał podczas wieloletniej tułaczki.Gdy klęczał u jejwezgłowia, modlił się cicho do Najświętszej Panienki, by zachowała przyżyciu Odalie i jej nie narodzone dziecko.Nieznośne męczarnie, z rzadka przerywane chwilą wytchnienia, ciągnęłysię przez cały następny dzień.Odalie, wciąż milcząca, modliła się w duszy oszybkie skonanie.Więc w ten sposób rodzi się nowe życie, mówiła sobie, wprzerażającej, ohydnej męce, której nic i nikt nie może ulżyć.Drugiej nocy, nad ranem wyczerpanego lekarza zmorzył sen, drzemałniespokojnie w swoim pokoju, podczas gdy nad położnicą czuwała Caleen.Za drzwiami Stephen, bez chwili wytchnienia, przemierzał odcinek długościdziesięciu stóp  kilka kroków w jedną stronę i tyle samo z powrotem, jakdzikie zwierzę w klatce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl