[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tośmieszne.Z byle powodu zmienia się w fontannę łez.Nie mogłaznieść tej własnej słabości.Ale przecież wynajęty dom, choć wyglądałna wygodny i przyjemny, nie był jej domem i nie chciała w nimmieszkać, a już na pewno nie z Kitem.Zdobyła się jednak na nikłyuśmiech ze względu na służbę.- Dziękuję, Carrick.Kamerdynera wyraznie ucieszyło, że pani pamięta jego nazwisko.Eleonora szła za nim na piętro, przez cały czas świadoma obecnościKita, który postępował tuż za nimi.Chciała powiedzieć mu, żeby sięwynosił, ale po krótkim namyśle postanowiła traktować go jakpowietrze.To najlepsze, co mogła zrobić.Dom był niewielki, lecz znakomicie urządzony.Eleonorazauważyła gruby ciemnoczerwony dywan i wypolerowane do połyskumahoniowe poręcze schodów.Na parapetach stały świeże kwiaty, a wpowietrzu unosił się zapach pszczelego wosku.Miejsce było urocze i nie potrafiła dostrzec w nim żadnych wad.Rzecz w tym, że po prostunie chciała tu być.Jej apartament składał się z dużej, jasnej sypialni i sąsiadującej znią garderoby w barwach kremowych, złotych i bladoróżowych.Wmałym kominku płonął wesoło ogień, choć majowy poranekzapowiadał ciepły dzień.Carrick skłonił się.- Przyślę pani pokojówkę, milady.- Za chwileczkę, Carrick - wtrącił Kit, zanim Eleonora zdążyłazareagować.- Najpierw muszę omówić z lady Mostyn parę spraw.Kamerdyner skłonił się w milczeniu i wyszedł.Eleonorawyprostowała się, zbierając siły.Spojrzała na męża, wciąż stojącegow drzwiach.- Musimy rozmawiać teraz, mój panie? - spytała, zdoławszyprzybrać znudzony ton.- Jestem ogromnie zmęczona i marzę tylko ogorącej kąpieli i porządnym lunchu.A potem chyba się położę, bo wnocy nie wypoczęłam dobrze.Kit niespiesznie wszedł do pokoju, niedbale zamykając drzwi zasobą.- To nie zajmie dużo czasu, moja droga - powiedział, bez trududostosowując się do jej chłodnego tonu.- Chciałem tylkoprzypomnieć ci, że za kilka dni u Trevithicków odbędzie się bal, a mynań pójdziemy.- Uśmiechnął się ironicznie.- Doskonała okazja dozademonstrowania naszego pojednania!Eleonora skrzywiła się.Bal u Trevithicków był planowany odkilku miesięcy, ale teraz wydał jej się próbą cięższą niż wszystko, comogło ją spotkać.- Nie wiem, czy mam ochotę tam iść.Kit podszedł do okna.- Jeśli tak zależy ci na zachowaniu pozorów, jak dałaś mi dozrozumienia wczorajszego wieczoru, będziesz musiała zdobyć się naten wysiłek - powiedział ironicznym tonem.- W przeciwnym razieludzie zaczną coś podejrzewać.Co więcej, będziemy musieli choćtrochę uwagi poświęcić sobie nawzajem.Eleonora westchnęła.- To takie trudne.- Istotnie.- Głos Kita zdradzał napięcie.- Niemniej jestemprzekonany, że nam się uda, naturalnie, pod warunkiem że nie będziemy zadawać sobie trudnych pytań.- Popatrzył na nią wzamyśleniu.- Jak sądzisz, rozumiemy się?Eleonora ścisnęła kurczowo torebkę niczym linę ratowniczą.Serce biło jej szybko i czuła, że ogarnia ją panika.- Och, nie potrzebujemy szczególnego zrozumienia - wykrztusiław końcu.- Jesteśmy przecież małżeństwem, i to powinno wystarczyć.Twarz Kita zaczęła przypominać maskę.- Bardzo dobrze.W takim razie pozwolę sobie dodać tylko jedno.Otóż spodziewam się, że nie będę musiał staczać walki z każdymbawidamkiem o prawo do tańca z własną żoną.Być możeoczekiwanie tego nie jest w modzie, niemniej zachowujpowściągliwość.Zrozumiałaś?Eleonora zmrużyła oczy.- Będę równie powściągliwa jak ty, mój panie.Ich spojrzenia spotkały się.Po chwili Kit pochylił głowę.- Doskonale! W takim razie możemy odegrać tę komedyjkę, októrej tak czarująco opowiadałaś wczoraj wieczorem.Ani za ciepło,ani za chłodno.Rozkosznie średnio, w rzeczy samej.Przez chwilę pomyślała, że w jego głosie wyczuwa coś więcej niżobojętność, być może nutę goryczy, ale znikła tak szybko, że Eleonoradoszła do wniosku, iż musiało jej się tylko wydawać.Popatrzyła naniego niepewnie.Wciąż nie odrywał od niej wzroku, przenikliwego irozbawionego zarazem.- Coś jeszcze, milordzie?- Tylko jedno - mruknął Kit.Przeniósł spojrzenie z jej twarzy,która pod tym wzrokiem coraz bardziej różowiała, na smukłąsylwetkę, po czym powrócił do twarzy, niepokojąco długozatrzymując wzrok na wargach.Eleonora zesztywniała.- Chciałem rozwiać twoje złudzenia na temat małżeństwa zrozsądku - oznajmił wyraznie.- Cała ta gadanina, że każde z naspójdzie swoją drogą, mogła sprawić, że nabrałaś błędnegoprzekonania, iż nasze małżeństwo będzie nim tylko na papierze.Eleonora utkwiła wzrok w twarzy męża.Z jej policzków, takzarumienionych jeszcze przed chwilą, odpłynęła krew.Serce tłukło jejsię w piersiach i czuła, że zaraz zemdleje.- Ale ja.ty.my nie możemy.- Nie? - Kit podszedł bliżej, niepokojąco blisko.- To nie byłobypierwszy raz. - Nie - burknęła Eleonora, odsuwając się raptownie, żeby ukryćskrępowanie.- Nie pierwszy, a trzeci.To wykluczone, mój panie!Powinieneś jak najszybciej pozbyć się złudzeń co do tego, że istniejąjakieś szanse na to, by nasze małżeństwo było nim nie tylko z nazwy.Poślubiłam cię dla twego nazwiska i po to, byś mnie chronił, a skorozrobiłam zły interes, nie widzę powodu, dla którego miałabym wciążza to płacić.Kit w zamyśleniu pokiwał głową.Eleonora z niepokojemskonstatowała, że nie wygląda na przekonanego.- To twój punkt widzenia, oczywiście.Tak się jednak składa, żego nie podzielam.Może to staroświeckie z mojej strony, ale zależy mina prawdziwym małżeństwie i na rodzinie.Rodzina! Eleonora wstrząsnęła się.Przeszła przez pokój doładnej, zgrabnej toaletki po prostu po to, by zwiększyć odległośćmiędzy sobą a mężem.Ta bliskość bowiem ją niepokoiła, a jego słowajeszcze bardziej.Zaczęła w skupieniu przestawiać słoiczki na blacie,nie odrywając od nich oczu.- Zdaje się, że znalezliśmy się w impasie, milordzie - zauważyławreszcie.- Nie mogę bowiem się z tobą zgodzić.Kit uśmiechnął się nieco kpiąco.- Zapewne przyzwyczajenie się do tej myśli zajmie ci trochęczasu, Eleonoro.Ponieważ jednak nie mam zamiaru zmuszać cię doniczego, jesteś całkiem bezpieczna, na razie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl