[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdzieckiem Zacha?.- Gdzie twoja broszka, Tess? - spytała łagodnie.- Chyba ci jej nie odebrał?.Tess otwarła oczy.Obie kobiety popatrzyły na siebie i poczuły nawiązującą sięmiędzy nimi nić porozumienia.Tess uśmiechnęła się blado i odpowiedziała, przymykającoczy:- Nie szkodzi.Przecież to była broszka panienki.Beth ujęła jej dłoń i uścisnęła ją.Dudley trzymał dziewczynę za drugą rękę i wpatrywał się w nią takim wzrokiem, jakby muserce pękało.Jakim sposobem uwikłał się w tę gorzką plątaninę ludzkich omyłek?.Widaćbyło, że gorąco współczuje Tess.jak zresztą współczułby jej każdy, kto ma odrobinę serca.Beth podniosła wzrok na Alexa, który bacznie się jej przyglądał.Była pewna, że myśliteraz:  Któż zrozumie kobiety?. Widać jest dla niego zagadką nie do rozwiązania.Ale jakmogła wytłumaczyć mężczyznie, że kobieca solidarność bywa niekiedy silniejsza odosławionej kobiecej zazdrości?.W normalnych warunkach, mimo swej miłości do Alexa, nawieść o kochance narzeczonego poczułaby zapewne ukłucie zazdrości i urazę.Ale nie wtakiej chwili!- Myślisz, że Zach pojechał nad zatokę? - spytała.- Nie wiem.Czemu pytasz?- Bo uważam, że powinien tu być.Usłyszawszy te słowa, Alex zmarszczył czoło i ski-nął potakująco głową. - Ja niestety nie zdołam go tu sprowadzić.Na mój widok ucieknie w przeciwnymkierunku.Poślę po niego kilku stajennych.- Wyszedł z pokoju, a Tess skręciła się w nowymparoksyzmie bólu.- Krzycz, ile wlezie, Tess - szepnął jej do ucha Dudley, ujmując obie ręce dziewczynyi ściskając je mocno.- Nie staraj się być dzielna, nie myśl o tym, że to wstyd.ani opodobnych głupstwach.Rodzi się nowy człowiek, a ty płacisz za to wielkim bólem.Maszpełne prawo pofolgować sobie!.Słowa kamerdynera wywarły widać skutek, a może zmógł ją ból.bo Tess zaczęłagłośno jęczeć.Beth ścisnęło się serce.W obliczu narodzin odczuwała - jak wszystkie kobietyświata - strach i dziwne uniesienie.W tej chwili wróciła Sadie z poduszką i kocem; za nią postępowała służąca, niosąccynową miskę pełną wody, kosz pełen czystych szmatek i kawałek mydła.Ponieważ Dudleynadal trzymał Tess za ręce, Beth podeszła do kanapy i uniosła głowę dziewczyny, by Sadiemogła podłożyć poduszkę.Odgarniając chorej włosy, które oplątały się wokół spoconej szyi, iukładając je na poduszce, Elizabeth zachwycała się ich połyskiem i zapachem.Znowuuderzyła ją młodość Tess i gniew schwycił ją za gardło.Jakże Zach mógł tak egoistyczniewykorzystać to dziecko dla własnej przyjemności, a potem porzucić.w dodatku w takimstanie?! Sadie odesłała służącą, potem sama podłożyła grubą flanelę pod biodra Tess irozpostarła materiał na kanapie.- Poród to paskudna sprawa - powiedziała stanowczo do Beth.- Panienka powinnastąd wyjść.Mamusia panienki dostałaby spazmów, gdyby się dowiedziała, gdzie panienkateraz jest i co robi!- Dudley może potrzebować mojej pomocy.Zostanę tu - odparła z determinacjąElizabeth.- Nie znam się na takich sprawach, ale mogę pomóc panu Dudleyowi, jak mi powie,co robić - zapewniła ją Sadie.- A dobrze wychowana panna nie powinna się temu przyglądać!- Nie odejdę i już! Zresztą mamę znacznie bardziej zmartwi to, co robiłam przedtem.Moje kolejne wykroczenie nie wywrze już większego wrażenia.Służąca westchnęła i potrząsnęła głową.- Posłuchaj, Tess.- powiedział Dudley, uwalniając jedną rękę z uścisku rodzącej igładząc ją po czole.- Nie możemy się teraz trzymać za ręce, bo muszę swoje porządniewymyć.Nauczyłem się od matki przede wszystkim tego:  Kiedy ręce czyste, nie ma gorączkipołogowej! Potem cię zbadam i zobaczę, jak tam z rozwarciem, czy główka już przejdzie. - Dudley!.Nie odchodz!.- popłakiwała Tess, jeszcze słabsza po ostatnim atakubólu.- Muszę, Tess.Nie mogę stać tutaj i równocześnie odbierać twojego dziecka.No, niegrymaś.- Ale żadne perswazje nie pomagały.Dziewczyna uczepiła się kurczowo jego rąk.Sądząc z barwy, jaką przybrały końce palców kamerdynera, jej chwyt był zdumiewającosilny.- Może Sadie albo ja mogłybyśmy to sprawdzić?.spytała Beth.- Choć, prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, o co chodzi.- Nie znam się na dzieciach, panie Dudley - oświadczyła Sadie, wznosząc ręce kuniebu w bezradnym geście.- Ani sama nie rodziłam, ani innym nie pomagałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl