[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle potężny miecz zaświszczał w powietrzu potworną eksplozją wściekłości.Talprzekoziołkował w tył jak ciśnięta w kąt szmaciana lalka.Spadł na posadzkę oszołomiony.Wgłowie wszystko mu wirowało, ciało przejmował dotkliwy ból.Nie mógł się ruszyć.Nie miałjuż sił.Gdzie jest Rafar? Gdzie jest ten miecz? Próbował przekręcić głowę.Wytężył resztkęsił, żeby coś zobaczyć.Czyżby to był jego nieprzyjaciel? Czyżby to był Rafar?Poprzez mgłę oparów i ciemność dostrzegał zdruzgotane ciało Rafara, kołyszące sięjak wielkie drzewo na wietrze.Demon nie poruszał się ani nie atakował.Potężna dłoń nadaltrzymała miecz, ale ostrze zwisało bezwładnie, opierając się końcówką o posadzkę.Oddechprzypominał powolne długie charczenie.Nozdrza wyrzucały obłoki ciemnoczerwonej pary.Oczy - te pełne nienawiści oczy - przypominały ogromne płonące rubiny.Wilgotne, ociekające pianą szczęki otworzyły się z drżeniem, poprzez smołę i pianęzabulgotały słowa:- Przez.tych.modlących się! Przez tych świętych.!Olbrzymia bestia zatoczyła się w przód.Rafar wysyczał ostatnie westchnienie i runąłna podłogę w chmurze czerwieni.Nastała cisza.Tal nie mógł oddychać.Nie mógł się ruszyć.Widział tylko, jak po podłodze nibylekka mgła rozchodzą się czerwone opary i widział ciemność, która spowijała gigantyczneciało.Ale.Ależ tak! Gdzieś tam modlą się święci.Czuł to.Czuł, jak wracają mu siły.A to co? W jakiś sposób kojąca muzyka znalazła drogę do jego uszu.Aagodziła ból.Oddają cześć Imieniu Jezusa.Uniósł nieco głowę z podłogi, a oczy badały sytuację w zimnym, betonowympomieszczeniu.Nie było już Rafara, możnego, odrażającego Księcia Babilonu.Pozostał ponim jedynie kurczący się nieustannie obłok ciemności.Znad niego, niczym wschodzącesłońce, przebijało światło.Wciąż słyszał muzykę.Odbijała się echem na wyżynach niebieskich, obmywała je,świętą Bożą światłością usuwała z nich ciemność.Pierwsze powiedziało mu o tym serce: zwyciężyłeś.za świętych Bożych i zaBaranka.Zwyciężyłeś!Zwiatło narastało, rozkwitało, wypełniało pomieszczenie, a ciemność kurczyła się,rozpływała, znikała.Tal dostrzegł, że światło wpada przez okna.Słońce? Tak.Zastęp Niebieski? Tak.Tal zdołał jakoś wstać i czekał, aż przybędzie mu siły.Przybyło.Postąpił do przodu.Jego krok stał się wkrótce mocny i pewny.A potem, niby jedwab uprzędziony z błyszczącychdiamentów, rozłożyły się skrzydła, fałda za fałdą, cal za calem.Rozkwitły bujnie znadbarków i pleców, czekał, aż zrobią się mocne.Odetchnął głęboko, chwycił rękojeść miecza w obie dłonie i dzierżył go tak przedsobą.Przyszła kolej na skrzydła.Uniosły go w powietrze, wzbił sięw świeże, obmyte światłem niebo.Spojrzał w górę i nie zobaczył choćby śladuciemności, zniewolenia, nawet cienia.Widział za to światłość - światłość Zastępu Niebieskiego, który oczyszczał niebiosaod krańca do krańca.Powietrze było tak rześkie, wszystko tak świeże.Poszybował nad miasteczkiem i dotarł do college u na tyle wcześnie, by zobaczyćjeszcze migające światła samochodów policyjnych i karetek, a także wiele służbowychsamochodów.Gdzie jest Guilo? Gdzie jest ten zawadiaka?- Kapitan Tal! - rozległ się okrzyk, a Tal opuścił się na Ames Hali, gdzie oczekiwał gokrzepki przyjaciel.Jego uścisk mało nie pogruchotał mu kości.- To bitwa skończona? - ryknął Guilo radośnie.- Naprawdę? - Tal wciąż nie mógł w to uwierzyć.Rozejrzał się naokoło.Rzeczywiście, bardzo daleko dostrzegł wreszcie ostatnie uciekające strzępy chmury, którerozpraszały się we wszystkich możliwych kierunkach, gnane przez niebieskie oddziały.Niebobyło cudownie błękitne.W dole widział wierną Resztkę, która nie przestawała śpiewać icieszyć się.Wyglądało na to, że policja kończy już robotę.***Norm Mattily, Justin Parker i Al Lemley zebrali się wokół Bernice i jej nowejprzyjaciółki.- Proszę panów-powiedziała Bernice - chciałabym przedstawić Susan Jacobson.Maona dla panów wiele ciekawych materiałów.Norm Mattily chwycił dłoń Susan i powiedział:- Jest pani niezwykle odważną kobietą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]