[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O! - powiedziała.- To pan już wstał? Tak wcześnie.Najwidoczniej była przyzwyczajona do tego, żepensjonariusze niezbyt chętnie rozstają się z ciepłą pościelą.Po śniadaniu miałem ciągle jeszcze dużo czasu.Poszedłemwięc popatrzeć na morze.Grzebieniaste fale z groznym pomrukiem atakowaływybrzeże.Nad rozhuśtanym masywem czarnej wody zawisłoniebo tak beznadziejnie ponure jakby nigdy już nie miało tuzabłysnąć słońce.Zdawało się, że smutna szarość krajobrazujest nieodwracalna.Dął silny, lodowaty wicher, łamiąc nagiegałęzie drzew i pędząc przed sobą mewy.Stałem na zalesionej skarpie i, oparty o pień sosny,ogarniałem spojrzeniem to pełne melancholii widowisko.Ogrom i posępna potęga morza, pogłębiały jeszcze we mnieuczucie samotności, przed którym tak się dotychczas dzielniebroniłem.Wiedziałem, że jeszcze trochę i rozkleję sięostatecznie, a przecież teraz bardziej niż kiedykolwiekpotrzebna mi była odporność psychiczna.Odwróciłem się i wolno zacząłem iść w kierunku miasta.Wlecie byliśmy z Bożeną w Sopocie.Jakże inaczej teraz tuwszystko wyglądało.Nie widziało się kolorowych dziewczynani rozdokazywanych długowłosych chłopaków.Nikt niebiegł na plażę i nikt nie stał w kolejce po włoskie lody.Nieliczni przechodnie przemykali się pośpiesznie podmurami domów, podnosząc kołnierze płaszczy i chroniąc sięprzed podmuchami północnego wiatru.Zaczął padać deszczzmieszany z drobnymi płatkami śniegu.Za pięć dwunasta znalazłem się na dworcu.Stanąłem kołokas i uważnie przyglądałem ludziom. Ciekawe, czy przyjdzie- myślałem.- A może chciał mnie tylko wypróbować, możenie ma zamiaru kontaktować się ze mną bezpośrednio, możechodzi mu o to, żeby mnie zaintrygować, osłabić mój systemnerwowy.Przyszedł.Był punktualny co do minuty.- Czy pan nie ma nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali doGdyni? - spytał, patrząc na mnie z uprzejmym uśmiechem. Ten sam twardy, cudzoziemski akcent.W milczeniu skinąłem głową i podszedłem do kasy.W pociągu prawie zupełnie nie rozmawialiśmy.Zamieniliśmy kilka grzecznościowych zdań, a potem każdy znas pogrążył się we własnych rozmyślaniach.Dyskretnieobserwowałem swojego towarzysza podróży.Był trochęwyższy ode mnie, szczupły, ale muskularny.Wyglądał naczłowieka uprawiającego sporty.Pociągłą, śniadą twarzozdabiały duże, ciemne oczy południowca.Ostre rysy i silnierozwinięta dolna szczęka kontrastowały niezbytsympatycznie z aksamitnym spojrzeniem tych oczu.Miał nasobie czarny, skórzany płaszcz i czapkę z daszkiem, jakąnoszą oficerowie marynarki.Ale to nie była czapka polskiegomarynarza.Zastanawiałem się nad tym, po co jedziemy do Gdyni.Wpewnej chwili ogarnął mnie niepokój i zacząłem nawetżałować, że nie porozumiałem się z milicją.Teraz już jednaknie czas było na tego rodzaju rozważania.Podjąłem decyzję imusiałem konsekwentnie brnąć dalej. A może porwaliBożenę i zażądają ode mnie okupu? myślałemzdenerwowany.Ale od razu ta koncepcja wydała mi sięhumorystyczna. Jaki okup? Wiedzą przecież, że ja groszemnie śmierdzę.Nikt chyba nie przypuszcza, że jestemamerykańskim milionerem, przebywającym incognito naterenie Polski Ludowej.Muszę przyznać, że ta niedaleka podróż z Sopotu do Gdyniogromnie mi się dłużyła.Wreszcie dojechaliśmy.Kiedywyskoczyłem z wagonu na peron tajemniczy osobnikpowiedział:- Zapewne zdziwiło to pana, że zaproponowałem tęprzejażdżkę.Wzruszyłem ramionami.- Mnie bardzo rzadko coś dziwi.Nie poddaję się temuniebezpiecznemu uczuciu.Bo właściwie my wszyscymusielibyśmy chodzić po świecie nieustannie zdumieni.Niesądzi pan?Uśmiechnął się. - Podoba mi się pan.Mam nadzieje, że dojdziemy doporozumienia.Tę wycieczkę krajoznawczą do Gdynizorganizowałem w tym celu, żeby znalezć jakieś zacisznemiejsce do rozmowy i żeby przekonać się czy nie obserwujenas, a raczej mnie, jakiś tajniak.To bardzo rozsądnie zpańskiej strony, że pan nie porozumiewał się z milicją.Milczałem.Nie byłem wcale pewien czy to rzeczywiście byłorozsądne.Zaczynał mi działać na nerwy ten facet.Posługiwał, się poprawną polszczyzną, ale miał wyrazniecudzoziemski akcent.Byłem pewien, że nie jest Polakiem.Wepchnął mnie do taksówki i pojechaliśmy do jakiejś małejkawiarenki znajdującej się niedaleko portu.Było tuciemnawo i dosyć brudno, ale zacisznie.Zamówiliśmy dwieduże kawy, a kiedy kelnerka postawiła przed nami szklanki zdymiącym płynem, spojrzałem pytająco.- Może mi pan wreszcie wyjaśni co to wszystko znaczy? -powiedziałem, z trudem panując nad ogarniającym mnierozdrażnieniem.- Gdzie jest moja żona?Wrzucił dwie kostki cukru do szklanki i bez pośpiechuzamieszał je łyżeczką. Wypróbowuje moją cierpliwość - pomyślałem i naglerozśmieszyło mnie to.Postanowiłem, że nie dam sięsprowokować.Ani jednym słowem nie przynagliłem go.Czekałem.Wypił łyk kawy, zapalił papierosa i dopiero wtedy sięodezwał:- Przede wszystkim chciałbym wyjaśnić pewne rzeczy, żebynie było żadnych nieporozumień.A więc po pierwsze: pańskażona zamieszkała z pewnym bardzo miłym i kulturalnympanem, do którego zapałała nagłą miłością.Nikt niewywierał na nią najmniejszego przymusu.Odeszła od pana zwłasnej woli i nie ma mowy o tym, żeby ktoś miał zamiar jąsiłą więzić.W tej sytuacji jednak żona pańska znajduje siępod pewnego rodzaju kontrolą i losy jej mogą być zależne odrozmaitych okoliczności.Nie wiem czy pan mnie dobrzerozumie?- O co chodzi? - spytałem zmienionym głosem.- Czego chcecie od mojej żony?Uśmiechnął się z obłudnym zakłopotaniem.- Od pańskiej żony właściwie nie chcemy niczego.To raczejpod adresem pana mielibyśmy pewne prośby.- To znaczy?- Widzi pan, sprawa jest trochę skomplikowana.Nie będęsię tu wdawał w szczegóły, które nie są dla pana istotne.-Zaciągnął się mocno papierosem, wypuścił dym nozdrzami imówił dalej.- Swego czasu przeprowadził pan rozmowę wtaksówce z pewnym młodym człowiekiem, który następniezmarł w tragicznych okolicznościach w pasterskim szałasiena Hali Olczyskiej.Nie chciałbym, żeby pańskiej żonie cośsię przytrafiło niemiłego.i to jest powodem.Poczułem, że mi zasycha w gardle.Już teraz nie miałemwątpliwości, że Bożenie grozi niebezpieczeństwo.- Czego pan chce ode mnie? - spytałem, usiłując zapanowaćnad rosnącym zdenerwowaniem.- Chciałbym z panem przeprowadzić szczerą rozmowę.Nawstępie chyba będzie dobrze, jeżeli wyjaśnimy sobiezasadnicze sprawy.A więc proszę przyjąć do wiadomości, żeza godzinę odpływa mój statek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl