[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Geoffrey spojrzał na niego badawczo. Coś ci utknęło w gardle, przyjacielu?Fenwyck nie emanował ciepłem, a Rhys rozumiał dlaczego, bo i sam nie mógłby ciepłaodwzajemnić.Najwyrazniej Geoffrey wciąż pamiętał ostatnie spotkanie.Rhys zsiadł z koniana błotnisty dziedziniec i w okamgnieniu oswobodził dłoń Gwen.Pogratulował sobie wduchu, że nie posunął się do rozbicia napalonemu sukinsynowi nosa. Ośmieliłbym się twierdzić, że lady Gwennelyn przydałoby się coś do picia powiedział, zakładając demonstracyjnie rękę Gwen za jej własny pasek. Długa droga za nami, jak wiesz.Geoffrey zręcznie uwolnił dłoń Gwen i wziął ją pod ramię. Oczywiście masz rację, sir Rhysie.Nacisk został położony oczywiście na brak tytułu Rhysa.Rhys musiał sam sobieprzypomnieć, że jest lordem Wyckham.Nieważne, że nie był baronem, tak jak Geoffrey,który mógł sobie dodać parę ładnych posiadłości do imienia.Był lordem i przy najbliższejokazji Geoffrey się o tym dowie.Pewnie nie wywrze to na nim zbytniego wrażenia, ale możeprzynajmniej trochę spuści z tonu. Ja tutaj trzymam naszą panią na zewnątrz, podczas gdy powinienem troskliwie się niązająć w zamku ciągnął Geoffrey.Spojrzał zimno na Rhysa. Zapewne zechcesz odpocząćw sali rycerskiej.Jak już dodał, spoglądając na straż Gwen zajmiesz się swoimi ludzmi.Rhys zazgrzytał zębami.Nie był równy Fenwyckowi, ale z pewnością sala rycerska niebyła miejscem dla niego. Rhys zaczęła Gwen. Nic się nie martw, pani powiedział gładko Geoffrey. Ja się tobą zajmę.I twojąuroczą matką.Lady Joanno, jakże mi miło cię widzieć. Ale. zaprotestowała Gwen. Pod moją opieką nic złego cię nie spotka.Gwen wciąż mamrotała pod nosem, kiedyGeoffrey prowadził ją i jej matkę do zamku. Montgomery! wrzasnął Rhys, odwracając się, by spojrzeć na przyjaciela.Im szybciejzajmą się swoimi sprawami, tym wcześniej uratują Gwen. Montgomery powtórzył.Zajmij się ludzmi.Montgomery zsunął się już z konia i wyglądał, jakby zaraz miał zabrać się do pracy.Zatrzymał się jednak i spojrzał na Rhysa. Tylko nie nimi powiedział, wskazując na Fitzgeraldów. Nawet się do nich niezbliżam.Rhys uznał, że nie może mu tego mieć za złe.Sam też będzie musiał się przemóc, aleblizniaków w końcu trzeba było uwolnić z siodeł.Podszedł do ich koni, z których zwisali bez sił, niepomni, co się wokół dzieje.Zakładał,że wyczerpało ich tak wymiotowanie za każdym napotkanym krzakiem przez pierwsze dnipodróży.Fitzgeraldom nie służyła jazda konna.W zasadzie nie służyło im chyba przemieszczanie się jakimkolwiek innym sposobem niżna własnych nogach.Zbliżył się do konia Jareda i potrząsnął lekko osłabionym jezdzcem. Jared powiedział łagodnie.Jared uniósł głowę, jęknął i zwymiotował wprost na tunikę Rhysa.Przynajmniej był przytomny.Rhys poluzował więzy trzymające Jareda w siodle i podjąłniezbyt uporczywą próbę podtrzymania olbrzyma, który bezwładnie upadł twarzą w błoto.Usatysfakcjonowany faktem, że Jared stanie w końcu na nogi, skoro znalazły się one natwardym gruncie, Rhys zwrócił się ku Connorowi.Przynajmniej drugi blizniak nie ozdobiłniczym jego stroju.Spadł z konia wprost w ramiona Rhysa, a Rhys upuścił go delikatnie wbłoto. Myślę, że jak się już pozbieracie, kolacja będzie na was czekała oznajmił dwójceupadłych wojowników.Usłyszał jedynie jęki.Rozejrzał się w poszukiwaniu giermka, który stał w bezpiecznej odległości.Chyba po razpierwszy od lat John nie znajdował się na wyciągnięcie jego ręki. Zajmij się ich końmi, naszymi też nakazał Rhys. A nimi? zapytał John, mocno przerażony możliwością, iż przypadnie mu opieka nadblizniakami. Możesz pomóc im wstać, jak już zajmiesz się końmi.Do tego czasu zostawiłbym ich wspokoju.Johnowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.Ruszył ku stajniom, ciągnąc za sobą czterywierzchowce, zanim Rhys zdążył wydać kolejne rozkazy.Rhys spojrzał na leżącychtowarzyszy, zastanawiając się, czy nie powinien chociaż zostać z nimi chwilę dłużej.Potemzauważył, że Jared maca badawczo jedną ręką błoto.Zamglone błękitne oko otwarło się iprzyjrzało się podłożu z czymś na kształt zdumienia, jakby mężczyzna nie mógł uwierzyć, żeznajduje się na ziemi, a ona się nie porusza.Wybulgotał coś, co dla Rhysa brzmiało jakmodlitwa dziękczynna.Wyglądało na to, że Connor też sprawdza grunt, więc Rhys odetchnął.Szybkouświadomią sobie, że już zeszli z końskich grzbietów.A że nie jedli od wielu dni, a raczejjedli, ale nie cieszyli się dobrodziejstwami pożywienia od wielu dni, bez wątpienia prędkodołączą do stołu Fenwycka.Teraz musiał przywdziać jakiś mniej cuchnący strój i będziemógł sam udać się do stołu.Zajmując oczywiście miejsce między Fenwyckiem a jego zdobyczą. Potrzebny mi jest żywy powtarzał sobie Rhys, idąc przez dziedziniec. Zdrowy.Zdolny myśleć logicznie.Oczyszczenie się zajęło mu dużo więcej czasu, niż się spodziewał.Zanim wkroczył dowielkiej sali, minęła niemal godzina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]