[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trond Arnesen nie mógł spać.Była druga w nocy z wtorku na środę.Kilka razywstawał napić się wody.W ustach miał papier ścierny * nie wiedział dlaczego.Wtelewizji nie było nic, co przykułoby uwagę lub przynajmniej pozwoliło mu przestaćsię zastanawiać, dało kilka minut wolnego od tego kołowrotu myśli, który stale sięobracał, odpędzając sen.W końcu się poddał.Wstał po raz czwarty.Ubrał się.Spacer, pomyślał.Trochę powietrza.Znieg spadł koło ósmej.Czystym delikatnym woalem przykrył ziemię, gnijące liście izimowe odpadki, szaroczarne krawędzie śniegu odrzuconego z ulicy i błotniste drogi.%7łwir chrzęścił pod butami.Furtka zaskrzypiała przy otwieraniu.Trond ruszył podgórę, jak gdyby stojąca na szczycie latarnia przyciągała go do siebie.Nie było żadnego sposobu na wyjawienie prawdy.Nie mógł o tym powiedzieć, kiedy jeszcze miał możliwość, w przesyconymzapachem potu pokoju, w obecności policjanta, który wyglądał tak, jakby zaraz miałwybuchnąć śmiechem.W tamten piątek to był absolutnie ostatni raz; tak łatwo przyszłoo tym zapomnieć.Potem zjawił się Bard.Idiota.Trond wsunął ręce do kieszeni puchówki.Szedł szybko.Nikt inny nie spacerował otej porze, w domach z ciemnymi oknami ludzie już dawno poszli spać.Przez drogęprzebiegło chude kocisko, zatrzymało się przez moment, patrząc na niego żółtymi,jarzącymi się ślepiami, i zaraz zniknęło w krzakach po drugiej stronie.Tęsknił za Vibeke.Coś jakby ssanie usadowiło się pod żebrami, tęsknota, jakiejchyba nigdy wcześniej nie zaznał, przypominająca trochę tęsknotę za matką, gdy jakomały chłopiec wyjechał na zieloną szkołę.Vibeke była silna.Ona by wszystko załatwiła.Azy zostawiały na policzkach lodowate ślady.Pociągnął nosem, wysmarkał się po męsku w dwa palce i stanął.Właśnie tutajzatrzymała się taksówka, żeby zwymiotował.Mimo warstwy świeżego śniegu niemiał najmniejszych wątpliwości.Na próbę wetknął czubek buta w zaspę.Tutaj byłojaśniej, latarnie stały co piętnaście metrów.Płatki śniegu przy jego bucie lśniły jakdiamenciki.Zobaczył swój zegarek.Pochylił się zdumiony.Tak, to jego zegarek.Dmuchnął na niego, otrzepał śnieg, podniósł do oczu.Zadwadzieścia trzecia.Sekundnik dzielnie tykał, a wyświetlacz daty pokazywał, że jestosiemnasty.Lodowaty plastik zapiekł na skórze, gdy Trond zapiął zegarek na nadgarstku.Zegarek przypominał mu Vibeke.Objął dłonią czarny paseki uścisnął.Powinien to zgłosić.Przecież tak histeryzował na temat zegarka, powinien więc powiadomić YngvaraStubo, że go znalazł.Najzwyczajniejw świecie się pomylił.Owszem, nie znalazł zegarka w domu, bo zabrał go naimprezę, ale spadł mu z ręki, kiedy zgięty wpół rzygał po pijaku.Może ten policjant poruszył niebo i ziemię, żeby znalezć zegarek, a Trond wcale niechciał, by niebo i ziemię poruszano.Chciał mieć spokój i jak najmniej kontaktów zpolicją.Rozwiązaniem był esemes.Dostał przecież numer Stubo z zapewnieniem, że możedzwonić w każdej chwili.Esemes jest całkowicie niegrozny.Wiadomość tekstowa niema w sobie dramatyzmu, jest codziennością, nowoczesnym środkiem przekazywaniainformacji, trywialnych, mało znaczących wiadomości.Zegarek znaleziony.Zgubiłem go.Przepraszam za zamieszanie! Trond ArnesenNo i załatwione.Odwrócił się.Nie mógł się włóczyć po ulicach przez całą noc.Możeznajdzie jakiś film na DVD.Albo łyknie jedną z tabletek nasennych Vibeke.Nigdywcześniej tego nie próbował, więc gdyby zażył dwie, pewnie całkiem by odjechał.Wydawało mu się to nawet kuszące.O zagubioną książkę nie dbał.Rudolf Fjord może sobie kupić nową.Szturchnęła go lekko.Obrócił się na bok.* Yngvar, boję się.* Nie bój.Zpij.* Nie mogę.Westchnął demonstracyjnie i zasłonił twarz poduszką.* Od czasu do czasu musimy spać * powiedział zduszonym głosem.* Przynajmniejod czasu do czasu.* Wyjrzał spod poduszki i ziewnął.* Czego się teraz boisz?* Obudziłam się, bo twoja komórka pisnęła, a potem.* Telefon dzwonił? Cholera, powinienem był.* Po omacku zaczął szukaćprzełącznika nocnej lampki.Przewrócił szklankę z wodą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]