[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak my wszyscy.Wtedy do niej dotarło.- Dokąd się zbieramy?- Do miasta.Musisz sprawdzić, co u mechanika - o ile nie jestci obojętne, czy Petera oskarżą o prowadzenie niesprawnegoauta.Poza tym musimy popytać, kto z miejscowych potrafidobrze strzelać.Najlepiej pójść tam, gdzie bawią się duzichłopcy.No i trzeba odebrać Donalda i odwiezć do domu.- No i co z tego? - Skrzyżowała ręce na piersi.-Co to mawspólnego z tobą?- Postanowiłem się tu pokręcić.- Odwrócił się do Nadine.-%7ładnych dodatkowych kosztów. Vicki ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć  spieprzaj".Prawie się przy tym udusiła, ale jej duma, stawiana na szaliprzeciw życiom łaków, była niczym.Z drugiej strony jednak,wbrew temu, co myślał, Mike Celluci nie miał ani monopolu naodkrywanie prawdy, ani prawa wtykać nos w nie swoje sprawy.- Co jest? - Peter wszedł za siostrą do kuchni i spoglądał to naVicki, to na Celluciego, węsząc przy tym.W powietrzu unosiłysię dziwne wonie.- Vicki właśnie decyduje, kto ją zawiezie do miasta - wyjaśniłamu Nadine.- Rose - rozstrzygnął bez wahania Peter.- Ja się jeszcze nienajlepiej czuję po wczorajszym.Rose wywróciła oczami,- Wolisz siedzieć i wystawiać głowę za okno.- To też.- Ja prowadzę, bo jedziemy moim wozem.Bliznięta odwróciłysię jednocześnie, żeby spojrzeć na Vicki. Powinnam mu powiedzieć, żeby wracał do domu, idopilnować, żeby tak zrobił, nawet jeśli musiałabym przy tymzłamać parę kości.Nie potrzebuję jego łaskawej pomocy".Widząc jej wahanie, Peter podszedł o krok bliżej i zniżył głos.- Eee.Vicki, Henry'emu to się chyba nie spodoba.Jej oczy zwęziły się gwałtownie w wąskie szparki.Co, docholery, miał z tym wspólnego Henry? Złapała torbę i ruszyłado wyjścia.- Co tak stoisz? - naskoczyła na Celluciego.- Podobno maszprowadzić.Przez moment patrzył badawczo na Petera, a potem ruszył zanią.- O co w tym wszystkim chodziło? - zastanawiał się Peter, kiedybliznięta pośpieszyły za nimi.- Czemu ciotka Nadine sięśmiała?- Naprawdę nie wiesz?- Naprawdę.Rose westchnęła i pokręciła głową.- Peter, czasami bywasz straszliwym durniem.- Wcale że nie.- Wcale że tak. Kłóciliby się tak przez całą drogę do London, gdyby Vicki niezagroziła, że obojgu zawiąże pyski. ROZDZIAA 12Tu jest wasz problem.Vicki spojrzała na silnik BMWHenry'ego.Nic nie wyglądało na uszkodzone.- Gdzie?- Tu.- Mechanik wskazał trzymanym w ręce śrubokrętem.-Linka hamulcowa, przy głównym cylindrze.- Coś nie tak z linką hamulcową?- Tak.Jest dziurawa.- Jak to dziurawa?Mechanik westchnął.Wyraz jego twarzy jęczał  kobiety!"niemal tak głośno, jakby powiedział to na głos.- Dziurawa.Czyli nie cała.- Ktoś ją przedziurawił? - Chwilę potrwało, zanim dotarło doniej, co to znaczy.Czy stawka poszła w górę? Mordercauświadomił sobie, kim ona jest i postanowił coś z tym zrobić?Zmarszczyła brwi.To nie pasowało do wzoru.Nagle powietrzew warsztacie, i tak już ciężkie od oparów olejui benzyny, prawie przestało się nadawać do oddychania.- Nie powiedziałem, że ktoś to zrobił.Widzi pani tutaj? -Podniósł czarny, gumowy pasek końcem śrubokręta.- Ocierałosię o ten kawałek metalu.Tuż pomiędzy żeberkami.Przetarłosię.- Wzruszając ramionami, pozwolił paskowi opaść.- Zdarzasię.Hamulce pracują jeszcze przez jakiś czas, ale płyn wycieka.A jak wycieknie go wystarczająco dużo.-Usmarowanympalcem narysował linię w poprzek własnego gardła.- Tak, wiem.- Vicki wyprostowała się.- Byłam tam.Więcpowie pan policji, że to?.- Wypadek.Pech.Niczyja wina.- Wzruszył ramionami ipokręcił głową nad zniszczoną częścią samochodu.- Cud, żewszyscy wyszli z tego żywi.Szczęściarze. Ogromni szczęściarze, uświadomiła sobie Vicki.Niemal otarłasię o śmierć, a gdyby Rose siedziała po przeciwnej stroniesiedzenia, nie przeżyłaby wypadku.Podtrzymując okulary,pochyliła się znowu nad linką hamulcową.Coś jej tu niepasowało.- Po cholerę ktoś robiłby samochód, w którym linka hamulcowasię ociera?W głosie mechanika słychać było obojętność.- Bo to stare auto.Z 1976 roku.Takie rzeczy się psują.Mogłabyć wada na linii produkcyjnej.%7ładne dwa stare auta nie sątakie same.No dobra, może to i miało sens, pech i tyle, nic innego niesprawiło, że ona, Rose i Peter byli w au-cie, akurat gdy ujawniła się wada.Boże, jeśli nie można polegaćna BMW.Tyle że.Przy rozdarciu były dwa ślady, miejsca, w którychżółte oznaczenia na pasie wydawały się jaśniejsze, gdziezebrany brud mógł zostać starty, zupełnie jakby ktoś trochępomógł pechowi Ostrożnie, żeby nie dotknąć gumy, Vickiprzycisnęła palec do wystającego kawałka metalu, który mógłspowodować szkodę.Nie był ostry, ale krawędz była wyrazna.- Załóżmy, że chciałby pan uszkodzić czyjeś hamulce, ale tak,żeby to wyglądało na wypadek.-Wskazała na silnik.- Ile czasuby to panu zajęło?Mechanik spojrzał na nią badawczo.- Niewiele.W restauracji byli jakieś półtorej godziny.Masa czasu.Zaintrygowany pomysłem, sięgnął do wnętrza samochodu.-Jeśli złapałbym tutaj.- Proszę nie dotykać! Odsunął się gwałtownie.- Nie myśli pani.- Myślę, że nie chcę ryzykować.Proszę zadzwonić na policję.Jeśli nie ma pan numeru funkcjonariusza, który był na miejscuwypadku.- Nie, nie, mam.- Dobrze.Proszę mu powiedzieć, że pańskim zdaniem ktośmógł przy aucie majstrować.Powinni przynajmniej zdjąćodciski palców.- Miała własny zestaw, niezbyt zaawansowany technicznie, ale wystarczający, żeby zebrać odciski z tłustegopaska.Jednak dobrze by było włączyć w to policyjnychtechników.- Czemu pani nie zadzwoni?- Bo to pan jest ekspertem.Spojrzał na nią spode łba, ale po chwili westchnął.- Dobra, paniusiu, wygrałaś.Zadzwonię.- Teraz.- Dobra, teraz.Proszę niczego nie dotykać, kiedy mnie niebędzie.- Jasne.A pan niech niczego nie dotyka, zanim technik niezrobi, co do niego należy.Spojrzenie spode łba wróciło.Zrobił dwa kroki, zatrzymał się iodwrócił.- Ktoś panią próbował zabić, co?- Możliwe.- Albo Petera.Albo Rose.Pokręcił głową.Na jegotwarzy malował się jed-nocześnie szacunek i zniesmaczenie.- Założę się, że nie pierwszy raz.- Poszedł do biura, nieczekając na odpowiedz.Vicki potarła kciukiem niewyrazne blizny na lewymnadgarstku.Znowu widziała przed sobą nieludzki uśmiech isłyszała, jak demon mówi:  Więc to ty będziesz ofiarą".Kroplapotu, niemająca nic wspólnego z panującym upałem, spłynęłajej między piersiami.Serce zaczynało dudnić coraz mocniej.Widmo śmierci wciąż było tak blisko.Wielokrotnie ćwiczonymsposobem Vicki odepchnęła wspomnienie i zakopała je głębokopod innymi.Realny świat jeszcze przez chwilę wydawał jej się dziwny, alepotem potrząsnęła głową i zmusiła się do skupienia na chwiliobecnej.Przy samochodzie Rose opowiadała Celluciemu jakąśhistorię, która wymagała obfitej gestykulacji.Peter trzymał sięblisko, jakby ją chroniąc.Kiedy Celluci się roześmiał, Vickizobaczyła, że ramiona łaka sztywnieją.- Peter! Możesz tu przyjść? Niechętnie posłuchał.Wskazałabrodą na samochód.-Jakie są szanse, że wyczujesz czyjś zapach na gumowej lincehamulcowej?Peter popatrzył na silnik i zmarszczył nos. - Prawie żadne.Zapach płynu hamulcowego jest za mocny.Aco?Vicki nie widziała powodu, by kłamać, w końcu łaki wiedziały,że są w śmiertelnym niebezpieczeństwie.- Ktoś chyba sfabrykował wczorajszy wypadek.- O rany.Henry się wkurzy?- Henry?- No, ktoś mu zmasakrował samochód.- I prawie nas zabił - przypomniała mu Vicki.- A.Tak.Drzwi do biura otworzyły się i mechanik wrócił do warsztatu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl