[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiadał, owszem, porządek tam podobno panował większy niż u nas, ale poza tym nicszczególnego.Józio zapytał: A jak się kształtują przeliczenia finansowe? Różne ceny? Jeśli chodzi o artykuły przemysłowe, to jak dziesięć do jednego  odparł mój mąż.A jeśli idzie o artykuły spożywcze& to trzeba mieć sześć kompletów dyżurnych&Milczeliśmy przez chwilę, nie pojmując informacji.Spojrzeliśmy na niego.Spał martwymbykiem, ostatnie słowa powiedział całkowicie przez sen.Pocieszyło mnie to nadzwyczajnie.Już zaczynałam myśleć, że zasypia tak tylko przymnie, okazując mi lekceważenie jak prawdziwej żonie, ale do Marysi miał właściwy stosunekbraterski, a Józia bardzo lubił, jeśli zatem zasnął w trakcie rozmowy z nimi, moja sytuacja niewyglądała najgorzej. Małżeńskie wydarzenia jestem zmuszona nieco mieszać, bo na ten temat reportażu niepisałam i nie wszystko udaje mi się umieszczać w czasie we właściwej kolejności.Zamierzam, w każdym razie, trzymać się męża.Pojechaliśmy na miasto, żeby kupić dziecku biurko, i kupiliśmy znakomity tapczan.Biureknie było.Nasz stary tapczan, ten higieniczny, pudło ze sprężynami, stał się niepotrzebny, a zato zajmował miejsce.Raz się przydał, kiedy z jakichś przyczyn nocowała u nas Janka, alepoza tym tylko przeszkadzał i nie mogłam się doprosić o usunięcie torobajdła.Straciłam w końcu cierpliwość i któregoś wieczoru postanowiłam załatwić to sama.Niepamiętam, gdzie był Robert, poszedł spać, czy znajdował się u mojej matki, do pomocy zostałmi Jerzy.Mój mąż siedział przy stole w kuchni wściekły i nadęty, przeciwny światu ogólnie,a tapczanowi w szczególności, ja zaś, w towarzystwie starszego dziecka, zaczęłam rozbieraćmachinę na kawałki.Posługiwaliśmy się obcęgami, śrubokrętem, przedwojennym widelcem, młotkiem i oprócztego wszystkim, co nam wpadło pod rękę, a, pogrzebaczem chyba także i karbówkami dowłosów& porozumiewając się szeptem, żeby do reszty nie zdenerwować tatusia.Część udałonam się wykręcić i oderwać, pojawiła się nadzieja, że zdołamy wyrzucić na śmietnikprzynajmniej fragmenty stalowe, zaczęłam już prawie obmyślać, jak zużytkuję deski, kiedyjakiś oporny kawałek zastopował nas radykalnie.Właściwej siły w ręku nie miałam, Jerzy zaśliczył sobie zaledwie dziesięć lat i zbyt wiele nie można było od niego wymagać.Zasapaliśmysię rzetelnie, stękając, próbowaliśmy podważyć to coś, co trzymało na mur, wykręcić się niedawało, oderwać tym bardziej, istny monolit, szlag mógł trafić.Nasze stękania dotarły dopana domu, najpierw usłyszałam zgrzyt zębów, potem różne słowa nie nadające się do druku,wymamrotane pod nosem, w końcu od stołu rozległ się ryk. Co tam robicie, do cholery?!!! Rozbieramy tapczan  odparłam z anielską słodyczą. I trochę nam ciężko idzie.Minutę jeszcze nic się nie działo, po czym mój mąż nie wytrzymał.Poderwał się od stołu,wpadł do pokoju, runął na mebel jak rozjuszony byk.Jednym szarpnięciem oderwał cały kłąbsprężyn, ten właśnie, który stawiał nam opór, tak dziecko, jak i ja wydaliśmy z siebiedyplomatyczny jęk podziwu i w moim mężu jakby zelżało.Nic nie mówiąc, ze złym wyrazemtwarzy, wzgardliwym gestem odrzucił od siebie wiąchę żelastwa i gwałtownie przystąpił doodrywania dalszego ciągu.Miałam dość rozumu, żeby delikatnie oddalić się i zająć czym innym.Po dziesięciuminutach tatuś i dziecko w najdoskonalszej zgodzie i wśród wybuchów radosnego śmiechudemolowali tego rupiecia, przy czym mojemu mężowi szło to pierwszorzędnie, popadał zatemw coraz lepszy humor.Wynieśli wspólnymi siłami sprężyny na śmietnik, a deski do piwnicy,po czym w szampańskim nastroju przybyli na kolację.Na temat całego wydarzenia przezornienie powiedziałam ani słowa.Do mojej przyszłej twórczości mąż przyczynił się w sposób zasadniczy, acz niezaplanowany.Czytałam, jeszcze w dzieciństwie, przedwojenny kryminał, niesłychanieemocjonujący i taki więcej straszny, którego tytułu nie pamiętam, za to fragment treściowszem.Była tam mianowicie scena, w której czarno ubrany facet płynie w małej łódeczce głębokąnocą po czarnym oceanie i dopływa do jeszcze czarniejszej tajemniczej wyspy.Czarnewszystko, aż się coś robi, a wyspa wysoce niebezpieczna.Facet ląduje, wysiada i udaje się wgłąb.Lezie ostrożnie, bo nic nie widać, natyka się na drut alarmowy, owija ten drut taśmąizolacyjną i ciach flachcążkami.Natyka się na drugi drut i ciach! Też flachcążkami i równieżpo owinięciu taśmą izolacyjną.Niby wszystko dobrze, ale trzeciego drutu nie zauważył iprzerwał go kopytem, od czego zrobił się alarm i nastąpiły przerażające komplikacje.Czytając ten utwór, mój mąż dostał nieopanowanego ataku śmiechu.  Czyś ty zwariował?  spytałam ze zgrozą. To jest okropnie straszne, a ty sięśmiejesz?! Co ci się stało?! Wariatka  odparł, ocierając łzy. A co za różnica, czy on przeciął kombinerkami,czy przerwał nogą? Przecież to kretyństwo!Informacja wstrząsnęła mną do głębi.Naprawdę byłam przekonana, iż taśma izolacyjnastanowi zasadniczą różnicę.Upewniłam się, że nie i zapamiętałam to na zawsze.Stąd wzięłomi się pózniej sprawdzanie realiów, które kosztowało mnie przerażającą ilość czasu, zdrowiai siły.Postanowiłam sobie jednakże aż takich idiotyzmów nie popełniać.%7łeby nie rąbać tematu na przesadnie drobne kawałki, od razu dodam, iż na sobie samejsprawdziłam słuszność poglądu.Czytałam książkę dla młodzieży, historyczną, gdzie autorka,której nazwiska szczęśliwie akurat nie pamiętam, zaczyna opowieść sceną, jak to chłopczyk zczternastego wieku biegnie na plażę i znajduje bursztyn.Biegnie przed wschodem słońca,kiedy jeszcze nic nie widać, i znajduje ten bursztyn za pomocą gmerania palcami w tym, cowyrzuciło morze.Zważywszy iż miałam już za sobą ładne parę lat zbierania bursztynu, idiotyzm scenydoceniłam w pełni.Kto nie wierzy, niech sam spróbuje.Niewątpliwie tworzyw sztucznych wczternastym wieku morze nie wyrzucało, ale wszystko inne owszem.W morskich śmieciachznajduje się morszczyn, kamienie, rybie wątpia, pierze, smoła, jakieś zdechłe żyjątka, drewnopod tysiącem postaci, niekiedy różne trawy, wyrwane z ujścia rzek, resztki rozmaitegopożywienia i w ogóle tysiące świństw.Domacać się w tym bursztynu jest całkowicieniemożliwe, między innymi z tego względu, że bursztyn, jeśli już idzie, to razem z podłożem,z którego został wyrwany, i ma dokładnie ten sam ciężar właściwy co i drewno, w którymtkwił miliony lat.Dotykiem odróżnić bursztyn od owego drewna& ! Cha, cha, próbowałam iniech autorka też spróbuje.Mowy nie ma.Cała książka jest bardzo ładna, napisanasensownie, historycznie trafna, a ta pierwsza scena dyskredytuje ją kompletnie.Zdaję sobiesprawę, że nie każdy jest fachowcem od zbierania bursztynu, ale takich błędów nie powinnosię popełniać, szczególnie że wystarczyłaby odrobina wysiłku dla zyskania wiedzy, jak tonaprawdę wygląda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl