[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może długo obracalibyśmy się w kręgu słabo albo wcale nie umotywowanychhipotez, podejmowanych bardziej z rozpaczy niż z przekonania gdyby nagle niewybuchła zaraza porostów, która przysporzyła nam tylu zmartwień.Niespodziewane,natychmiastowe ustąpienie jej bez żadnych starań z naszej strony było tym cudem",który kazał poszukiwać aktualnej ingerencji Rozumu w przyrodę Temy.W tym czasie już wiedzieliśmy, iż podobne działania były dokonywane wprzeszłości, przynajmniej w stosunku do flory.Na podstawie badań paleobota-nicznych można było dowieść, że przed zmianą orbity Temy przeważała tu zielonabarwa listowia.Poniebieszczenie w bardzo krótkim czasie, obejmujące całąroślinność, wprawdzie znakomicie pasowało do oziębienia klimatu, lecz nie dało sięwytłumaczyć naturalnymi mechanizmami ewolucji.Pokrótce przypomnę tę już bardzo znaną historię.Zaraza porostów niszczyła jepośrednio.Chodziło o zainfekowanie współżyjących z nimi bakterii Rodesdecretorius, które przywykliśmy nazywać beczułkami.Symbioza tych organizmówjest tak ścisła, że w przypadku braku beczułek" porosty zieleniały, a następniewiędły i ginęły w laboratorium po kilku dniach, a w przyrodzie z nastaniem nocnegochłodu.Oddziaływanie tych drobnoustrojów na wszelkie rośliny za pośrednictwemwydzielanych enzymów jest wielokierunkowe, lecz w efekcie końcowym sprowadzasię do jednego: zapewnienia im mrozoodporności.Zaraza porostów przerzuciła się na mchy i mogła zagrozić całej florze.W tymekspansywnym stadium, budzącym najgorsze obawy, ustała zupełnie nagle.Chcącuniknąć nieporozumień, wyjaśnię, co w całym tym procesie określiliśmy mianem cudu".W tym celu muszę powiedzieć, co działo się normalnie, czyli zgodnie zmechanizmami komórkowych przekształceń zarówno chorobowych, jakgenetycznych.Osobno trzeba rozpatrzyć dwa niezależne procesy: najpierw wybuchuzarazy, a potem jej ustąpienia.Podobnie jak beczułki" współżyją z roślinami, stałym symbiontem tych bakterii był od chwili ich powstania bakteriofag TE-112.W sposób, jakiego jeszcze niepoznaliśmy dokładnie, stymulował on znaczną część ich oddziaływań na florę,umożliwiających jej przetrwanie w nowych warunkach środowiskowych: po zmianieorbity Temy.Pod naporem nieznanego czynnika związanego z nami bądz z naszątechniką, jakiś pojedynczy TE-112 uległ bardzo radykalnej mutacji.Tą drogą powstałnowy "p.tunek bakteriofaga, oznaczony przeze mnie jako TY-112.Choć był onrzeczywistym i jedynym sprawcą zarazy porostów, dokonywał tego w sposóbszczególny: ani drogą wytwarzania toksyn, ani bezpośredniego niszczenia komórkibakteryjnej a tylko przez wypieranie swego poprzednika.Ale, mówiąc trywialnie,bez tamtego sym-bionta beczułki" były diabła warte, gdyż przestały zapewniaćroślinom mrozoodporność.W świetle tych wyjaśnień, zaraza" nie jest najwłaściwszym określeniem, lecz będęgo używał, bo wiemy, o co chodzi.Szerzyła się tak szybko, że los roślin, a przez to icałego życia na Temie, stanął pod znakiem zapytania.Aż nagle, w pełnirozpaczliwych moich usiłowań, by znalezć antidotum mogące zahamowaćniszczycielski proces, stwierdziłem ze zdumieniem, że to już zaszło, całkiem nagle,bez mego udziału.Ten odwrót zagrożenia wydarzył się dzięki kolejnej mutacji, jakiej tym razem uległnajmłodszy twór na planecie, TY-112.Powstałego zeń nowego bakteriofaga takżetym razem odrębny gatunek nazwałem TS-112, potocznie zaś sanatoriusem.Oddziaływał on na beczułki" bardziej przewrotnie niż jego poprzednik.Tu niechodziło już o wypieranie innego bakteriofaga, lecz wprowadzenie trwałej,dziedzicznej zmiany w genomie[40] beczułek".Stała się rzecz, której nie potrafimyzrozumieć: sanatorius nie tylko cofnął zagrożenie beczułek" przez swegopoprzednika, lecz ulepszył ich funkcjonowanie przenosząc mrozoodporność tychbakterii z pośrednictwa bakteriofaga na ich aparat chromosomalny! Tym samymuniezależniał je od symbionta, bez którego nie mogły pełnić dobroczynnej roli wobecroślin.Bardzo istotny jest sposób rozprzestrzeniania się tego zbawczego procesu.Sprawadotyczy tak zwanej dziedziczności infekcyjnej, odkrytej już w dwudziestym wieku.Nazwa pochodzi stąd, że jest to szczególny sposób przekazywania czynnikówgenetycznych z jednego organizmu do drugiego, przypominający przenoszeniezarazków bądz pasożytów.Dziedziczność infekcyjna może się spełniać w jednym zkilku poznanych wariantów.Ten, który uśmierzył zarazę porostów, nazywamytransdukcją.Przypomnę, że zasadniczą rolą sanatoriusa było wzbogacenie beczułek" o genmrozoodporności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]