[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naliczam karę za pózną spłatę.Ado tegojeden z moich ludzi został ranny, a drugi uwięziony w piwnicy rezydencji.- Wypuściliśmy twojego człowieka - powiedział Ardley.- I nie można nas obarczać winą za zranienie tego pierwszego - dodałFletcher.- Twoi ludzie zaatakowali niewłaściwy powóz.Hunter burknął coś, po czym powoli zsiadł z konia.Fletcher odetchnąłz ulgą.Lichwiarz nie wydawał się wysoki.Był żylasty, o jasnych włosach,nijakiej twarzy i stroju.Nie robił wrażenia groznego przeciwnika.- Obaj kosztowaliście mnie dużo więcej, niż jesteście warci - oświadczyłspokojnie Hunter.- A staję się niezwykle trudnym człowiekiem, kiedy sięrozgniewam.W jego głosie brzmiała cicha grozba.Fletcher przełknął ślinę,uświadamiając sobie z przerażeniem, że nie docenili wroga.- Podaj swoją cenę, Hunter - wyjąkał Ardley z paniką w głosie.- Zapłacimy,ile chcesz, żeby skończyć to raz na zawsze.Nastąpiła cisza.Fletcher widział, jak Ardley kręci się niespokojnie.Hunterpozostał milczący i nieruchomy, jakby nie usłyszał tych słów.Fletcher poczuł,jak zaczyna się trząść- Nie dostaniesz swoich pieniędzy, jeśli będziemy martwi - odezwał sięw końcu Ardley.- Jest was dwóch.Potrzebuję tylko jednego, żeby spłacił dług.A to sprawia,że jeden z was staje się zbędny.- Oczy Huntera zwęziły się w grozne szparki.Zakołysał się na piętach.- Z mojego doświadczenia wynika, że taki rodzajperswazji bywa niezwykle skuteczny.Ten, który pozostaje przy życiu,cudownym sposobem dostarcza żądaną sumę bardzo szybko.Przez chwilę wydawało się, że Ardley się załamie, ale zapanował nad sobą.- Pozwól odejść mojemu przyjacielowi.To ja wziąłem od ciebie pieniądze.- Zatem to ty powinieneś ją spłacić.- Hunter schylił się i niedbałym gestemwyciągnął nóż zza cholewy buta.- Ale ja brałem udział w wydawaniu pieniędzy - wybełkotał Fletcher, usiłującbezradnie chronić przyjaciela.- Dług obciąża nas obu po równo.Hunter spojrzał na ich przejęte twarze, odrzucił głowę do tyłu i wybuchnąłśmiechem.- Może zachowam was obu przy życiu.Na razie.Ale trzeba wam daćnauczkę.Taką, którą zapamiętacie na długo i która będzie przestrogą dlawszystkich robiących ze mną interesy.- Zniżył głos do szeptu.- Nikt nie śmiewchodzić mi w drogę.- Nie próbowaliśmy wchodzić ci w drogę - powiedział Fletcher, rozpaczliwieusiłując zachować spokój.Miał ochotę wyć i krzyczeć.Hunter skinął na swoich ludzi.Zsiedli posłusznie i zbliżyli się do nich.Ten,który szedł w stronę Fletchera, był innej budowy niż szef - potężny osiłeko krzywym, wielokrotnie złamanym, nosie, grubych, muskularnych ramionachi wielkich, mięsistych łapach.Fletcher próbował przełknąć żółć, która napłynęła mu do ust.Jak wiele rzeczyw jego życiu w ciągu ostatnich paru lat, to była pomyłka.Zły, szaleńczy plan,nieprzemyślany i fatalnie przeprowadzony.Teraz mieli ponieść konsekwencje.Coś trzasnęło pod butem osiłka, kiedy szedł w ich stronę, i straszliwy,gniotący w żołądku niepokój zamienił się w panikę.Jednym ruchem mężczyznaściągnął go z konia.Fletcher się zachwiał, próbując dzielnie utrzymać się nanogach.Zauważył, że Ardleya także ściągnięto brutalnie z wierzchowca, choćwydawał się stać pewnie na nogach.Zbój podniósł ramię, odciągając je do tyłu.Uświadamiając sobie, co siędzieje, Fletcher uchylił się, ale nie dość szybko.Cios trafił go w szczękęi Fletcher przewrócił się na ziemię.Przerazliwy ból wybuchł mu pod czaszką.Drugi cios pogrążył go w ciemności.Zdążył jeszcze poczuć szczery żal zawszystkie popełnione błędy, za całe popełnione zło.Ale największy żal budziło w nim to, że nie zdołał dotrzymać obietnicyzłożonej Gwendolyn.Nie udało mu się niczego naprawić.17Gwendolyn przemierzyła sypialnię, zastanawiając się, czy zdoła samodzielnierozpiąć suknię na plecach.Zwolniła Lucy parę godzin wcześniej i nie chciała jejwzywać, sądząc, że pewnie już poszła spać.Poza tym Gwendolyn wolała być sama.Przeżywała wciąż na nowowydarzenia popołudnia.Stanęła obok biurka.List Jasona był częściowoschowany pod kałamarzem.Sięgnęła po niego, chcąc podrzeć go na kawałkii wrzucić do zimnego kominka, ale widok jego śmiałego, silnego charakterupisma poruszył coś w jej sercu.Czy popełniła błąd, odwracając się od niego? Czy była zbyt twardai niezdolna do wybaczania? Czy ryzykowała szczęście z powodu upartej dumy?A może Jason był rzeczywiście nieuczciwym i zakłamanym człowiekiem?Usłyszała, jak zegar w holu wybija ponuro godzinę.Było pózno.Resztadomowników prawdopodobnie spała.Zajęta własnymi myślami, nie usłyszała skrzypnięcia drzwi.Ale nagleuświadomiła sobie, że nie jest sama.- Dobry wieczór, Gwendolyn.Dzwięk jego głosu przyprawił ją o gęsią skórkę.Westchnęła gwałtownie,odwracając się do niego powoli, z sercem tłukącym się boleśnie w piersi.- Jak się tu dostałeś?- Emma ulitowała się nade mną.Przemyciła mnie przez kuchnię i sprawdziła,czy na korytarzu nikogo nie ma, zanim przyprowadziła mnie do twojego pokoju.Miała wilgotne dłonie, wytarła je o suknię.Nie była gotowa na to, żeby sięzmierzyć ze swoimi uczuciami, żeby stawić mu czoło.- Wyjdz natychmiast, albo zacznę krzyczeć.Rozbrajający uśmiech rozświetlił jego przystojną twarz.- Nic by mnie bardziej nie ucieszyło.Krzyki sprowadziłyby twoją rodzinęi służbę.A kiedy odkryto by mnie w twojej sypialni, byłabyś skompromitowanabez reszty.To, że nie jestem lordem Fairhurst, przyjęto by z ogromną ulgą,ponieważ, naturalnie, postąpiłbym, jak należy.Twoja ciotka nie posiadałaby sięz radości, wuj przyjąłby moje oświadczyny, a ty musiałabyś mnie poślubić.- A więc to jest twój plan?Wzruszył ramionami.- Jestem zdesperowany, Gwendolyn.- Jesteś podły!Przesunął powoli palcem po okryciu łóżka.Ruch był powolny i zmysłowy.- Prawda, nie mam wstydu ani dumy, jeśli chodzi o ciebie.Wezmę cię zażonę, sięgając wszelkich możliwych sposobów.Zdaję sobie sprawę, że to nienajlepsza droga, żeby rozpocząć szczęśliwe małżeństwo.Wolałbym, aby to byłatakże twoja decyzja.Gwendolyn poczuła gorący rumieniec na policzkach.Oddychaj głęboko,upomniała się.Odczekała, póki nie odzyskała na tyle panowania nad sobą, żebysię z nim zmierzyć.- Wyraziłam dostatecznie jasno swoje zdanie w tej sprawie.Nie wyjdę zaciebie.- Rozumiem, że chcesz mnie ukarać, ale najdroższa, postępując w tensposób, karzesz również siebie.- Podszedł bliżej.- Czy nie przemyślisz tego razjeszcze?Gwendolyn się zmieszała.Może rzeczywiście była zbyt surowa.- To, co zrobiłeś, to nie jakaś błahostka, milordzie.- Prawda.Jednak miałem swoje powody i próbowałem je wcześniejwyjaśnić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]