[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeszył ją nagły strach, po chwili zaś odniosła dziwne wrażenie, jak gdybystała gdzieś wysoko, a wiatr wirował wokół niej jak opętany.Pod nią rozciągały się leżącena równinie miasta spokojne przed dniem sądu, jaki miał wkrótce nastąpić.Hyperion zbliżył się do niej.Na jego twarzy malowała się żądza i znajome podniecenie.Oto była jej niewola.Nie taka jak ciężka praca dziewczyny ubranej w nędzne łachmany,ale jednak niewola, choć Laura była teraz wielką damą w koronkach.Zawarła transakcję.Poddała się.Przez cały dzień nie opuszczał jej obraz brylantu.Wisiał przed nią niczym błyszczące oko.Myślała, że ujrzy go także we śnie, ale śniła jej się tylko ciemność, gwiazdy i jakieśpustkowie.Następnego ranka powiedziała sobie, że to głupota.To przecież tylko zwykłyklejnot, podobnie jak szmaragdy, które ofiarował jej już wcześniej Hyperion. CZZ TRZECIA 1.Przez drzwi sączyła się smuga wiosennego światła.Ponura Rosamunde Ax szorowała stółkuchenny.Robiła to w milczeniu, z jakimś nieświadomym okrucieństwem.Wszędzie dookołapanowała cisza, tylko od czasu do czasu od strony wzgórz docierało beczenie jagnięcia.Gdy na stół nagle padł cień, Rosamunde była przekonana, że to Marsall wrócił wcześniej,jak ostatnio zdarzało się często, od obowiązków narzuconych mu przez Wortha.Ale było tucoś dziwnego.Nadchodzący Marsall narobiłby, jak zwykle, hałasu.W ten sposób zawszeoznajmiał swoje przybycie: słychać było jego ciężkie kroki, głośny oddech, a niekiedypogwizdywanie, gdy myślał o czekającym nań kuflu piwa.Rosamunde odwróciła się.W drzwiach stał jakiś wysoki mężczyzna.Wokół głowy miałzłocistą, lśniącą aureolę jak święty na obrazie.Było to zjawisko na tyle niezwykłe, żeRosamunde rozpoczęła rozmowę oschle, podejrzliwie i z wrogością, jak to zresztą miała wezwyczaju.- Tak? - spytała zaczepnie.Drobną dłonią chwyciła nóż leżący na serwantce.Może nie powinna być taka agresywna.Ale czyż nie popełniono tu morderstwa?Nagle mężczyzna postąpił naprzód o cal, może dwa.Zauważyła, że na plecach dzwigatorbę jak jakiś domokrążca.Zwiatło dzienne padło na jego twarz.Rosamunde wydało się, żezna tego człowieka, po chwili znów była pewna, że nigdy przedtem go nie widziała.Nagleodgadła.Przed nią stał Daniel Vehmund, syn jej zmarłego pana.- Teraz mnie już poznajesz, Rosamunde?Kobieta jednak wcale nie przypominała go sobie.Bardzo się zmienił.Twarz była znajoma,ale jak gdyby należała do dorosłego mężczyzny widzianego ostatnio jako dziecko.TamtenDaniel był szczupły, czysty i zupełnie inny.Od kiedy poszedł do szkoły, zachowywał się jakwymuskany mądrala i dlatego nim gardziła.Ot młodzieniaszek, głupek, wymoczek.A ten człowiek był inny.Gdy tylko go zobaczyła, wyczuła w nim siłę potężną jak ogień;intensywną, ukrytą męskość, przypominającą miecz owinięty aksamitem.Tamten Daniel niewiele miał z nią do czynienia, ledwie ją zauważał.Ten zaś nie spuszczałz niej oka, jak gdyby wpatrywał się z ogromnej wysokości, jak jastrząb śledzi wzrokiemziemię w poszukiwaniu swej ofiary, a wszystko, co się porusza, przyciąga jego uwagę.Rosamunde poczuła, że zgina się pod tym spojrzeniem jak oporny metal.- Ależ to pan Daniel - powiedziała kwaśno.- Wreszcie w domu z dalekiej podróży - dodał przybysz.- I po długim marszu.Zdawało się, że dotarł tu maszerując przez cały czas z torbą na plecach: silny, obojętny,jednak zafascynowany wszystkim dookoła.Kobieta wyobraziła sobie, że szedł, przypatrującsię temu, co się porusza, i temu, co jest nieruchome.Aż wreszcie przeszedł przez sad, dalejprzez ogród i bezszelestnie znalazł się przy drzwiach.- Pani właśnie śpi - powiedziała Rosamunde.Złośliwy instynkt nakazywał jej jak najdłużejnie dopuszczać do spotkania przybysza z matką.- A gdzie Marsall?- Na polu z parobkami.Farma została sprzedana.- Tak, jakiemuś człowiekowi nazwiskiem Worth.Słyszałem o tym w zajezdzie.Rosamunde żałowała, że już zdążył się o tym dowiedzieć.Nie wydawał się jednakzirytowany, a raczej rozbawiony.Może rzeczywiście tak to odbierał.%7łeby pokazać Danielowi, jak mało obchodzi ją jego obecność, Rosamunde odłożyła nóż iwróciła do szorowania stołu.Daniel wszedł do środka.Gdy mijał kobietę, poczuła jakaś falę gorąca czy energii.Staruszka zatrzęsła się, jednak ani na chwilę nie przerwała pracy.Choć odwrócona, czuła, jakmężczyzna znika w drzwiach i idzie ku schodom.Potem doszedł ją ledwo słyszalny rytm jegokroków na stopniach.Miała wrażenie, jak gdyby Daniel chciał, aby wszystko słyszała. Szedł do tej kobiety.Do tej idiotki Jenavere.Szok może ją zabić.Rosamunde powoli, rytmicznie szorowała stół, wsłuchując się w odgłosy z pokoju nagórze.Lecz jedynym dzwiękiem, jaki rozróżniła, było delikatne stukanie, a potem odgłosotwieranych drzwi.Przez masywny sufit nie dochodziły żadne kroki.Zresztą i tak nieusłyszałaby Daniela - kilka minut temu zjawił się w drzwiach kuchni bezszelestnie jak mgła.Rosamunde szorowała stół powoli, czekając na okrzyk Jenavere, w domu jednak panowałacisza.Po chwili doszedł ją ten sam odgłos stłumionych kroków.Tym razem mężczyzna schodziłpo schodach.Zatrzymał się tuż za progiem kuchni.- Trzeba przygotować mój pokój - powiedział.- Dziewczyny poszły do wioski - odparła Rosamunde.- To ty się tym zajmij.Rosamunde wyprostowała się.- Ja służę panu Marsallowi.Nagle stało się coś zaskakującego.Daniel w jednej sekundzie znalazł się przed staruszką,jak gdyby przeskoczył kuchnię jednym susem - kobieta prawie nie zauważyła, by sięporuszał.Stanął nad nią bardzo blisko, jak gdyby zamierzał jej dotknąć.Biła z niego taka siła,że Rosamunde skurczyła się, wykrzywiła twarz i zacisnęła oczy, jak gdyby oślepiło jąświatło.Chciała odepchnąć go, ale nie miała śmiałości.Nigdy przedtem nie czuła strachuprzed Danielem.- Zrobisz, jak mówię - odezwał się.- Tak, tak, panie - potwierdziła.W tej samej chwili Daniel wyminął ją i usiadł w fotelu przy kominku, tam gdzie zwykłsiadywać jego ojciec i gdzie odpoczywał również Marsall, kiedy nie upijał się przy stole.Daniel usiadł tam, jak gdyby fotel był przygotowany właśnie dla niego.Wypchaną torbępołożył u swych stóp.Rosamunde popatrzyła na niego, śledząc wszystkie zmiany, jakie w nim zaszły.Był bardzoopalony.Włosy były tak gęste, że przypominały lwią grzywę.W jego oczach kryło się cośdziwnego, to jednak staruszka zauważyła już na początku.Wytarła ręce i wyszła, by przygotować mu pokój, powlec czystą bieliznę, napalić wkominku.Ostatnio spała tam ta ladacznica, która uwiodła dziedzica i wspięła się tak wysoko,że już nie zawracała sobie głowy Jenavere.Starannie przygotowała pokój dla przybysza, gdy jednak zasłała już łóżko, splunęła na nie.Wyszła na korytarz ogarnięta dziwnym strachem.Miała wrażenie, jak gdyby Daniel wiedział,co zrobiła, i siedząc w fotelu w kuchni właśnie się nad tym zastanawiał.Miała nadzieję, że wkrótce nadejdzie Marsall.Zazwyczaj był już w domu o tej porze, nieprzykładając się do swej opłacanej pracy na ziemi Wortha.Co się stanie, kiedy się pojawi?Zeszła na dół.Daniel siedział tak jak poprzednio.Nawet się nie poruszył.Rosamundepomyślała o zwierzęciu siedzącym na skale i w jednej pozycji trwającym w oczekiwaniu.Zanim zdążyła przejść przez kuchnię, na zboczu wzniesienia ozwał się odgłos końskichkopyt, po czym dały się słyszeć ciężkie kroki Marsalla.Po chwili stanął w drzwiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl