[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie badając sprawy dalej, kapitan  Zielonej Piany odbił od brzegu i skierowałsię na północny zachód, ciągnąc łódz rybacką na holu.Kapitan zanotował, żedwudziestego ósmego dnia siódmego miesiąca 3140 roku miasta nowego cesarstwa vidariańskiego zostały pokonane przez damariańską piechotę morską z okrętówWarsovrana.Było to największe cesarstwo w historii Torei, lecz istniało zaledwiemiesiąc.Velander zauważyła, że w miarę jak posuwali się w głąb kontynentu, krajobrazTorei bardzo się zmieniał.Obszary położone blisko Larmentelu były wielokrotniewypalane, więc skorupę zeszklonego piasku zastąpiła gruba warstwa szkła, lawy albokamiennego żużlu.W pobliżu rzeki zdarzały się jeziora pokryte zestalonymi falamiczerwonego szkła, szklane fale zastygłe w momencie, kiedy załamywały się nadwzgórzami, miasteczka na wpół zatopione w szkle, które spłynęło ze wzgórz i zastygło,oraz miasta, które po prostu się stopiły.Większość ruin w głębi lądu była tak stopionai starta na proch, że odłupywanie z nich złota byłoby prawdopodobnie bardziejmęczące niż zyskowne.Po piętnastu kilometrach od opuszczenia  Mrocznego Księżyca szalupaskręciła w rzekę Bax.Była czysta i przejrzysta, jako że nie spływała do niej z deszczemziemia.Pod powierzchnią było widać wraki barek; drobne rybki żerowały naszczątkach zwierząt i ludzi, którzy uniknęli zwęglenia, lecz zginęli, gdy tylko wynurzylisię i spróbowali odetchnąć rozpalonym powietrzem.Na brzegach rzeki sterczałydziwne, pochyłe lasy szklanych kolców ozdobionych barwnymi falbankami, a wśródpobliskich gór znieruchomiały lodowce ze szkła i czarnokamienia, nie mogące się jużani cofnąć, ani spływać w dół.Jedyną oznakę aktywności w całym tym krajobraziestanowił wulkan Delchan, który siał w niebo pasemko dymu i od czasu do czasupogrzmiewał.Szóstego dnia po wpłynięciu na rzekę Bax dotarli do niedużego Zródlądowegoportu Tra'Vant, który niegdyś obsługiwał Larmentel.Bardzo niewiele z tego, co zniego pozostało, dało się rozpoznać nawet jako ruiny.Zeszklona powierzchniazgrzytała pod kołkami, którymi ludzie nabili chodaki, ale na Velander największewrażenie zrobiła cisza.Po całych tygodniach skrzypiących bezustannie lin i drzewc, apotem stukania wioseł i pluskania wody, cisza panująca nad całym kontynentem byłaogłuszająca.Przez rzeczny port przeszło osiem kręgów ognia, dlatego wyglądał gorzej niżwszystko, co dotąd widzieli.Glina cegieł się rozsypała, zostawiając po sobie wkruchych, fantastycznych kratkach stopionego szkła, które zostały ze ścian, tylkozarys zaprawy.Gruba skorupa szkła czasami trzeszczała i pękała pod ciężarem ludzi, godząc odłamkami w solidne, wzmocnione kołkami chodaki z twardego drewna, któresobie wystrugali jeszcze na morzu.Zburzone kamienne ściany ociekały szklanymisoplami w kolorach, które wirowały, mieszały się i płynęły w ogniu, a teraz jarzyły się ibłyszczały w blasku słońca.Zastygłe wodospady ołowiu, złota, srebra i miedziwypełniały rynsztoki leżące pod warstwami na wpół przezroczystego szkła.Nie byłosmrodu gnijącej padliny ani ścieków; szkło pokrywające niegdysiejsze ulice lśniło takączystością, że dałoby się z niego jeść.- To miejsce płonęło wiele razy - powiedział Feran, rozglądając się.- Osiem - sprecyzował Laron o ułamek sekundy przed Velander, która jużotworzyła usta, by wypowiedzieć tę samą liczbę.- Spójrz na ziemię, piasek to nie zeszklona skorupa, tylko grube, mętne szkło -rzekł Druskarl.- Ceglane mury zamieniły się w czerwony proszek.- Czy rozumiecie, że tutaj nie ma żadnego żywego stworzenia? - zapytałaVelander.- Ani muchy w powietrzu, ani mrówki na ziemi.Kiedyś tędy przejeżdżałam,jakieś cztery lata temu.Pamiętam rejwach, krzykaczy na ulicach, nawet smródzgniłych ryb i wozów z gnojem.Teraz wszystko jest czyste i martwe.Wszyscy sąmartwi, wszyscy, którzy rozmawiali ze mną albo sprzedali mi chleb czy suszone figi.Nikt nie ocalał, ani jedno dziecko, ani jedna babcia.Mieszkał tu chłopak, Massoff, odktórego kupiłam świeże jabłka.Był bardzo przystojny.Kto go teraz będzie pamiętał,skoro jego rodżina, znajomi, władcy, klienci, kochanki i wrogowie nie żyją? Ich twarzezmieniły się w popiół niesiony wiatrem, barwiący zachody słońca czerwienią krwi zpola bitwy.Słuchający jej zadrżeli, lecz nie powiedzieli nic.%7ładne słowa nie mogłybyogarnąć śmierci na taką skalę.Feran, Velander, Laron i Druskarl wyruszyli wczesnym popołudniem,zatopiwszy obciążoną szklanymi soplami szalupę.Po dwóch godzinach szybkiegomarszu po gładkim, sterylnym gruncie minęli granicę siódmego kręgu.Olbrzymipierścień szkła został wypiętrzony na wysokość metra w kolistej fali, któraznieruchomiała w odległości ponad dziewięciu kilometrów od centrum Larmentelu.Kiedy przez nią przechodzili, Velander zauważyła zagłębione w grzbiecie fali ostrzetopora.Wyglądało jak w chwili, kiedy opuściło warsztat płatnerza.Drewno, mosiądz iskóra, tworzące trzonek, zniknęły.Niedawne drgania ziemi spowodowały pęknięcie w zastygłej fali szklą, ukazując skupiska doskonałych zielonych, pomarańczowych, różowych i bladobłękitnychkryształów.Velander ostrożnie zebrała ich garść i włożyła je do worka.- Czy są coś warte, czcigodna siostro? - zapytał Druskarl.- Nie umiem powiedzieć.Wiem tylko, że muszę ich parę mieć.Od czasu do czasu przechodzili przez zagajniki spiralnych kolców szkła,uformowanych przez kapryśne podmuchy wiatru, zanim zastygły.Niektóre miałyrozmiary dużych drzew, inne nie były dłuższe od sztyletu.- Są jak dusze zmarłych, zatrzymane tu i unieruchomione w drodze do życiapozagrobowego - powiedział Laron, delikatnie gładząc żółtozieloną spiralę nie wyższąod Velander.- Te linie są zmysłowe prawie jak kobiece piersi.- A czym są te małe? - spytała kapłanka, przyglądając się na klęczkachspiralkom koloru nieba.- Mysie dusze? - podpowiedział Druskarl.- W takim razie nikomu nie będzie brakowało tu kilku myszy - powiedziała isięgnęła po młotek.Od czasu rozlania się kręgów ognia zdążył już spaść deszcz i woda zebrała się wczystych kałużach, z których ludzie mogli pić.Nie było kurzu ani pyłu, tylko cienkawarstwa drobin, które spadły z nieba wraz z deszczem.Wychowana w świecie, gdziepył jest uważany za coś oczywistego, Yelander z trudem przyjmowała do wiadomościgładki, sterylny bezruch tych ziem.Przez kilometr szkło układało się w błękitnezmarszczki poprzetykane mlecznymi pasemkami, a potem przeszło w kropkowanączerwień.W odległości pięciu kilometrów od centrum miasta dotarli do kolejnejkrawędzi olbrzymiego okręgu, za którą były chaotycznie rozrzucone pagórki bieliniczym duchy uwięzione w stawie zamarzniętego mleka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl