[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo niskiej stosunkowo rangi urzędował w przestronnym gabinecie ibył niepodzielnym władcą kwatery.Początkowo traktował mnie uprzejmie, niemal jak dobry wujek:gdzie ukrywaliśmy się, kto nam udzielił schronienia, skąd wzięliśmy fałszywe dowody tożsamości,kto jeszcze ukrywa się poza murami getta? Nie wiem, panie Hauptscharfhrer , stanowiło mojąstandardową odpowiedz.Po para dniach, gdy z uporem trwałem przy swojej wersji, zmieniłpostępowanie.Za każde nie wiem byłem policzkowany, a potem, doprowadzony do wściekłości,kopał mnie w brzuch lub, ujmując za kark, walił moją głową o blat biurka.Matka stała z boku.Kundezostawiał mnie na chwilę i zwracał się do niej: mów ty, jeśli nie chcesz, żebym ci zabił dziecko.Gdy nadal trwała w milczeniu, tłukł ją gdzie popadło i groził, że uśmiercam ją moim uporem.Razspytał: jak to jest u was, żydłaków? Wy nie kochacie waszych matek? Na próżno przysięgałem, żenie mam pojęcia, skąd wzięły się nasze Kennkarty, i że nigdy nie słyszałem o kimś, kto posługiwałbysię fałszywymi aryjskimi dokumentami.Była to prawda.Natomiast Kruczków, o których wiedziałem wszystko, nie wydałbym, nawet gdyby obdzierał mnieze skóry.Ojciec, matka i ja, każde z nas więzione było w innej celi, ale izolacja nie miała sensu, bo w ciągudnia mogliśmy spotykać się pod per-golą i rozmawiać swobodnie.Podczas jednego takiegospotkania matka powiedziała: Nie przerażaj się, gdy podnosi na mnie rękę.Kunde mnie nie zabije.Potrzebna mu jestem żywa.Owego dnia, o którego przebiegu świadczyć miałem przed sądem kilońskim, a którego daty niepamiętam, bo przecież nie miałem kalendarza, wprowadzono mnie do gabinetu Kundego o bardzowczesnej godzinie.Matka już tam była.Siedziała na krześle ustawionym w samym środkupomieszczenia.Kunde przemierzał pokój nerwowymi krokami, drewniana podłoga skrzypiała podciężarem jego ciała.Matka miała na sobie ciemnozieloną wełnianą sukienkę z krótkim rękawem,obcisłą i spiętą wysoko pod szyją; sukienkę, w której aresztowano ją przed dwoma miesiącami.Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że nie czesała się już ze zwykłą starannością, że miała podkrążoneoczy i bardzo bladą cerę, że w ciągu niespełna sześćdziesięciu dni postarzała się o dziesięć lat.Gdytylko znalazłem się w gabinecie, posłała mi ukradkowe spojrzenie.Niewątpliwie było w nim jakieśprzesłanie, może przestroga, ale nie udało mi się rozszyfrować jego treści.Kunde nie powiedział nic,nie zwracał na mnie uwagi.Znając procedurę poprzednich przesłuchań, stanąłem pod ścianą iczekałem na wezwanie.Kunde wciąż jeszcze przemierzał pokój jak rozjuszony zwierz w klatce, ręcemiał splecione na plecach, policzki czerwone, nie wiedziałem, czy z podenerwowania, czy może zprzepicia.Kunde chętnie zaglądał do kieliszka, ale miał także uzasadniony powód do zdenerwowania.Przed chwilą matka przypomniała mu nie dotrzymaną obietnicę: jej i moje życie w zamian zarodzinne kosztowności. Ja dotrzymałam umowy , rzuciła mu w twarz. A pan? Gdzież pańskie oficerskie słowo honoru?Ritschek siedział przy małym sekretarzyku pod oknem, jednym palcem stukając na maszynie dopisania.Lewe przedramię stracił ponoć na froncie wschodnim, podczas ataku artylerii radzieckiej;kikut ukryty miał pod spiętym w pół rękawem munduru.Inwalidztwo zapewniało mu wygodną służbęna tyłach, nic więc dziwnego, że czynił wszystko, co w jego mocy, aby zadowolić przełożonych.Jakzwykle, także tym razem, spisywał protokół przesłuchania. Gdzie pańskie oficerskie słowo honoru? , powtórzyła z naciskiem.Kunde przystanął. Nie wiem, o czym mówisz. Mówię o futrze karakułowym, o biżuterii i sześciu tysiącach dolarów.67 %7łydowska bezczelność! , huknął. Bezczelnością jest niedotrzymanie umowy , odparta spokojnie matka.Przez chwilę pomyślałem,że zastrzeli ją na miejscu.Ku memu zdziwieniu zauważył jakby od niechcenia: Nawet nie przyszłoby mi do głowy układać się z %7łydówką. A jednak zrobił pan to. %7łydowskie łganie. Nie jestem %7łydówką! Pan wie, że nie jestem %7łydówką!Kunde trzasnął rękawiczką w cholewę oficerek.Nie mam pojęcia, kiedy i jak zjawiły sięrękawiczki w jego zaciśniętej dłoni. Masz chorą wyobraznię! , ryknął. A za swoje brednie ikłamstwa drogo zapłacisz. Brednie? Nie był pan ze mną w mieście, u naszych sąsiadów? Nie odebraliśmy schowanych tamrzeczy? Wszystko wymysł i brednie? Nie zabrał pan futra, biżu. Zamknij pysk! Mogę się zamknąć, ale Bóg i tak mi świadkiem. Ja jestem tutaj bogiem , przerwał jej w pół zdania. W każdym razie dla ciebie.I zamknij jużswój żydowski pysk. Nie zamilknę, póki żyję.Widziałem, jak znieruchomiał, zdumiony determinacją matki.Kunde nie był przyzwyczajony dotakiej postawy przesłuchiwanych.Kunde nie cierpiał sprzeciwu.Kunde był tu panem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]