[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, Eric Welling się mylił, nie wszyscy kochali naturę.Dla Suzanne natura była połączeniem rozgoryczenia i stra-chu.Farma Cloydów, pchły, które raniły owłosioną skórę dokrwi i powodowały palący ból, kleszcze, które wciskały się wciało, sycąc się jego płynami, i w dodatku mogły zarazić jedynąz tych chorób kończących się paraliżem  to była natura w jejoczach.No i jeszcze to coś spod łóżka, co drapało materac pod po-śladkami i nie dawało zmrużyć oka.Mając dwanaście lat, po trzytygodniowym doświadczeniu(które nazywała swoim Wietnamem), Suzanne postanowiła, żedo końca życia będzie nowojorczanką.Prowadząc wywiad z Michaelem Wellingiem, chciała zro-zumieć nie to, dlaczego sama żywi nienawiść do wszystkiego,co przypomina skrawek łąki albo łan zboża, ale to, jak on i je-mu podobni mogą otaczać kultem ten sam skrawek łąki czy łanzboża.To tę patologię pragnęła zgłębić na przykładzie MichaelaWellinga.Oczywiście, inna dziennikarka sama by go odwiedziła, żebymóc obserwować podmiot w jego środowisku i pewnie nawetwłóczyłaby się po starych ruderach i alterglobalistycznych283 demonstracjach.Ale Suzanne prowadziła kronikę, nie pisałareportaży wojennych.Pracę w terenie z przyjemnością zosta-wiała innym.Dlatego zaprosiła Michaela Wellinga do Regency.Na własne terytorium w sercu Manhattanu.Ta restauracjaznajdowała się w bezpiecznej odległości od ruder i wszystkichfarm świata.Kelner (ale nie ten, z którym się przespała) podał jej Scre-wdrivera.Z uśmiechem na ustach zdjęła z obrzeża szklankiplasterek pomarańczy i wypiła łyk wódki, która natychmiastprzyniosła oczekiwany efekt.Zanim umówiła się tu z Wellingiem, zadała sobie trud, byzebrać informacje na jego temat.Była przecież profesjonalist-ką.Z garstki zebranych dokumentów Suzanne Maxwell czułasię zdolna stworzyć monumentalną sylwetkę ostatniego pro-staka z Montany.Oczywiście, pod warunkiem że nikt nie zażą-da, aby udała się na miejsce i obserwowała życie ćwoka.Jeśli chodzi o informacje, to uważała Internet za róg obfito-ści albo raczej za magiczny śmietnik.A jak to bywa ze śmietni-kami, trzeba było śmiało zanurzać w nich ręce i dokładnie wie-dzieć, czego się szuka.W dodatku ten śmietnik miał ogromnąprzewagę nad innymi  nie cuchnął i nie mogły cię w nimobejść wszy.Dziś rano trochę posurfowała i trafiła na wieletekstów Wellinga z czasów jego buntu.Co ciekawego z nichzapamiętała? Przede wszystkim, że w wieku, kiedy człowiekpowinien myśleć o wstąpieniu do Lions Club, Michael Wellingodkrył w sobie ostrą technofobię.Cisnął do śmieci stanowisko,komputer i komórkę, i chyba całkiem dobrze zniósł te wyrze-czenia. Każdy powinien mieć możliwość samospełnienia powtarzał w jednym ze swych pouczających pism.W tej faziejego życia prymitywizm teoretyka anarchizmu Johna Zerzanaskupił całą jego uwagę ze względu na wspaniały radykalizm.284 Zerzan nawoływał do tworzenia społeczności idealnej, opar-tej na wspólnotowym stylu życia.Jego zdaniem wymagało todestrukcji wszystkich technologii, jakie posiadł homo erectusprzez minione tysiąclecia.To idealne społeczeństwo było nieprzed nami, ale w tyle.Neolityczna technorewolucja zniszczyłapo dwóch milionach lat pierwotną, żyjącą w harmonii społecz-ność.(Czytając takie zdania, Suzanne raz po raz wybuchałanerwowym śmiechem).Zerzan widział jedyną szansę ocaleniaplanety w pełnym, przemyślanym i definitywnym powrocie doepoki, w której technika nie istniała lub praktycznie nie istnia-ła, czyli do paleolitu.Ponieważ postęp był nowym opium kapi-talizmu, antidotum należało szukać w jego zaprzeczeniu, czyligwałtownej regresji.Najprymitywniejsza przeszłość stanowiłanaszą jedyną sensowną przyszłość.Tego faceta należałoby zamknąć w domu wariatów, myślałaSuzanne Maxwell, której ani się śniło rezygnować z najnowo-cześniejszego i najmodniejszego kalendarza elektronicznego.Praca ma swoje wymogi! Mimo wszystko Suzanne nadalgromadziła wiedzę o tych stukniętych anarchoprymitywistach.W ich pojęciu człowiek pierwotny, dwunożne stworzenie,które żyło z myślistwa i zbieractwa, symbolizował szczyt szczę-ścia, jakie mogła osiągnąć ludzkość.Tego typu idee zdaniemSuzanne dowodziły, że ci wariaci nigdy nie widzieli kleszcza naswoich pięknych, ludzkich łydkach.Pytanie, które nasuwało się prymitywistom, dotyczyło okre-ślenia, jak daleko należy się cofnąć.Według części tych myśli-cieli rolnictwo stanowiło grzech pierworodny ludzkości, więcnależało je za wszelką cenę unicestwić.Inni, jeszcze bardziejradykalni, uważali (a do nich grona należał wielki mistrz JohnZerzan), że należy odrzucić mowę dyskursywną.285 Suzanne dostrzegała jednak, że Zerzan, atakując mowę dys-kursywną i nowe technologie, popadał w śmieszność.To wcalenie takie prymitywne, koteczku, drwiła, zanurzając głową wmagicznym śmietniku.Tak czy inaczej, Michael Welling dał się otumanić tymi baj-kami i wypisywał w anarchistycznych gazetach hymny po-chwalne ku czci Johna Zerzana.Jednak dość szybko pojawiły się różnice zdań między nim aZerzanem.Kwestią sporną stała się na przykład obecność my-śliwych w nowej społeczności.Welling był przeciwnikiem po-lowań i wszelkich form drapieżnictwa.Z uporem twierdził, żepolowanie rozbudza najniższe instynkty ludzkie  żądzę krwi,mordu, ducha współzawodnictwa.Nakłaniał do wegetariani-zmu, i to ścisłego.Suzanne aż zadrżała na myśl o pożegnaniu zestekiem.Michael zgadzał się z Zerzanem w sprawie mowy, oskarżałjednak mistrza o brak konsekwencji.Mowa jako artefakt byłakoniecznością w życiu grupy.Chcąc zniszczyć mowę, należałozniszczyć to, co dało jej początek, czyli życie we wspólnocie.Wszelkie jego formy  od pary po grupę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl