[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smok i czarownicaz pewnością wkrótce zorientują się, co się wydarzyło.Ruszyli i szybko zniknęli w czerni nocy. POSZUKIWANIADopiero krótko po północy Ben i jego towarzysze się zatrzymali.Niebo poczerniało odtoczących się po nim z zachodu burzowych chmur.Księżyce i gwiazdy zniknęły, jakzdmuchnięte przez porywisty wiatr.Przetoczył się potężny i przeciągły dzwięk gromu, a niebopoprzecinały błyskawice.Lunął gęsty i chłodny deszcz, przemiatając okolicę niczym ogromnaszczotka.Ledwie zdążyli znalezć schronienie w zaroślach jedliny, gdy wszystko, co ich otaczało,zniknęło za nieprzeniknioną zasłoną ulewy i mglistych oparów.Uciekinierzy siedli pod potężnymi konarami stojącej pośrodku zagajnika jodły i patrzylipoprzez zasłonę jej igliwia na szalejący deszcz.Wiatr szarpał kąsającymi porywami gałęziedrzew i zarośla.Lało z nieba strumieniami.Wszystko umilkło, ustępując miejsca jednostajnemudzwiękowi deszczu.Grupka drzew zdawała się wyspą pośrodku nieprzeniknionych ciemności.Ben oparł się plecami o wielki pień jodły i przez chwilę wpatrywał się w pozostałych,przesuwając spojrzenie z jednego na drugiego. Jestem Benem Holidayem.Teraz wiecie?  powiedział w końcu. Naprawdę nim jestem.Popatrzyli pytająco po sobie, a potem na niego. Ocal nas, możny panie!  wyszeptał po chwili Fillip, łkając. Tak, ocal nas  błagał Sot.Gnomy wyglądały jak zmoknięte szczury.Ich futra były zabłocone i oklapnięte od deszczu,ubranka w strzępach.Aapki niepewnie wyciągały ku jego nogom. Przestańcie  strofował ich zmęczonym głosem. Nie ma przed czym was ratować.Wszystko już jest w porządku. Smok. zaczął Fillip. Wiedzma. zaczął Sot. Daleko stąd.I na pewno nie zamierzają nas ścigać w tej ulewie.Zanim skończą próbowaćnawzajem się podpalić i zaczną się zastanawiać, gdzie jesteśmy, deszcz zmyje nasze ślady starał się brzmieć pewniej, niż czuł się w istocie. Nie martwcie się.Wszystko będzie dobrze.Bunion pokazał zęby i zasyczał.Spojrzał na Bena, jak na zbłąkaną dżdżownicę.Abernathynajwyrazniej w ogóle nie miał ochoty patrzeć na Bena.Questor Thews odchrząknął.Ben spojrzał na niego wyczekująco.Czarownik wydał się nagleniepewny tego, co powiedzieć. To naprawdę niewiarygodne. rzekł w końcu.Spojrzał na Bena przymrużonymi oczami. Mówisz, że rzeczywiście jesteś królem? %7łe smok i wiedzma mieli rację, uważając cię za niego?Ben wolno przytaknął. I historia, którą opowiedziałeś nam w Sterling Silver jest prawdziwa? Zostałeś jakośprzemieniony przy pomocy czarów? Straciłeś ochronę, którą dawał ci medalion?Ben znowu przytaknął.  I Meeks powrócił, i zajął twoje miejsce? I sprawił, że wygląda teraz jak ty?Ben po raz trzeci przytaknął.Pociągłe rysy twarzy Questora zmarszczyły się tak, iż zdawało się, że pozostanie taka już nazawsze. Ale jak?  zażądał odpowiedzi  Jak to się stało? Ben westchnął. To pytanie za sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów.Jeszcze raz pokrótce zrelacjonował swespotkanie z Meeksem we własnej sypialni.Opowiedział o tym, jak mag przemienił go w obcego,za którego oni go pózniej wzięli.Doszedł do momentu, gdy postanowił wyruszyć na południew poszukiwaniu Willow. Od tamtej chwili cały czas próbuję ją odnalezć  zakończył. I co? Nie mówiłem?  rzucił Abernathy.Questor zesztywniał i wymierzył swym długim nosem w kierunku skryby. Niby o czym?  zapytał, napinając swą sowią twarz jeszcze bardziej. O tym, że król nie zachowuje się jak król!  Abernathy niemal szczeknął  %7łe coś jest nietak! %7łe nic nie jest załatwiane tak, jak być powinno! Mówiłem ci, magu, znacznie więcej.Szkoda, że pożałowałeś czasu, by cokolwiek z tego zapamiętać. Poprawił na nosie zachlapanewodą okulary. Mówiłem, że te sny nie przyniosą niczego dobrego, że nie ma sensu szukać ichspełnienia!  Nagle zwrócił się w kierunku Bena.Prawił niczym prorok, którego wizja zdawałasię wreszcie spełniać. Ostrzegałem i ciebie! Mówiłem, byś pozostał w Landover, w miejscu, doktórego należysz! Mówiłem, że z Meeksem nie można igrać.Ale nie słuchałeś! Nikt z was mnienie słuchał! Popatrzcie teraz na siebie!Kichnął i zatrząsł się gniewnie, opryskując wszystkich wodą. Przepraszam  wymamrotał tonem niezbyt jednak pokornym. Czy teraz czujesz się lepiej?  prychnął Questor.Ben postanowił ukrócić dalsze sprzeczki. Abernathy ma rację.Powinniśmy byli go posłuchać.Ale nie posłuchaliśmy.Co się stało, tosię nie odstanie.Musimy przestać to rozpamiętywać.Teraz przynajmniej jesteśmy znowu razem. Na wiele to się nam zda!  rzucił nadal naburmuszony Abernathy. Może jednak będzie z tego jakiś pożytek. Ben robił wszystko, by brzmiećoptymistycznie. Nasza szóstka zdoła dokonać czegoś więcej niż ja sam. Szóstka?  Abernathy spojrzał z niesmakiem na gnomy-dodomy. Liczysz o dwóch zadużo, panie.Ja  w każdym razie  nadal nie jestem przekonany, czy jesteś królem.QuestorThews jest zbyt łatwowierny.Już raz zostaliśmy oszukani.Możliwe, że znowu ktoś próbujezrobić z nas głupców.Skąd możemy wiedzieć, że to nie jest kolejny podstęp? Skąd możemywiedzieć, że to nie kolejna sztuczka Meeksa?Ben przez chwilę zastanawiał się. Myślę, że nie możecie tego do końca sprawdzić.Musicie uwierzyć mi na słowo.Musiciezaufać mi i swojemu instynktowi  westchnął. Myślicie, że Meeks zdołałby tak wyprowadzićw pole i smoka, i wiedzmę? Myślicie, że w tej sytuacji nadal bym twierdził, że jestem królem,jeśli rzeczywiście bym nim nie był?  Przerwał. Myślicie, że stale nosiłbym to na szyi? Sięgnął pod tunikę, wyciągnął i pokazał wszystkim poczerniały medalion.Podobizna Meeksa zalśniławilgocią w odległym błysku pioruna. Więc dlaczego stale to nosisz?  zapytał Questor cicho.Ben pokiwał głową. Boję się tego pozbyć.Jeśli Meeks ma rację, twierdząc, że zdjęcie medalionu mnie zabije,kto by w takim wypadku ostrzegł Willow? Ona nie wie nic o tym, co się wydarzyło.Nie wie, żesny zesłane zostały przez Meeksa.Nie wie, że jest w wielkim niebezpieczeństwie.Zbyt mocnomi na niej zależy, Questorze.Nie mogę jej opuścić.Nie mogę pozwolić, by jak ja wpadław pułapkę Meeksa, i by nie pozostał nikt, kto mógłby jej pomóc.Przez chwilę wszyscy patrzyli na niego uważnie w ciszy. Nie, nie możesz, panie  zgodził się w końcu Questor.Czarownik spojrzał naAbernathy ego. Prawdziwemu Benowi Holidayowi nawet do głowy by to nie przyszło, czyżnie?  zapytał, konkludując. Nie, nie prawdziwemu Benowi Holidayowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl