[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stała oparta ometalową poręcz w oczekiwaniu czegoś, co zaledwieprzeczuwała.- Kochasz go jeszcze?Wpatrzona w rozległą panoramę miasta, zastanawiała sięprzez chwilę.Nagle doznała olśnienia.- Nie - odpowiedziała szczerze.- Miał czelność dalejproponować mi małżeństwo, tłumacząc, że to była tylkoprzygoda na jedną noc, więc nie należy jej traktowaćpoważnie.Przez jakiś czas wyrzucałam sobie nadmierną dumę,która nie pozwalała mi do niego wrócić, ale teraz wszystko sięzmieniło.- Nagle gwiazdy na niebie pojaśniały i uśmiechnęłasię, jakby kamień spadł jej z serca.- Wolę być sama.- Sama?- Tak.Praca pochłania mnie bez reszty.Bolały ją stopy, więc zdjęła buty i boso stanęła na skale.RS 97- Teraz wszystko się zmieni.- Wypowiedział te słowa zwyczuwalnym wysiłkiem, jakby się bał, że zle go zrozumie.- Co się zmieni? - spytała, odwracając ku niemu głowę.Gdyna niego spojrzała, straciła całą pewność siebie i z przejęciazabrakło jej tchu.- Dom Zachodzącego Słońca.- powiedział głosem pełnymgoryczy.- Już wprowadzono tam zmiany.- Jakie? - spytała, zbita z tropu naglą zmianą tematu.Ben nie odpowiadał, bo.nie mógł.Zamknął oczy iwykrzywił usta, jakby coś sprawiało mu ogromny ból.Kiedy jeotworzył, zdusił pod nosem przekleństwo.- Co się stało?Obserwowała go kątem oka, odczuwając lęk niczym zającoślepiony reflektorami - śmiertelnie przerażony, ale nie będącyw stanie uciekać.Ben nagle wyciągnął ręce i chwycił ją w ramiona.Czując podpalcami delikatny jedwab, cofnął się nieco, po chwili jednakprzyciągnął ją do siebie i pocałował.Był to długi pocałunek, wyrażający tęsknotę, pożądanie icierpienie, pocałunek świadczący o wzajemnej przynależności,nawet jeśli jest to przynależność wbrew woli.Nad nimi trwało lśniące gwiazdami niebo, powietrzeprzesycone było zapachem kwiatów i Laura, urzeczonaczarowną nocą, poczuła falę ciepła i niepojętej radości, jakbynagle odkryła swoje miejsce i cel.Twierdziła, że całkowiciepoświęci się pracy, bo niczego więcej nie potrzebuje, ale tokłamstwo! Teraz już wie.Ujęła dłońmi twarz Bena, obsypując ją pocałunkami.Znalazłabliznę i z wolna, delikatnie, zaczęła przesuwać wzdłuż niejpalcami.Ben znieruchomiał, jakby chciał się zamknąć w sobie,odgrodzić od świata, ale wiedziała, że musi pokonać jegozahamowania.Zamarł, gdy wodziła opuszkami palców po obrzeżach blizny.Muskała go delikatnie, chcąc poznać każdy szczegół, a potemRS 98przywarła wargami do jego ust, jednocześnie splatając dłonie zjego dłońmi.On jednak stał wciąż nieruchomo, mimo żeprzytulała się do niego.Nie obchodzą mnie blizny, liczysz siętylko ty - miała ochotę krzyczeć.Nagle jakby odgadł jej myśli i objął ją mocno i zdecydowanie.Nic już nie było w stanie ich rozdzielić.Laura nie mogła sięnacieszyć jego siłą i tuliła się do niego jakby w obawie, że totylko ulotna chwila, która rozpłynie się w nicość.Spłoszył ich dzwięczny śmiech ludzi spacerujących w dole, wmiejscu, gdzie ścieżka znikała w zaroślach.Odwrócili się wtamtą stronę, wciąż jeszcze objęci, i ujrzeli gości hotelowych,którzy podobnie jak oni chcieli zobaczyć panoramę miasta wświetle gwiazd.Laura próbowała wysunąć się z jego objęć, ale Ben jej niepuszczał.- Wstydzisz się, kochanie? - spytał.- I kto to mówi?!Uśmiechnął się w taki sposób, że nie miała już wątpliwości:Ben Durell byłby teraz w stanie podbić świat.- Wracamy - zdecydował.- Nie chciałbym, żeby mnie posadzano o uwodzenie bosonogiej nimfy - powiedział,spoglądając na jej stopy.Zaczekał, aż włoży buty i ruszyli z powrotem.Gdy prowadziłją za rękę, starannie omijając wystające korzenie, Laurazauważyła, że utyka niemal niewidocznie.Nie rozmawiali, ale teraz było to milczenie pozbawionenapięcia.Nie chcieli niszczyć więzi, która ich połączyła wczasie tego spaceru.Czar trwał, szli więc szczęśliwi wśróddrzew, rozświetlonych srebrzystą poświatą księżyca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl