[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, mój drogi Joe, tak samo.- I będziesz codziennie silniejszy, staruchu?- Tak, drogi Joe, stale coraz to silniejszy.Joe pogłaskał kołdrę otulającą moje ramię i powiedział głosem, który wydał mi sięnieco ochrypły:- Dobranoc! Kiedy nazajutrz rano wstałem z nowymi siłami, byłem całkiem gotów na rozmowę zJoem bez żadnej już zwłoki.Opowiem mu wszystko jeszcze przed śniadaniem.Ubiorę sięzaraz, pójdę do jego pokoju i zrobię mu niespodziankę.Po raz pierwszy od czasu chorobywstałem tak wcześnie.Wszedłem do jego pokoju, nie zastałem go tam.Nie było też jegokuferka.Wpadłem więc do jadalni i na stole ze śniadaniem znalazłem list.Oto jego krótkazawartość.Nie chcę przeszkadzać, więc wyjechałem, bo i tak już masz się dobrze, drogi Pip, ibędzie coraz lepiej bezJoP.S.Zawsze najlepsi z nas przyjaciele.W liście znajdował się kwit za opłacony dług, za który miano mnie aresztować.Do tejchwili przypuszczałem błędnie, że mój wierzyciel odłożył sprawę aż do mego powrotu dozdrowia.Nie przyszło mi nigdy do głowy, że Joe zapłacił tę sumę, ale zrobił to, a kwit był najego nazwisko.Cóż mi innego pozostawało, jak pojechać za nim natychmiast do starej kuzni, tamotworzyć przed nim serce, tam wyznać mu moje winy względem niego i tam opowiedzieć otym, co nazywałem drugim bolesnym punktem, a co teraz stało się powziętym już mocnozamiarem.Zamiar ten polegał na postanowieniu, że odnajdę Biddy, że wyjaśnię jej, jak pokornieprzyjechałem ją przepraszać, że opowiem jej, w jaki sposób straciłem to wszystko, co byłomoją nadzieją, że przypomnę jej nasze wspólne zwierzenia w dawnych czasach.Potem jejpowiem:  Biddy, moje zbłąkane serce odwróciło się niegdyś od ciebie, a mimo to zdaje misię, że wtedy lubiłaś mnie bardzo.Jeżeli teraz możesz choć w połowie tak mnie lubić jakwtedy, jeżeli możesz mnie wziąć ze wszystkimi mymi błędami i wadami, jeżeli możesz mnieuważać za zbłąkane dziecko, któremu się przebacza (bo doprawdy w moim zmartwieniutrzeba mi, jak dziecku, dobrej, łagodnej i pełnej wybaczenia ręki), to mam wrażenie, że terazjestem już trochę więcej ciebie wart niż wówczas.Jeszcze nie całkiem wart, ale trochę więcej.I Biddy, od ciebie jednej będzie zależało, czy będę pracować w kuzni Joego, czy zajmę sięinną pracą w ojczyznie, czy też razem wyjedziemy do dalekiego kraju, gdzie czeka na mnieinny zawód, który odrzuciłem, nie wiedząc, jaką dasz mi odpowiedz.A teraz, Biddy, jeżelipowiesz, że chcesz jechać ze mną w świat, to z pewnością uczynisz go lepszym, ze mniezrobisz lepszego człowieka, a ja będę się starał ze wszystkich sił, aby świat uczynić z koleilepszym dla ciebie. Taki był mój zamiar.Po upływie trzech jeszcze dni odpoczynku wyjechałem wrodzinne strony, aby wykonać to, co sobie zamierzyłem.Jak się to stało, opowiem, i będzie to już wszystko, co mam do opowiedzenia. NASTPNY ROZDZIAAWiadomość o zmienności mojej fortuny i katastrofie, jaka mnie spotkała, dotarła wmoje rodzinne strony, jeszcze zanim tam przybyłem.Spostrzegłem od razu, że pod  Błękitnym Dzikiem wiedzą o wszystkim, i to także, że Błękitny Dzik zmienił swój stosunek do mojej osoby.O ile w czasie gdy obdarzano mniemajątkiem, byłem tu otoczony szacunkiem, o tyle teraz, gdy straciłem wszystko, wiało kumnie chłodem.Był już wieczór, kiedy przyjechałem bardzo zmęczony podróżą, która dawniejprzychodziła mi z taką łatwością. Dzik nie mógł mnie umieścić w mojej zwykłej sypialni,gdyż pokój okazał się zajęty (zapewne przez kogoś, kto miał nadzieje) i oberża mogła misłużyć tylko bardzo marnym pokoikiem w głębi podwórka pomiędzy gołębnikami, nadwozownią.Mimo to spałem tam równie głęboko jak w najwspanialszych apartamentach Błękitnego Dzika, a sny moje także z tego powodu nie ucierpiały.Wczesnym rankiem, w czasie gdy przyrządzano mi śniadanie, poszedłem przejść się wstronę willi  Satis.Tu ujrzałem przytwierdzone do ogrodzenia i do dywanikówwywieszonych w oknach ogłoszenia o licytacji ruchomości znajdujących się w domu.Samdom miał być także sprzedany na rozbiórkę jako stare materiały budowlane.Zabudowaniapodzielone zostały na części, a na każdej z nich wypisano wapnem numer.Numer pierwszywidniał na starym browarze, numer drugi na środkowym skrzydle domu, zamkniętym nagłucho od tak dawna.Inne numery widać było na innych częściach domu, z którego murówdla ułatwienia zdarto pnącze bluszczu; zwisały żałośnie na pół już uwiędłe w kurzuprzydrożnym.Wszedłem na chwilę przez otwartą bramę i gdy się rozglądałem niepewnie, jakprzygodny nieznajomy, zobaczyłem komornika licytacyjnego, który liczył beczki i dyktowałliczby drugiemu.Tamten zapisywał je do notatnika, używając przy tym zamiast biurka,wyrzuconego na podwórze, fotela na kółkach, tego samego, który tyle razy popychałemśpiewając przy tym  Starego Klema.Powróciwszy na śniadanie do gospody zastałem tam Mr.Pumblechooka w rozmowiez gospodarzem.Mr Pumblechook (nie wyglądał lepiej od czasu swej ostatniej przygody)widząc mnie, przemówił tymi słowami:- Młody człowieku, przykro mi, że upadł pan tak nisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl