[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym mężczyzną był hrabia de Marillac.Panigarola przez chwilę mógł śledzić go oczami: była to przelotna,natychmiast zatarta wizja. Mężczyzna, którego ona kocha  mruknął  odchodzi szczęśliwy,promienny, a ja nędznik, ja.Długo stojąc przykuty do miejsca mnich przeżywał męki zazdrości,jak gdyby doświadczył ich po raz pierwszy.Wreszcie po jakiejś dobrejgodzinie zdecydowanym krokiem podszedł do ogrodzenia.Gdy miał jużzastukać, brama otworzyła się ponownie.Panigarola ledwo zdążyłprzycisnąć się do muru.Inny mężczyzna wyszedł i oddalił się szybko; tym razem był to mar-szałek de Damville.Zakonnik go nie poznał.A może nie przywiązywałwiększego znaczenia do faktu, że od Alicji wychodzi jeden gość po dru-gim? Pchnął furtkę i wszedł do ogródka.Stara Laura, która wyprowadziła Henryka, nie należała do kobietbojazliwych.Poznała Panigarolę od pierwszego rzutu oka. Cicho!  rozkazał mnich chwytając ją za ramię.Pewien, że Laura nie zrobi niczego wbrew jego woli, wszedł do do-mu, który opuścili jeden po drugim hrabia de Marillac i Henryk deMontmorency.Po wyjściu marszałka Alicja, płonąc ze wstydu, padła nakolana z okrzykiem:  Kto mnie wydobędzie z tej przepaści!?Panigarola usłyszał te słowa pełne rozpaczy, pochwycił je chciwie iodpowiedział: Ja!Alicja skoczyła na równe nogi zdumiona, przerażona nieoczekiwa-nym pojawieniem się mnicha.W jednej chwili poznała markiza de Pa-ni-Garola, swego pierwszego kochanka.Pomyślała, że mnich zmienił262 zdanie od czasu jej spowiedzi, że ogarnęła go skrucha, a może się nadnią ulitował.że wydarł Katarzynie Medycejskiej ten straszny, oskarży-cielski list.że go jej przynosi!Opanowała wzruszenie, zmusiła się do uśmiechu i powiedziała bar-dzo łagodnie: Ty, Klemensie! Ty tutaj! Słyszałeś moje słowa, zrozumiałeś, jakwielką jest moja rozpacz!Kiedy tak przemawiała z pokorną słodyczą, Panigarola wszedł dopokoju i zamknąwszy za sobą drzwi słuchał nieruchomy, na pozór zim-ny, ale w rzeczywistości trawiony ogniem nieokiełznanej namiętności.Wreszcie zapytał:. Kim jest ten człowiek, który stąd wyszedł?Nieuchwytny cień triumfu błysnął w oczach Alicji: mnich jest za-zdrosny, a więc ma go w ręku!Szybko do niego podeszła: Od tego człowieka doznałam najokropniejszego upokorzenia.Aprzecież wiesz, że życie mi ich nie szczędziło. Jak się nazywa? Marszałek de Damville. Jeden z twoich kochanków?  zapytał z tłumioną wściekłością. Klemensie  odparła  bądz wspaniałomyślny.gdyż inaczej niemogłabym pojąć, dlaczego się znalazłeś pod moim dachem.Chceszwiedzieć, czego ode mnie żąda marszałek de Damville?Jakby nie słysząc, co Alicja do niego mówi, wymamrotał: Przyszedłem, żeby zaproponować pewien targ. Targ?  zapytała teraz już lodowatym tonem. Mów. Powiedziałem  targ?  bąkał mnich. Proszę mi wybaczyć, je-stem ogromnie zmieszany.Po głowie błąkają się słowa, które trudnomi wypowiedzieć.jestem bardzo nieszczęśliwy, Alicjo.Nagle z mroku jego uczuć wyłoniła się myśl i rozbłysła stając sięgwiazdą przewodnią.Pogodnie, z nową nadzieją mówił: Alicjo, widziałem nasze dziecko.dzisiaj.Młoda kobieta zbladła, zadrżała z wrażenia.Szepnęła cichutko: Moje dziecko? Gdzie ono jest? Powiedziałem już: chowa się w klasztorze. Klasztorów Paryż ma niezliczoną ilość, a wszystkie zamknięte jakfortece.Jeśli chcesz poprzestać na tej informacji, znaczy, że przyszedłeś263 mnie dręczyć.Tamtego wieczora zadałeś cios tylko kochance i byłeśtylko okrutny, ale dzisiaj uderzasz w matkę i jesteś odrażający. Czyżby naprawdę kochała swoje dziecko?  zapytywał się w duchumnich odczuwając głęboką radość.I dalej ciągnął wolno: Widziałem go dzisiaj, Alicjo.I wiesz, co mi powiedział? Pytał, dla-czego wszystkie dzieci mają ojców, tylko on go nie ma.Wściekła, a zarazem zazdrosna, podniosła głos: A ty wytrzymałeś takie pytanie i nie zawołałeś: moje dziecko, two-im ojcem jestem ja! Och, mnichu, mnichu! Och, markizie de Pani-Garola, myślałam, że nosisz jedynie habit zakonnika, ale widzę, że prze-jąłeś także i duszę! Pytał mnie nie tylko o to  ciągnął dalej mnich z pozorną obojęt-nością. Pytał mnie także, dlaczego nie ma matki!Alicja załamała ręce.Teraz rozumiała albo sądziła, że rozumie.Tensyn  to była zemsta, którą jej pierwszy kochanek chował w zanadrzu!Dziś opowiadał, że dziecko dopomina się o matkę, opisywał je jakosamotne, smutne, biedne i opuszczone.Innym razem będzie jej dono-sił o łzach, o rozpaczy synka: a może niebawem powie, że mały zamar-twia się na śmierć! Właśnie to dziecko skłoniło mnie do zastanowienia  nagle wró-cił do tematu mnich. To prawda, Alicjo, że rozważałem okrutną ze-mstę na tobie.ale zastanowiłem się, czy chcąc cię dosięgnąć, mamprawo uderzyć w dziecko.Alicjo, chcesz zobaczyć twego.naszego sy-na? Och, gdybyś to zrobił! Wybacz mi, Klemensie, przed chwilą unio-słam się, byłam surowa.Teraz koniec.Więc pozwoliłbyś mi zobaczyćsyna? Klemensie, gdybyś to zrobił, nazwałabym cię świętym, uwielbia-łabym cię! Wyłożę moją myśl.Tyś się spowiadała przede mną, teraz ja sięwyspowiadam przed tobą.W tym, co powiem, pewne rzeczy mogą cięzaskoczyć, ale wysłuchaj mnie do końca, a potem osądzisz.Myślę,Alicjo, że nie będzie dla ciebie niczym nowym, jeśli wyznam, że cięnadal kocham. Wiem o tym. Dobrze.A jednak scena w Saint-Germain l Auxerrois zasługuje nato, żebym sprecyzował jej sens.Dziesiątki razy walczyłem z obłędnąchęcią zaciśnięcia palców na twoim gardle.Gdybym cię zabił, Alicjo, totylko z miłości.Teraz rozumiesz, że moje gwałtowne czyny były jedyniezłagodzonymi przejawami miłości, bo przecież chciałem cię zabić, ale264 tego nie uczyniłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl