[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Uczcijmy to.W końcu decyzji o małżeństwie nie podejmuje się na co dzień.Druga butelka została szybko opróżniona, a Emily poczuła dziwnąrozkosz upojenia.Siedzieli już na kozetce.Zgodnie z obietnicą, Bill całował ją zawzięcie.Serce w jej piersi waliło jak szalone, gdy niemalże z dziką namiętnością oddawała mu pocałunki.Wiedziała, że taka noc się niepowtórzy.Bill otworzył kolejne wino i zaczęli planować ślub. Wydaje mi się, kotku, że powinniśmy pobrać się jak najszybciej.Po co czekać, skoro się kochamy? Cedził słowa, podobnie jak Emily.Była co do tego bardzo zgodna. Nie chciałabym jakiejś wielkiej ceremonii.Wystarczy ślub cywilny. Też tak uważam. Pogłaskał jej pierś.Emily zadrżała z rozkoszy. Dokąd wybierzemy się na miesiąc miodowy? Może do Rzymu? Tomoje ulubione miasto.Wiesz, jak bardzo je uwielbiam.Mówiłem ci tylerazy.Westchnęła z zadowoleniem. Doskonały pomysł.A gdzie potemzamieszkamy? Proszę cię, powiedz, że w Londynie.Wiesz, jak bardzo kocham to miasto.Mówiłam ci tyle razy. W takim razie zamieszkamy w Londynie, moja najdroższa Emil-ciu. Wyciągnął ręce i rozejrzał się po pokoju. Chociaż tu, w tym domu, bardzo mi się podoba.Szkoda byłoby go sprzedać, ale skoro tobie takpilno do Londynu, nie mamy wyboru.Z moimi hotelami nie pójdzie takszybko.Zajmie mi to rok, a może i dłużej.Emily roześmiała się. W takim razie do tego czasu jesteśmy skazani na Brambles.Nie mogę sprzedać domu.Nie należy do mnie.Bill sięgnął po kieliszek.Jego twarz przybrała dziwny wyraz.Usiłującodgadnąć, co się za tym kryje, Emily uznała, iż była to twarz bez wyrazu:kamienna, nie zdradzająca żadnych uczuć. Słucham? spytał uprzejmym tonem. Edwin zostawił tę posiadłość chłopcom. Zmarszczyła nos.Mogę.możemy tu mieszkać tak długo, jak nam się podoba, ale niestety,nic poza tym.Gdyby nie to, że Edwin sporządził testament o tak niedorzecznej treści, sprzedałabym ten dom zaraz po jego śmierci. A ja myślałem, że. przerwał i zbladł. Myślałeś, że co, kochanie? Nic.Przepraszam cię na chwilę.Chwiejnym krokiem wyszedł z pokoju.Usłyszała, jak potyka się, idącdo łazienki.Po wypiciu sporej ilości wina sama odczuła silną potrzebę,żeby tam pójść.Zsunęła buty, uniosła stopy, położyła je na kozetce i rękoma objęła kolana, przybierając na jego powrót dziewczęcą, pruderyjnąpozę.Miała skotłowane myśli.Wkrótce zdała sobie sprawę z tego, że otonadchodzi chwila brutalnej prawdy, która lada moment zmąci jej upojnybłogostan.Zastanawiała się, dlaczego tak nagle zmieniła mu się twarz i dlaczego zaraz potem zbladł.Co miał na myśli i dlaczego nie chciał tego powiedzieć? Tu nie było się nad czym zastanawiać.Odpowiedz przyszła sama nieoczekiwanie, jak uderzenie obuchem w głowę.On sądził, że Brambles należy do niej.To dlatego chciał sięz nią ożenić.Chodziło mu o pieniądze, które otrzymałaby ze sprzedażydomu.A więc sporządzając testament, Edwin miał rację.Bill zszedł ze schodów i skierował swe kroki do pokoju.Spojrzeli nasiebie.W oczach Emily widać było śmiertelne przerażenie.Miała wrażenie, że jej kości próchnieją i że lada chwila jej ciało zmieni się w zmięty,bezszkieletowy worek.Wszystko, co jej mówił, było kłamstwem, a onamu wierzyła.Stara i głupia, myślała o sobie z goryczą. Bill, to ile masz tych hoteli w Monte Carlo?Wzruszył ramionami.Z jej spojrzenia i tonu głosu wynikało, że znałajuż całą prawdę.Krew w niej zawrzała, gdy jego atrakcyjna twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Ani jednego, ale pracowałem w kilku. I kim tam byłeś? Kelnerem? Pomocą kuchenną do zlewania pomyj dla świń? A może alfonsem bogatych gości? Stręczycielem tak tosię chyba nazywa? Stręczyłeś stare fladry i młodych chłopaków za porządny napiwek? To przecież w twoim stylu.Zalał się brzydkim rumieńcem i w okamgnieniu stracił cały swójurok.Zrobił krok w jej kierunku.Przeraziła się swych zjadliwych słów,ale powiedziała to, co dyktowało jej serce serce, które przed chwilązłamał. Jedyną starą flądrą, jaką znam, jesteś ty, Emily uśmiechnął sięszyderczo.Nie mogła pojąć, że przedtem wydał jej się taki czarujący i żew ogóle mogła się w nim zakochać.Oto odkrył swe prawdziwe oblicze,jak gdyby zdjął maskę. Bez trudu dałaś się uwieść.Nie tylko ja tu kłamię.Czterdzieści dziewięć lat! Przecież ty dobiegasz sześćdziesiątki. Ty draniu! Wzięła ze stołu kieliszek i cisnęła nim w Billa.Trafiła go lekko w ramię.Kilka kropel wina zaplamiło rękaw jego szarej,tweedowej marynarki.Wyglądało to jak krew. Nie umiesz przegrywać, Emily.Wtedy zdała sobie sprawę z tego, że przestał mówić z amerykańskimakcentem.W jego mowie dało się słyszeć jękliwe brzmienie dialektucockney*.Więc nie był Amerykaninem! Dała się nabrać!Całe uczucie, które jak słodycz płynęło w jej żyłach, przeistoczyło sięw żółć.Rzuciła się na niego, przewracając mały, okrągły stolik, na którymwciąż stały resztki jedzenia.Zaskoczony, zachwiał się, prawie tracąc równowagę.Zamrugał oczyma, uniósł rękę i z całej siły uderzył ją w twarz.Emily wrzasnęła.Wtedy do pokoju wpadła Ruby ubrana w przykrót-ki szlafrok.* Dialekt londyński, charakterystyczny dla klasy robotniczej zamieszkującej East End. Co ty sobie wyobrażasz? Wskoczyła mu na plecy i rękomauczepiła się jego szyi, przytłaczając go jak garb.Bill pochwycił ją za ramiona i z łatwością uwolnił się od jej uścisku.Przyparł jej kruche, dzielnie broniące się ciało do ściany. Ty świnio! krzyknęła Ruby, usiłując pogryzć mu ręce i kopiącgo bosymi stopami, co tylko rozbawiło Billa.Odwrócił roześmianą twarz w stronę Emily. Moja najdroższa Emily, chcesz wiedzieć, dlaczego całując cię, niezwymiotowałem? Bo myślałem o Ruby.Wyobrażałem sobie, że to ją całuję.W ten sposób! Pochylił głowę i pocałował szamoczącą się Rubyw same usta.Emily patrzyła z przerażeniem, jak łapie ją za pasek szlafroka i rozwiązuje go.Nagle ktoś odciągnął go na bok.Emily niemalże zemdlała, kiedy zobaczyła.Jacoba Veeringa! Podobnie jak Ruby, był na boso.Nie miał nasobie koszuli.Targał nim przerażający, dziki gniew.Do Emily dotarło, żeci dwoje przez cały czas byli razem na górze.Próbowała zebrać myśli.Wtedy Jacob pochwycił Billa, potrząsnął nim jak szmacianą lalką i obróciłgo twarzą do siebie.Zacisnął pięść i wymierzył mu cios tak silny, że powaliłby na ziemię konia.Bill zatoczył się po pokoju i z hukiem uderzyło ścianę.Odbiwszy się od niej jak piłka, upadł na podłogę twarzą w dółi znieruchomiał.Zapanowała kilkuminutowa cisza. Nieomalże go zabiłeś! wykrztusiła po chwili Emily stłumionymgłosem.Ruby przebiegła przez pokój i, przyklęknąwszy przy leżącym mężczyznie, złapała go za nadgarstki, usiłując wyczuć puls.Następnie odwróciła go i przyłożyła mu ucho do piersi.Wyprostowała plecy, patrząc wielkimi oczyma, w których widniało przerażenie.Potrząsnęła głową. O mój Boże! wrzasnęła Emily.Jednak to nie ona dorosła kobieta była tą, która opanowała sytuację. Jacobie, musisz uciekać powiedziała Ruby zdecydowanym głosem, potrząsając go za ramię.Wpatrywał się w nią osłupiały, jak gdybywyrwała go z głębokiego snu. Jacobie! Bill nie żyje.Zabiłeś go. Nie powinien był cię dotykać. Oczy Jacoba zapłonęły jeszczena chwilę, po czym jego szerokie ramiona opadły.Cały gniew wyparowałz niego. Powieszą cię powiedziała Ruby, potrząsając nim ponownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]