[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tatusiu, co to znaczy, że złoże ruszy? - spytała Janeczka, wchodząc poschodachna górę.- Nie mówcie mamusi, że ja się tam naraziłem - odparł pośpiesznie panChabrowicz.- Jakie złoże?- No, to co pan Jonatan mówi.%7łe jak złoże ruszy i bursztyn podejdzie.- A, to! Wiecie chyba, co to jest bursztyn?- Wiemy.Ta żywica, co kapała z drzew sto milionów lat temu i potemskamieniała.- No właśnie.W różnych miejscach kapała i spływała, tu więcej, tammniej, niekiedy było jej mnóstwo i tworzyły się całe złoża.Teraz to się znajdujegłęboko pod dnem morza,takie skamieniałe warstwy i bryły.%7łeby to się mogło wydostać na po-wierzchnię, musi zaistnieć ruch wody, taki silny, żeby poruszyło się i dno.Pojakimś czasie ruszy się i złoże bursztynu, szczególnie jeżeli coś mu pomoże. - Co pomoże?- Czy ja wiem.Jakiś zatopiony wrak, jakieś pnie, może kamienie.- Bomby głębinowe - zaproponował Pawełek.- Owszem.Bomby, wybuchy.Wiercenia, takie jak przy PorciePółnocnym,pogłębianie dna.Janeczka zastanawiała się przez chwilę.- I tak się czeka, aż ono się ruszy? - spytała z lekką dezaprobatą.- Oczywiście, że się czeka, a co można innego zrobić?- No, jak to.Zepchnąć te bomby albo wybuchy.I już!- Gdzie zepchnąć?- Tam, gdzie jest to złoże do ruszenia.- Ha, gdyby ktokolwiek wiedział, gdzie ono jest.!- Jak to? - zdziwił się Pawełek.- To nie wiadomo?- Oczywiście, że nie wiadomo.Wiadomo mniej więcej, na jakiejgłębokości i ogólnie,na jakich terenach.Wiadomo, że od Królewca do Zwinoujścia.Ale nawet niewiadomo, w jakich odległościach od brzegu.To nie jest ciągły pas, bursztyn nieleży wszędzie.Wrzucisz bomby, ogłuszysz ryby, narobisz szkody i na złożeakurat nie trafisz.I co? Lepiej zostawić tę sprawę morzu, ono załatwia to zna-cznie zgrabniej niż ludzie.- Nie, to nie - zgodził się Pawełek.- To teraz powiedz, jak się to szlifuje,że z takiego chropowatego robi się takie wyglansowane.Aż do końca obiadu pan Chabrowicz przypominał sobie z wysiłkiemwszystko,co kiedykolwiek słyszał o obróbce bursztynu.Janeczka i Pawełek byli bezlitośni.Pawełek usiłował za jednym zamachem zdobyć całą wiedzę o nowoczesnych,elektrycznych szlifierkachi wiertarkach, Janeczce najbardziej przypadły do gustu stare metody, takie,jakimi posługiwała się ludność przed wiekami.Wyobrażała sobie brodategoprarzemieślnika, który w kurnej chacie kamieniem zdziera pierwszą, porowatą warstwę z bursztynowej bryły, potem ją polerujei wygładza, pocierając o skórę, wełnę i płótno.Co do tych ostatnichmateriałów, pan Chabrowicz nieco się wahał.- O ile sobie przypominam, to najlepsza jest podobno bawełna - rzekł niepewnie.- Zdaje się, że pocieranie o bawełnianą tkaninę już po miesiącu daje idealniewypolerowaną powierzchnię.- Po czym? - spytała Janeczka z oburzeniem.- Po miesiącu.A coś ty myślała?- Słuchaj no, mam nadzieję, że ten nasz gospodarz nie obdarował ichjakimiś bursztynami w surowym stanie? - powiedziała z niepokojem do mężapani Krystyna, kiedy dzieci po obiedzie wyszły z domu.- Mają flanelowepiżamy.Z bawełny.Wolałabym nie widzieć ich w strzępach przynajmniej przedkońcem wakacji.- Nie - odparł pan Chabrowicz uspokajająco.- Nie ma obawy.Myślę, żerównie dobrzety mogłabyś obdarować kogoś własnymi dziećmi.W tym samym momencie na podwórzu Pawełek gwałtownie pociągnąłsiostręi uskoczył za szopę.- Ty, dajemy nogę! - zawołał ostrzegawczo.- Idzie Mizia!Janeczka wyjrzała w kierunku drogi.- Rzeczywiście, dopiero teraz wracają ze swojego obiadu.- Nawet się dziwiłem, że jej nie ma, ale wolałem nie pytać.Ciekawe,gdziesię podziewały.Janeczka wzruszyła ramionami i zgadła od razu.- Jak to, gdzie - rzekła wzgardliwie.- Głowę daję, że siedziały gdzieś tam iczekały,aż deszcz przestanie padać.To całe pokropywanie to dla nich musiała byćstraszna ulewa! - Możliwe.Wiesz, sam już nie wiem.Może byłoby dobrze, żeby takcodziennie padało.? Chociaż nie, bo jeszcze wcale nie wyjdą!Mizia i jej matka weszły do domu.- Nawiewamy! - zdecydowała Janeczka.- Prędzej, bo wyjrzą oknem imogąnas zobaczyć!- Przynajmniej mamy dość czasu, żeby sobie znalezć naprawdę dobremiejsce do tego czatowania! - sapnął z zadowoleniem Pawełek już w biegu.- Chaber, do lasu!Znalezienie odpowiedniego miejsca do zaczajenia się na dziki wcale niebyło takie proste.W pierwszej fazie poszukiwań Janeczka i Pawełek zaczęliprzymierzać się do trzcin, zapomniawszy zupełnie, że jest to teren nie dla nich,lecz dla dzików.Opamiętali się, kiedy nogi ugrzęzły im w bagnistym grunciebez mała po kolana, a wokół głów zaczęły krążyć całe chmary spłoszonychkomarów.Wylezli z bagna i zdecydowali się na nieco suchsze miejsce opodal,pod gęstym krzakiem głogu.Zmrok już zapadał, kiedy ulokowali się ostatecznie.Ciemne chmuryzasłaniały niebo, znów zaczęła się jakby lekka mżawka.Rodzeństwo tkwiło nie-ruchomo pod niskimi gałęziami,od czasu do czasu tylko bezszelestnie opędzając się od komarów.Chaber leżałobok, skupiony, czujny, pełen oczekiwania.Przed nimi ciągnęła się w poprzekpiaszczysta droga, zupełnie pusta, za nią wchodził na zbocze las.Przynęta wpostaci trzech kawałków chleba spoczywała kilka metrów dalej, na skrajutrzcin, w miejscu doskonale widocznym, dziki powinny wyjść z lasu, przejśćprzez drogę i tam właśnie zacząć żerować.- Trzeba było jeszcze włożyć rękawiczki - wyszeptała cichutko Janeczka,gniotąc łokciem komara na dłoni.- I szklaną banię na głowę - mruknął równie cicho Pawełek.- Włażą donosa.Cicho!- Słyszysz coś? - Jakiś samochód jedzie.Czekali w milczeniu.Od strony osady powoli nadjechał osobowysamochódna postojowych światłach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl