[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skryty w dziupli mógł stąd policzyć idących i dojrzeć twarzekażdego.Właśnie w tę stronę zrenice chciwie wymierzył, gdy gałę-zie łamać się poczęły i konno jadący mężyzczna, którego kilku in-nych otaczało, ukazał się w niewielkim oddaleniu.Jechał na siwymspasłym koniu z długą grzywą, okrytym skórą, zamyślony, koniowidając iść powoli - z oczów, które przed się wlepił, znać było, iż patrzałnie widząc.Postać była spokojna, poważna i piękna, człowiek już sę-dziwy z brodą długą, białą i włosami na ramionach powiewającymi.Na głowie miał kołpak z niedzwiedziej paszczęki, której białe zębynad czołem mu sterczały.Zwierz zdawał się grozić każdemu, kto bysię śmiał zbliżyć wrogo.W ręku trzymał na kiju, pstro wyrobionymi jakby białą obwiedzionym wstęgą, obuszek kamienny świecący,wyrobiony sztucznie, który wiązanie z łyka plecione umocowywało.Od szyi obręcz miedziany z kilku kół złożony spadał mu na piersii okrywał je jak zbroja.Jadący za nim w pewnym oddaleniu sługamibyć musieli, trzymali się patrząc skinienia i rozkazu; tylko jedenmłodzian, z głową podniesioną, u boku jego stał, a miał uzbrojeniedo tamtego podobne.Zbliżając się do dębu starzec oczy zwrócił ku uroczysku i koniaprzytrzymał - widząc, że na nim pusto jeszcze było.- Nikogo! - przebąknął.- Nikogo! - powtórzył, pochylając się drugi.- Mieliżby się ulęknąć i nie przybyć? Możeli to być? Ani ci nawet,co zwoływali? A ci pierwsi być powinni!127Józef Ignacy KraszewskiTo mówiąc z konia się zsunął stary.- Wy z końmi - rzekł - stać tu w pobliżu, paść i czekać.Ty, Mro-czek - ze mną pójdziesz& uczyć się, jak radzili starzy.Słuchaj, patrz,służ i ucz się.Młodszy posłusznie głowę skłonił.Wtem z drugiej strony nadjechali konni, Doman samotrzećz ludzmi swymi.I on, nie dojeżdżając do horodyszcza, konia słudzeoddał wskazawszy pastwisko, a sam ku staremu pośpieszył.- Dniem wiecowym pozdrawiam was - odezwał się.- Dniem wiecowym, bodaj szczęśliwym - odparł starzec.- Kędyżsię Wisz dziewa?Doman obie ręce podniósł ku górze i pokazał na obłoki.- Spaliliśmy zwłoki jego, płaczki go opłakały& z ojcami pijemiód biały.Starzec ręce załamał.- Zmarł? - zapytał.- Zabit jest - rzekł Doman - zabit przez ludzi kneziowych, którzyna dwór jego napadli.Słuchający głowę opuścił, ale krótko trwało przerażenie, pod-niósł wejrzenie, w którym gniew się malował.- Myślmyż i my o szyjach naszych - rzekł - co jemu wczoraj, namjutro.Gdy mówili, z dala już tętniało znowu, tętniało coraz silniej,cały las pełen się zdawał, ze wszech stron wytykały się głowy konii głowy ludzi, gwar się wzmagał, starszyzna kmiecia nadciągała.Dwoje oczów z dziupli patrzało i dwoje uszów słuchać musiało, borozmowy pod samym dębem się toczyły.Przybyli pozdrawiali się dniem wiecowym, ale twarzami smut-nymi.Ze trzech liczba ich rosła do dziesięciu, do pół kopy& dosoroka& do setki& Wszyscy jeszcze stali poza horodyszczem, gdyLudek, syn Wiszów, nadjechał.Zsiadłszy z konia przystąpił z pozdrowieniem do gromady i krwawąkoszulę a siermięgę czarnymi plamami zbroczoną rzucił pomiędzy sto-jących nie mówiąc słowa.Rękami tylko wskazał na nie.Oczy wszystkichzwróciły się na odzież zabitego, ręce zadrgały, czoła się pofałdowały.128Stara BaśńZ pięściami zaciśniętymi otoczyli lice gwałtu.Pózniej szmer przebiegł po gromadzie głuchy i urósł we wrzawę,wśród której rozeznać tylko było można nawoływania o pomstękrwawą.Gdy się to działo, Doman odstąpił precz i milczał.Zatemruszyła się starszyzna i ciągnęli z wolna ku horodyszczu.Ludekz ziemi podniósł odzież ojca, zarzucił ją na ramiona i szedł za nimi.Tak uroczystym pochodem, na czele mając siwych, weszli na uro-czysko i pod chwiejącą się szopę.Tu, nic nie mówiąc, każdy na ziemizajął miejsce swoje, broń składając przed sobą.Drudzy opóznieni nadjeżdżali jeszcze.Szerokim kołem rozsiadła sięrada, sparli na rękach i dumali - wielu brakło.Innym z oczów patrzałodziwnie, jakby słowa jeszcze nie rzekłszy już do sporu byli gotowi.- Nie ma już tego, kto nas tu zwołał - odezwał się Boimir stary- ale duch jego mówi, po cośmy tu przybyli.Radzić trzeba, abystary obyczaj polański nasz nie ustał, abyśmy się w Niemców i nie-wolników nie obrócili a w kneziowe sługi.Wszędy, gdzie mieszkamowa nasza, s ł o w o, u Aużyczan, u Dulebów, Wilków, Chorbatów,Serbów, Mazów, aż do Dunaju i za Dunaj biały, do sinego morza,w lasach i po górach& kneziowie na wojnach dowodzą, ale pomirach gromada wybiera starszyznę, rządzi i sądzi, i ziemię roz-dziela.Starostów i tysiączniki stanowi, mir trzyma, bezpieczeństwastrzeże.Chwostek się z Niemcy sprzęga, chce ze stołba swego namrozkazywać, nam, cośmy tam jego ród sami dla obrony posadzili.Wisza nam za to ubito, że śmiał wiec zwoływać!Jęknęło kilku i głuche mruczenie słyszeć się dało po tłumie.Starce głowami trzęśli.Aż z prawej strony czarno zarosły, średnichlat wstał mężczyzna, rękę trzymając za pasem.Oczy, które dotądmiał w ziemię wlepione, podniósł i potoczył nimi, jakby w groma-dzie swoich szukał.- Bez kneziów - odezwał się - nie obejdziemy się& ładu nie bę-dzie!& Najdą na nas Niemcy, a choćby i Pomorcy, i Wilki, gdy imgłód doje, a wściekłymi uczyni, kto będzie wówczas dowodził, roz-129Józef Ignacy Kraszewskikazywał i bronił? Czy knez, czy król, jak go tam zwać, musi być&a pod nim my, choć jemu równi żupany, bany kmiecie i władyki&i pospolity gmin& i niewolniki nasze& knez musi być&Zaczęto mruczeć, czarny mówił dalej:- %7łe się z Niemcami braci, a co złego, kiedy nam to pokój ku-puje? Mruczenie rosło coraz, aż zgłuszyło mówiącego, ale drudzywidocznie za nim obstawali.- Knez musi być - zawołał Boimir - ano& będzie! Kto prze-czy? Inaczej by się od Niemca nie ostało& Niosą się oni do nasz mieczem i z wiarą swą, z namowy i z grozby& a oręż mają dobryi siłę wielką& i swoich kneziów, co lud prowadzą jak parobek woływ pługu& Nie obronim się im samopas idąc& Kneziów trzeba!Niech będą! Ale nie Chwostków, nie tego rodu Popiołowego, co jużzapomniał, skąd wyszedł!&- Nie!& Nie!& - zawołano z jednej strony.Ale z drugiej się burzyło.Niektórzy wstawali i oczyma się mie-rzyli, policzyć już było można tych, co szli za i przeciw.A z piersibuchało jedno nie - przeciw drugiemu.- Precz z Chwościskiem! - wołali niektórzy.- Precz z Chwostem&Drudzy wrzawę podnosili, aby tamto wołanie zgłuszyć.Całą gromadą siedzieli poza Boimirem rozrodzeni Mieszkowie,których Myszami i Myszkami zwano, bo wielu z nich to imię nosi-ło& ci się podnieśli, najgłośniej wołając:- Precz z nim!- Nie co czynić zostało, tylko iść i to plugastwo w gniezdzie wy-dusić - krzyczeli.- Lekko rzec - rzekł inny - a niełatwo tego dokazać.Daliśmysię im rozsiąść, rozrodzić, zmóc, uzbroić, powąchać z Niemcy, żonyod nich potajemnie brać; namawiać się z nimi& dziś, byle skinęli,bronić ich będą.Ziemię nam zniszczą gorzej od Chwościska& ludziw niewolę nabiorą.Lepiej cierpieć swojego, co męczy, niż cudzego,co wypleni nas, a sam posiędzie tę ziemię, na której popioły ojców130Stara Baśńleżą& Zamiast się rzucać nań, iść trzeba do Chwosta i powiedziećmu w oczy&- Iść!& żaden z nas stamtąd nie wrócił - krzyczeli Myszki- wszystkich pod grodem jak psów wywieszają& słów on nieposłucha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]