[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był czas, kiedy dostawałem listy codziennie.W różnej wielkościkopertach, czasem z jakimś babskim ozdobnikiem, szlaczkiem, pierdółką, ale zawsze zestarannie wykaligrafowanym moim imieniem, nazwiskiem i adresem szkoły.Duma,spełnienie, a przynajmniej ukoronowanie dnia.Na szczęście nikt z kolegów nie przejmował korespondencji, wzorem zwyczajnychjednostek wojskowych, każąc potem młodszemu żołnierzowi trzaskać pompki, z reguły tyle,ile znajdowało się liter na kopercie; zdarzali się złośliwcy, którzy mieli już wojo za sobą, więc znali ten głupi zwyczaj i specjalnie wysyłali delikwentowi koperty puste, jak w starejpiosence o miłości, za to upstrzone literkami, znaczkami i zwrotami typu: WIELCESZANOWNY PAN.Nie zapominano też o imieniu patrona ulicy, a także o drugim imieniuadresata i tym od bierzmowania oczywiście też.Co się bidny szeregowy natrzaskał potem popróżnicy pompek na kompanii, to jego.- Musi bardzo kochać, co? - pytała recepcjonistka, a ja nic nie mówiłem, tylkouśmiechałem się tajemniczo, zabierałem przesyłkę i biegłem z nią do pokoju; z reguły niewytrzymywałem i rozrywałem kopertę jeszcze podczas drogi.W pewnym momencie zaczęła się nawet rywalizacja między mną a Pawłem Grotem:kto więcej listów dostanie od swojej lubej.Napomknąłem o tym mojej Czesi, bo tak trochęstaroświecko, za to oryginalnie miała na imię, a ona jeden list rozpisywała na trzech kartkach,pakowała do trzech kopert i wysyłała.Miałem nawet trochę wyrzutów sumienia, bo przecieżmusiała też kupować znaczki, ale zew konfrontacji z kolegą, przynajmniej na tym polu,okazał się silniejszy.Dobrze, że nikt nie oceniał treści listów.Raz, że byłaby to dalece posuniętaniedyskrecja, a dwa - cóż.Mam ochotę na ogórka z cukrem.Właśnie go sobie wzięłam.Niedogaduję się z matką.Siostra przygotowuje się do matury.Za oknem już jesień.Mam kłopotyw szkole, nie idzie mi z zajęć praktyczno-technicznych i chemii.I dalej w ten deseń.Typowa sieczka nastolatków.Kilka razy ją odwiedziłem, gdyż mieszkała godzinę jazdy pociągiem, w miasteczkupodobnym do mojego.Zostałem przedstawiony  u dworu ; myślę, że jej starzy od razu mniepolubili.Któregoś dnia, było to zimą, wybrałem się jak gdyby nigdy nic do swojej Czesi.Miałem jak zwykle nadzieję na jakiś dobry obiad, a potem trochę pocałunków i przytulania wjej pokoju, gdy za oknem zimowy mrok, i tak dalej.Podróż pociągiem dłużyła się jak zwykle,droga z dworca do domu dziewczyny też, ale w końcu byłem u celu.- Cześć, mała - przywitałem się, gdy otworzyła mi drzwi.- Stęskniłem się. Już od progu dostrzegłem jednak, że coś nie gra.W pokoju Czesi był gość: kolega zjej klasy z liceum.Miał nogę w gipsie, gips był tradycyjnie pokryty podpisami kolegów ikoleżanek z klasy i śmiesznymi rysunkami.Początkowo tłumaczyłem sobie jego obecnośćkoleżeńską pomocą w nauce; tak to zresztą zostało nazwane.Dziewczyna była jednak jakaśinna niż dotąd, no i można było też obejść się smakiem, jeśli chodzi o te sprawy po obiedzie.W następnym tygodniu nie dostałem od niej żadnego listu.- Na pewno coś jej wypadło.- tłumaczyła z trwogą w głosie recepcjonistka, gdy jakniepyszny odchodziłem od okienka bez upragnionej przesyłki.W następną sobotę znów do niej pojechałem.I znów była inna, dziwna, zimna, i to nietylko dlatego, że mieli w domu jakąś awarię ogrzewania.Nie wytrzymałem w końcu izapytałem:- Co się dzieje?- Maciek - powiedziała tylko, a ja już wiedziałem, że prócz zupy ogórkowej (a możeto był rosół, bo niedziela?) i kotleta schabowego na obiad, dostanę dziś na deser także kopa wdupę.Bo chyba tylko świeżo upieczeni licealiści wierzą całym sercem, że to, a raczej ta,którą im los zesłał, to już na zawsze będzie.W całej swojej naiwności nie wiedzą, a możejeszcze nie chcą wiedzieć, że istnieją na świecie jeszcze takie pojęcia jak zdrada, znudzenie,zmiana, bo zawsze wydaje się, że będzie lepiej, a przynajmniej inaczej.Zresztą rzadko kiedyw takich chwilach kobieta używa do myślenia głowy.Biegłem na wieczorny pociąg do szkoły, co chwilę wycierając sobie twarz świeżymśniegiem.Biegłem i wyłem.Klatkę piersiową czułem, jakby była w imadle.Rozpacz czarnajak krajobraz za oknem pociągu, las i las tylko, nic, kurwa, więcej.- Co jest? - spytał Sosabowski, kiedy dotarłem już do pokoju w internacie.- Nic - jęknąłem tylko przez ściśnięte gardło. Musiałem chyba wyglądać, jakby coś było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl