[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przetarłam oczy, próbując wyostrzyć wzrok.Pomarańczowy przedmiot w dłonifunkcjonariusza SSP był nie większy niż telefon komórkowy, dzięki czemu mężczyzna złatwością zamachał nim przed twarzą Liama nadal leżącego na kierownicy.Kopnięcie żołnierza w kostkę nic nie dało - był tak skoncentrowany na tym, co robi,że nawet tego nie zauważył.Liam! Moje usta pozostały nieruchome.Nie udało mi się.Liam!Pomarańczowe urządzenie rozbłysło i po chwili usłyszałam głos Księgowego, któryzdołał się przedrzeć nawet przez Biały Szum.- Zidentyfikowałem Liama Stewarta.Nagle powietrze wypełniło się gorącym, szczypiącym żarem, a pod Betty dostało sięcoś, co przypominało piekącą chmurę piasku.Poczułam, jak ociera się o moją nagą skórę, imusiałam odwrócić twarz, żeby nie oślepił mnie błysk, który zmiótł wszystko, co napotkał naswojej drodze.Gdzieś nad sobą usłyszałam przekleństwa miotane przez Księgowegozagłuszone po chwili dzwiękiem metalu zgrzytającego o metal oraz szkła rozsadzonego z takąsiłą, że jego drobinki opadły na ziemię jak grad.I wtedy żar zniknął.Biały Szum umilkł i usłyszałam jedynie, jak coś z łoskotem spadana ziemię niedaleko mnie.Megafon.Wyciągnęłam rękę i zacisnęłam palce na jego uchwycie.Księgowy wykrzykiwał coś,czego nie słyszałam ze względu na dzwonienie w uszach.Byłam zbyt skupiona na tym, byzdobyć megafon, żeby słuchać jego słów.Wokół mojej nagiej kostki zacisnęła się ręka, któraprzeciągnęła mnie po ziemi.Na szczęście zdążyłam chwycić urządzenie.- Wstawaj, ty mała.- Kiedy w powietrzu rozległ się pisk przypominający alarm,mężczyzna natychmiast mnie puścił.- Tu Larson, proszę o natychmiastowe wsparcie.Stękając, podciągnęłam się na kolana, a następnie wstałam.Mężczyzna odwróconybył do mnie plecami o sekundę za długo, a kiedy w końcu zdał sobie sprawę ze swojego błędui popatrzył przez ramię, wymierzyłam mu silny cios megafonem prosto w twarz.Jego radio upadło z trzaskiem na jezdnię, a ja kopnęłam je tak, by nie mógł godosięgnąć.Zakrył twarz dłońmi, próbując obronić się przed kolejnym uderzeniem, ale niezamierzałam się nad nim litować.Nie mogłam pozwolić, by zabrał mnie z powrotem doThurmond.Zacisnęłam dłonie na jego odsłoniętym przedramieniu i szarpnęłam nim tak, że musiałna mnie spojrzeć.Obserwowałam, jak zrenice jego brązowych oczu kurczą się, a następniewracają do normalnego rozmiaru.Mężczyzna był od mnie trzydzieści centymetrów wyższy,ale po tym, jak upadł przede mną na kolana, trudno się było tego domyślić.Nie mógł nawetzłapać tchu, a co dopiero powstrzymać mnie przed wtargnięciem prosto do jego głowy.Odejdz!, próbowałam powiedzieć.Zacisnęłam żuchwę.Jej mięśnie były napięte, takjakby Biały Szum nadal przepływał przez nią niczym pulsujący prąd.Odejdz!Nigdy wcześniej tego nie robiłam, więc nie miałam pojęcia, czy to w ogóle zadziała,ale nie miałam nic do stracenia.Jego wspomnienia fala po fali zalewały mój umysł jakprzypływ.W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: To działa.Uda mi się.Martin powiedział, że potrafi wmówić ludziom emocje, jednak moje zdolnościpolegały na czymś zupełnie innym.Potrafiłam jedynie mącić, porządkować i wymazywaćobrazy.Nigdy nie próbowałam niczego innego, nie czułam nawet takiej potrzeby - aż do teraz.Jeżeli miało się okazać, że nie mogę pomóc tym dzieciakom i że nie mogę ich ocalić, to czymoje życie miało jakikolwiek sens? Zrób to, po prostu to zrób.Szczegółowo wyobraziłam sobie, jak mężczyzna podnosi radio - od tego, jak poomacku szuka okularów na ziemi, po sposób, w jaki marszczą się jego spodnie.Wyobraziłamsobie, że wycofuje prośbę o wsparcie i że schodzi po stromym zboczu usytuowanym przykrawędzi drogi, po czym wchodzi w gęstwinę.Kiedy puściłam jego rękę, krok po kroku zrobił dokładnie to, co sobie wyobraziłam.Gdy ruszył przed siebie, nie mogłam się nadziwić, że to ja tego dokonałam.Ja.Odwróciłam się w stronę, skąd wydostawał się czarny dym spowijający drogę.Zcieliłsię na trawie pagórka i w jego zakamarkach niczym gruby brzydki koc.Nagle coś sobieprzypomniałam.Zu.Zbliżając się, coraz wyrazniej widziałam wrak samochodu.Pick-up, który wcześniej stał zaparkowany tuż obok Betty, znajdował się terazkilkadziesiąt metrów dalej, na opustoszałej zielonej polanie.Tuż przed nim, przewrócony naboku, leżał mniejszy, srebrny Volkswagen - kupa wygiętego złomu, którą ledworozpoznawałam.Unosiły się z niego kłęby gęstego dymu i miałam wrażenie, żewystarczyłaby jedynie mała iskierka, żeby wywołać eksplozję.Staranował go, zrozumiałam.Pick-up uderzył w niego i zmiótł go z drogi.Podążyłam szlakiem wyznaczonym przez ślady opon i potłuczone szkło, jednakznalazłam tam tylko kierowcę pick-upa, a raczej to, co z niego zostało.Jego ciało było splątane jak dzika trawa.Nie wiedziałam, gdzie kończy się jego jednakończyna, a zaczyna druga.%7ładna z nich nie była na swoim miejscu.Jego łokcie wystawały zziemi jak dwa połamane skrzydła.Pick-up musiał staranować także jego.Wokół serca poczułam chłód i kruchość, które zmusiły mnie, żebym wyszła ze smugidymu i sprawdziła, czy Zu nie ma w żadnym z samochodów.Wydostałam się z najgęstszegokłębu dymu, po czym upadłam na ziemię i zwymiotowałam niewielką ilość jedzenia, którąmiałam w żołądku.Dopiero wtedy podniosłam wzrok i w końcu ją ujrzałam - siedziała na drodze tuż przyBetty.Miała przygarbione ramiona i pochyloną głowę, ale była cała i zdrowa! Złapałam siętych dwóch słów i spróbowałam ją zawołać.Zu spojrzała w górę, oddychając z trudem.Kiedysię do niej zbliżyłam, wstęga dymu powoli odsłoniła jej zaczerwienione oczy, ranę na czole iłzy, które toczyły się po jej zabrudzonych policzkach.Uklękłam przed nią, czując pulsowanie w skroniach, i przez kilka bolesnych sekundbył to jedyny dzwięk, jaki do mnie dochodził.- Wszystko.dobrze? - zapytałam słabo.Kiwnęła głową, szczękając zębami.- Co.Co się stało? - wydusiłam.Zu skurczyła się, jakby chciała zniknąć z powierzchni ziemi.%7łółte rękawiczki leżałyna ziemi tuż obok niej, a nagie dłonie nadal miała wystawione przed siebie, jak gdyby dopieroco dotknęła samochodu.Nie wiedziałam, jak ją uspokoić - nie wiedziałam nawet, jak uspokoić siebie.Tadziewczynka, %7łółta, w kilka sekund zniszczyła dwa samochody i jedno życie.I wyglądało nato, że zrobiła to za pomocą zwykłego gestu.Jednak mimo tego przecież to wciąż była Zu.A te dłonie? To one mnie uratowały.Drżącymi rękami podniosłam ją i pomogłam wejść z powrotem do samochodu.Byłarozpalona i z pewnością nie był to zwykły stan podgorączkowy.Opuściłam ją na najbliższesiedzenie i przyłożyłam dłonie do jej policzków, ale nie potrafiła skupić na mnierozbieganego wzroku.Już miałam zasunąć drzwi, kiedy chwyciła mnie za nadgarstek iwskazała na leżące na ziemi rękawiczki.- Mam je! - powiedziałam i podałam jej rękawiczki, a następnie odwróciłam się, żebyzmierzyć się z czymś poważniejszym.Pulpet nadal leżał nieprzytomny na fotelu pasażera - jego ciało zwisało przez otwartedrzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]