[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego rodzaju myśli, to zrozumienie, nakazywały mudopaść Heather.Lunch jak zwykle spożywano gromadnie w wielkiej sali.Breckenridge i Heather siedzieli osobno, rozdzieleni przez Algarię i bliźnięta.Nie próbowali się ze sobą porozumiewać, choćby tylko wzrokiem; jeśli ktokolwiek z obecnych zorientował się, że się nawzajem unikają, tonie dał tego po sobie poznać.Kiedy po skończonym posiłku towarzystwo wstało i rozeszło się, wracając do swych zadań i obowiązków, Breckenridge podążył za Heather.Dogonił ją w zacienionej wnęce u szczytu schodów, które prowadziły do lochów.Na odgłos jego kroków zatrzymała się i odwróciła kuniemu.Zamierzał się streszczać.- Zaraz wybieramy się z Richardem na przejażdżkę.- W trakcie posiłku słyszał, jak ona z kolei umawiała sięz Algarią na obrabianie ziół zebranych tego ranka.- Wcześniej jednak chciałem ci powiedzieć, że mam dosyć.Dosyć krążenia wokół faktów.Odnosił wrażenie, że twarz ma jak wykutą w kamieniu; nie umiał temu zaradzić.- Dałem ci czas na pogodzenie się z owymi faktami.Tyle czasu, ile byłem w stanie, na ile mogliśmy sobie pozwolić.Na ile pozwalała nam sytuacja.Tak czy inaczej, fakty się nie zmieniły i zgodnie z nimi musimy się pobrać.- Zaglądał w jej chmurne oczy.- Zaakceptuj to, przyjmij do wiadomości, że nie ma innego wyboru, i za-cznij przygotowania do powrotu do Londynu.Ne możemy wiecznie się tu ukrywać.Heather usiłowała wyczytać coś z jego oczu, ale znalazła w nich tylko determinację i nieugiętość.Zakipiał w niej gniew, otworzyła usta do wściekłej riposty.- Breckenridge!Oboje odwrócili głowy.To Richard, wołał z holu.Heather popatrzyła znów na Breckenridge'a.Akurat kiedy cofnął się o krok.Pochwycił jej spojrzenie i ukłonił się płytko.- Znajdę cię po powrocie.I zaczniemy podejmowaćniezbędne decyzje.To rzekłszy, odszedł.Heather odprowadzała go wzrokiem.Poczuła, jak furia w niej przygasa.Jak pęcznieje i rozrasta się pustka.Zastanawiała się, w którym miejscu w relacjach z nimpopełniła tak fatalny błąd.***Czuła się niewiarygodnie przybita.Wyglądało na to, że w końcu pokazał swe prawdziweoblicze - niezachwianą determinację, by wsunąć jej obrączkę na palec, do diabła z miłością.Miłość - owo „prawdziwe uczucie" Heather - dla niego była jedynie sposobem na osiągnięcie celu.Po jego odejściu zeszła do pracowni Catriony.Algariadołączyła do niej jedynie na krótko, żeby pokazać jej, coma zrobić z piołunem, rutą i wrotyczem z porannegozbioru.Zostawiwszy Heather przy wiązaniu liści w pęczki, pospieszyła nadzorować bliźnięta przy lekcjach.W chłodnej, cichej pracowni Heather metodyczniesortowała i związywała.Utkwiła wzrok w swych dłoniach, zręcznie rozdzielając palcami delikatne liście, za-nim omotała szpagatem ich ogonki, myślami błądziła jednak gdzie indziej.Odświeżała swoje argumenty, odtwarzała rozmowy, badając je ponownie w rozpaczliwej nadziei, że pominęła jakiś istotny detal albo dokonałabłędnej interpretacji.lecz nie.Pod wszystkimi słowami, pod wszystkimi czynami, jeden fakt pozostawał niekwestionowany.Kochała go - i z tego właśnie powodu, ponieważ byłataką, a nie inną kobietą, Breckenridge zaś był takim,a nie innym mężczyzną, musiała wiedzieć ponad wszelkąwątpliwość, że on odwzajemnia jej miłość.Tak, to była emocjonalna potrzeba, karmiona jednocześnie strachem i marzeniami.Strachem, że jeśli Heather zaakceptuje go, nie będącpewną jego miłości, nie otrzymawszy od niego potwierdzenia, deklaracji, wówczas on, nie kochając jej, pewnego dnia się jej wymknie.Odwróci się od niej do jednej z niezliczonych dam, które nieodmiennie starały się zwabić go do swych łóżek.Ten strach był bardzo realny, trudny do zwalczenia,niemniej jeszcze większą rolę odgrywało marzenie, tacząstka duszy, której Heather nie chciała się wypierać.Dla niej małżeństwo oznaczało jedno: partnerstwo, gdzieobie strony kochają z zaangażowaniem, a zatem bezobaw, bez zahamowań.Bez zastrzeżeń, bezgranicznie.Takie małżeństwo nie ma szans zaistnieć, jeśli obiestrony nie są otwarcie i szczerze oddane owemu ideałowi.Takiego małżeństwa nie da się zbudować na zaanga­żowaniu jednej tylko strony.Oboje, mąż i żona, muszą wnieść swój wkład, inaczejmałżeństwo nie przetrwa.Wyklarowała już swoje opinie i utwierdziła się w decyzjach, kiedy dwie godziny później usłyszała na schodach niespieszne, zdecydowane kroki Breckenridge'a.Gdy pojawił się w otwartych drzwiach, nie podniosławzroku, lecz kontynuowała staranne wiązanie ziół.Breckenridge schylił głowę, przechodząc pod łukiem ościeży.Heather stała po przeciwnej stronie stołu,przed nią kłębiły się zioła.Nie oderwała oczu od swego zajęcia.W żaden sposóbnie zasygnalizowała, że zauważyła jego obecność, choćnaturalnie tak się stało.Zatrzymał się i również spojrzał na jej dłonie,na ogonki liści, które związywała w pęczki.Wiedział, że uciekł się do ryzykownego wybiegu w tejostatniej, rozpaczliwej próbie doprowadzenia do ich koniecznego przecież małżeństwa, niemniej tylko takie rozwiązanie przyszło mu do głowy.Zerknął na jej twarz.Nie spodobał mu się jej zacięty wyraz - dawał niewiele nadziei.Rzadko czuł się tak bezradny.Tak niepewny.Zdławił impuls, by przeczesać włosy palcami, wsunąłdłonie do kieszeni bryczesów i wziął głęboki oddech.- A zatem, kiedy wyjeżdżamy? - rzekł na wydechu.Pytanie zabrzmiało zdecydowanie bardziej szorstko,niż planował.Heather spokojnie kontynuowała pracę, dociskającogonek do ogonka.- Nie interesuje mnie, kiedy ty wyjedziesz.Codo mnie, postanowiłam zostać tu przez jakiś czas.- Heather.- Nie, wysłuchaj mnie.I proszę, nie mów mi, co mogęzrobić, a czego nie.Poprosiłeś, żebym podjęła decyzję,i tak też zrobiłam.Zdecydowałam, że za ciebie nie wyjdę.Stał tam, przyswajając znaczenie jej słów, determinacji, z jaką je wypowiedziała, i czul, jak nóż wślizguje mu się w serce.- Nie musisz się wszakże obawiać towarzyskich reperkusji.- Heather odłożyła gotowy pęczek, wzięła kilka kolejnych liści i spróbowała ostatniego, desperackiegoposunięcia: mężczyźni jego pokroju są zaborczy, w każ-dym razie gdy chodzi o kobiety, które kochają.- Jeśli później okaże się, że muszę wyjść za mąż, aby żyć tak, jakchcę, wówczas, jako że jestem dziedziczką z dobrze ustosunkowanego rodu, a do tego co najmniej atrakcyjną kobietą, na pewno znajdzie się dżentelmen gotów przymknąć oko na tę przygodę, tym bardziej że rodzina ani chybi rozpowszechniła jakąś historyjkę na usprawiedliwienie mojej nieobecności w mieście.Zatem, jak widzisz, możesz wyjechać z czystym sumieniem.Urwała i czekała, ale się nie odzywał.Z trudem zaczerpnęła tchu, zmuszając się, by kontynuować.- Nie ma powodu, żebyś dłużej zostawał.Nic cię tu nietrzyma.Zapadła cisza.Breckenridge czuł chłód.Przenikający do szpiku ko­ści, odbierający mowę.Ogłuszyła go i sparaliżowała wstrząsająca wiadomość,że jeśli Heather będzie zmuszona wyjść za mąż, wybierzepierwszego lepszego mężczyznę, byle nie jego.To mu właśnie powiedziała, w słowach, których niedało się zrozumieć opacznie.Nóż wślizgnął się głębiej, obrócił w ranie.Ból niemalże powalił Breckenridge'a na kolana.Zaczerpnąwszy tchu - Boże, czy kiedykolwiek zaznałtakiego bólu? - siłą woli zebrał strzępy swego serca, swejdumy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl