[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— No to ci powiem — westchnął zrezygnowanym głosem.— Ktoś brał ostatnio od nas moje wzmacniacze…— Twoje genialne wzmacniacze, których normalnie nie ma w użyciu?! Kto?!…— Instytucja, której nie należy wymieniać przez telefon…— Ach! Ta sama, która wam kiedyś dawała zlecenie na pomiary?— Pokrewna.A teraz ci powiem bardzo poważnie: jest tylko jeden człowiek w Polsce, który by ci mógł na ten temat udzielić informacji…Mógł mi już tego nie mówić.Wiedziałam, że jest taki tylko jeden człowiek.Powinnam była to wiedzieć już od chwili, kiedy usłyszałam te idiotyczne, bezsensowne słowa, których nie ma w polskim języku.Znałam także tego człowieka i nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie powie mi absolutnie nic…Odłożyłam słuchawkę i poczułam się zastopowana.Podpisałam listę i natychmiast uciekłam z biura.Zacięta w uporze i zdecydowana na wszystko, udałam się do budynku, po którego schodach chodził obiekt moich nieżyczliwych zainteresowań.Przeczytałam listę lokatorów, znalazłam na niej trzech Januszów rozmaitych nazwisk, weszłam na drugie piętro i zaczęłam zwiedzać mieszkania.Było mi wszystko jedno, co sobie ludzie o mnie pomyślą, więc nawet się nie fatygowałam wynajdywaniem przekonywającej przyczyny tych krajoznawczych poczynań.Resztkami przyzwoitości mamrotałam coś o krawcowej, której adres mi mylnie podano, i po obejrzeniu osoby otwierającej drzwi nie upierałam się przy przedłużaniu wizyty.Podejrzliwe spojrzenia nie wywierały na mnie żadnego wpływu.Obeszłam w ten sposób cały budynek, postałam chwilę bezmyślnie przed kłódką na strychu i wściekła wróciłam do pracy.Rezultaty były właściwie żadne, bo w kilku mieszkaniach nikogo nie było i nie zyskałam pewności ani na tak, ani na nie.Furia, która mnie ogarnęła, pozbawiła mnie zdolności myślenia.Siedziałam przy stole, a przez głowę przelatywały mi projekty, dokładnie pozbawione sensu i na szczęście zupełnie niewykonalne.Zadzwonił telefon i Janusz bez słowa podał mi słuchawkę.— To ty? — zawołał okropnie zdenerwowany głos ukochanej przyjaciółki.— Słuchaj, on wszedł przed chwilą do szaletu miejskiego na Wareckiej!Osobliwa informacja podziałała na mnie jak ostroga na rasowego konia.Zerwałam się z miejsca nastawiona na natychmiastową akcję.— Dawno wszedł?— Przed pięcioma minutami! Cały czas patrzę na zegarek i cholera mnie bierze, bo twoja centrala zajęta!— Skąd dzwonisz?— Góra jednak źle wyszła — odparła mi na to przyjaciółka ni w pięć, ni w jedenaście.Zaskoczyła mnie tak, że przez chwilę w ogóle nic nie myślałam.Potem przyszło mi do głowy, że dostała nagle pomieszania zmysłów, i zirytowało mnie to, że dostała go w tak nieodpowiednim momencie.— Skup się, do diabła, jeszcze przez chwilę! Jaka góra! Gdzie jesteś?— Wykluczone, to się nie da poprawić.Najpierw pomyślałam błyskawicznie, że jestem skazana na stróżowanie na oślep przed szaletem na Wareckiej, potem, że chyba jakieś bóstwo od telefonów okropnie mnie nie lubi, a potem nagle zrozumiałam!— Czekaj, już wiem! Nie możesz mówić?— Oczywiście, ty masz jakieś zaćmienia…— Dlaczego?… Czekaj, niech zgadnę, nic nam innego nie pozostaje.Ktoś słucha?— Właśnie i to ten, wiesz, zasadniczy element…— Co? On sam?… On tam stoi koło ciebie?!— Aha.— O rany boskie, to teraz mnie chyba szlag trafi! Gdzie ty, do diabła, możesz być? Czekaj zaraz dojdę.W szalecie na Wareckiej… Nigdzie daleko nie leciałaś, gdzie tam są telefony?… W budce by koło ciebie nie stał, w sklepie nie ma… W Instytucie Spraw Międzynarodowych?!— Tak.— A cóż on tam robi?— Czeka… Czeka, aż ja jej przyniosę podszewkę.— Idź do pioruna z podszewką, nie mąć mi w głowie! Na co on czeka? Na jakąś osobę?— Chyba nie, to przeze mnie.— Przez ciebie, przez ciebie… Aha, on chce dzwonić? Rozmawiasz z portierni?— Właśnie!— To słuchaj! Ja teraz odłożę słuchawkę, a ty mów dalej! Ględź byle co, żeby tylko musiał długo czekać, natychmiast tam będę!Rzuciłam słuchawkę, wyskoczyłam z biura, jak stałam, i w dziesięć minut potem we drzwiach Instytutu Spraw Międzynarodowych wpadłam na Jankę.— No?! Gdzie?!…— O Boże, rok jechałaś! Albo szłaś tyłem i na czworakach! Wyszedł!— Idiotka! Trzeba go było zatrzymać!— Jak? Stanąć we drzwiach i krzyknąć: po moim trupie?!— Nie wiem! Podstawić mu nogę! Zemdleć! Cokolwiek! Przecież w ten sposób nie zidentyfikuję go nigdy w życiu!— Nie potrzeba, jestem pewna, że to on, czekaj! Ja byłam bardzo mądra.Słuchaj! Opowiadałam różne kretyństwa, aż się przestraszyłam, że on się zniecierpliwi i pójdzie, bo żaden mężczyzna nie zniesie wysłuchiwania takich głupot.Pomyślałam, że już lepiej będzie pozwolić mu zadzwonić i posłuchać, co będzie mówił.No i on zadzwonił…— I co mówił?!— Głupio mówił.Nic z tego nie wiem.Powiedział: „No i jak?” Potem powiedział: „To źle”.Potem chwilę słuchał, a potem powiedział: „To ja czekam na wiadomość”.I odłożył słuchawkę.Stałam przyglądając się okropnie zadowolonej Jance i myślałam sobie, że za chwilę ją uduszę.Jak mogłam przez tyle lat nie zauważyć, że przestaję z niedorozwiniętą kretynką?— Rzeczywiście, byłaś niewiarygodnie mądra — powiedziałam jadowicie.— Cóż za olśniewające rewelacje! Bezmyślna oślica.— Głupia jesteś kompletnie, ja byłam genialna! Podpatrzyłam, co kręcił, i nie dostrzegłam tylko jednej cyfry, a potem zapisałam.Tu masz ten numer…W mgnieniu oka odwołałam wszystkie kalumnie, rzucane na moją ukochaną, utalentowaną, absolutnie genialną przyjaciółkę.Chwyciłam świstek papieru jak bezcenny skarb i obejrzałam, nie wierząc własnemu szczęściu.No, jeśli nie znajdę go, mając taki punkt zaczepienia, to nie warto było mnie karmić w kołysce!— Nie wiesz, czy to było siedem, czy osiem? — spytałam z przejęciem…— Na upartego jeszcze mogło być sześć… Ale, wiesz, głos to on ma!— Prawda?… No i co potem zrobił?— Poszedł na parking, wsiadł do szarego forda i odjechał tuż przed tobą.Bardzo ładnie wykręcił…— Zauważyłaś numer?— Skąd! Byłam za daleko.Bałam się lecieć tuż za nim, bo tak się na mnie patrzył, jakby mnie chciał udusić.— Pewnie chciał, wydajesz mu się podejrzana.— Raczej chyba niespełna rozumu.Opowiedziałam przez telefon cały mój kostium i to tak, że gdyby to była prawda, to za nic w świecie nie włożyłabym go na siebie.Co teraz robimy?— Nie wiem, zimno mi jak cholera…Dzień był chłodny, a ja w pośpiechu nie zdążyłam się w nic ubrać.Zaczęłam szczękać zębami, co mi zdecydowanie przeszkadzało w myśleniu.Uznałam, że po tak wspaniałym osiągnięciu możemy na razie wrócić do pracy.Ten powrót był czysto teoretyczny, bo głowę miałam nabitą tajemnicami i sprawy zawodowe straciły dla mnie chwilowo jakiekolwiek znaczenie.Wpatrzyłam siew rzut fundamentów i rozpaczliwie, intensywnie myślałam na dwa tematy równocześnie.Natychmiast po powrocie do domu usiadłam przy telefonie.Przytomnie zaczęłam od biura numerów, chociaż w pierwszej chwili zamierzałam znów czytać od deski do deski książkę telefoniczną.Przywiązałam się już widać do tej lektury.Dwa spośród trzech możliwych numerów były zastrzeżone, co nie wzbudziło we mnie najmniejszego zdziwienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl