[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzę, że chce do mnie sięgnąć.Cieszę się, że jest po drugiej stroniepokoju.Chciałabym, żeby był po drugiej stronie równika.Czy nasze ciałateraz myślą, że ilekroć są razem, będzie im wolno się dotykać? Mówię mojemu, że absolutnie nie ma mowy, nieważne, że znowu to czuję.Nieważne.I nagle zdradziecka asteroida przebija się przez ziemską atmosferę i zgrzmotem wpada do Zwiątyni:- Tylko chodzi o to, że nie mogę przestać o tobie myśleć - mówi Toby.-Nie mogę.Po prostu.- Zgniata narzutę Bailey w pięściach.- Chcę.- Proszę cię, nie mów nic więcej.- Przechodzę przez pokój do mojejkomody, wyciągam środkową szufladę, sięgam do niej i wyjmuję bluzkę.Moją bluzkę.Muszę zdjąć bluzkę Bailey.Bo nagle zaczyna mi sięwydawać, że ten wyimaginowany psychiatra trafił w sedno.- To nie ja - szepczę cicho, otwierając drzwi szafy i wślizgując się dośrodka.- Ja nie jestem nią.Siedzę w ciemności, milcząca, starając się odzyskać kontrolę nadoddechem, nad życiem, włożyć moją własną bluzkę na moje własne ciało.Czuję się tak, jakby pod moimi stopami płynęła rwąca rzeka, która pchamnie do niego, mimo tego wszystkiego, co stało się z Joem - rycząca,namiętna, rozpaczliwa rzeka - ale tym razem nie chcę iść.Chcę zostać nabrzegu.Nie możemy ciągle brać w objęcia ducha.Kiedy wychodzę z szafy, jego już nie ma.- Przepraszam - mówię głośno do pustego pomarańczowego pokoju.Jakby w odpowiedzi, tysiące dłoni zaczynają pukać w dach.Podchodzędo łóżka, wspinam się do parapetu i wystawiam ręce na dwór.Jako żelatem miewamy tylko jedną, dwie burze, deszcz jest wydarzeniem.Wychylam się daleko poza parapet, z dłońmi odwróconymi do nieba,pozwalam, żeby to wszystko przepływało mi przez palce i przypominamsobie, co Big powiedział Toby'emu i mnie tamtego popołudnia.Nie da siętego ominąć, trzeba przez to przejść." Kto to wtedy wiedział, przez cobędziemy przechodzić? Widzę, że ktoś biegnie ulicą w ulewie.Kiedy postać zbliża się dooświetlonego ogrodu, widzę, że to Joe, i natychmiast robi mi się lepiej.Moje koło ratunkowe.- Hej! - wrzeszczę i macham jak wariatka.On spogląda w okno, uśmiecha się, a ja mało nóg nie gubię, pędząc nadół, za drzwi i w deszcz, byle tylko być przy nim.- Tęskniłam za tobą - mówię, dotykając palcami jego policzka.Kropledeszczu kapią z jego rzęs, płyną strumykami po twarzy.- Boże, ja też.- Nagle jego dłonie są na moich policzkach i całujemy się, adeszcz leje się na nasze szalone głowy i znów całe moje jestestwo rozpalaradość.Nie wiedziałam, że zakochany człowiek czuje coś takiego - jakbyzamieniał się w światło.- Co ty wyprawiasz? - pytam, kiedy wreszcie udaje mi się oderwać odniego na chwilę.- Zobaczyłem, że pada, wymknąłem się, chciałem cię zobaczyć, tak poprostu.- Dlaczego musisz się wymykać? - Deszcz wsiąka w nas, moja bluzka kleisię do mnie, dłonie Joego kleją się do bluzki, wędrują w górę i w dół.- Mam areszt domowy - mówi.- Niezła wtopa, to wino, które wypiliśmy,kosztuje czterysta dolarów za butelkę.Nie miałem pojęcia.Chciałemzrobić na tobie wrażenie, więc wziąłem je z piwnicy.Tato dostał szału,kiedy zobaczył butelkę; każe mi sortować drewno w warsztacie, dzień inoc, a sam przez cały czas gada ze swoją dziewczyną przez telefon.Chyba czasem zapomina, że mówię po francusku.Nie bardzo wiem, czy odnieść się do butelki wina za czterysta dolarów,czy do dziewczyny; w końcu decyduję się na tę drugą.- Ze swoją dziewczyną? - Nieważne.Musiałem cię zobaczyć, ale muszę już wracać, a chciałemdać ci to.- Wyciąga z kieszeni kartkę papieru i upycha ją szybko domojej, żeby nie zamokła.Znów mnie całuje.- Okej, idę.- Nie rusza się.- Nie chcę cię zostawiać.- Ja też nie chcę, żebyś mnie zostawiał - mówię.Jego włosy wiją się jakmałe węże wokół błyszczącej twarzy.Czuję się, jakbym stała z nim podprysznicem.Rany.być z nim pod prysznicem.Odwraca się, żeby naprawdę iść, i widzę, jak nagle mruży oczy, patrzącna coś nad moim ramieniem.- Dlaczego on wiecznie tu jest?Odwracam się.W drzwiach stoi Toby i patrzy na nas - wygląda, jakbywalnęła go kula do wyburzania.Boże.Widocznie nie wyszedł, widoczniebył z Gram w pracowni czy gdzieś.Otwiera siatkowe drzwi, bierze swojądeskę i przebiega koło nas bez jednego słowa, skulony w deszczu.- Co jest grane? - pyta Joe, prześwietlając mnie spojrzeniem.Jego całeciało jest sztywne.- Nic.Naprawdę - odpowiadam, tak jak odpowiedziałam Sarze.- Jestsmutny przez Bailey.- Bo co innego mogę mu powiedzieć? Jeśli mupowiem, co się dzieje, co się działo nawet po tym, jak mnie pocałował,stracę go.Więc kiedy mówi:- Jestem idiotą i paranoikiem? Odpowiadam po prostu:- Właśnie.- A w głowie słyszę: Nie chciałabyś rozzłościć trębacza".Uśmiecha się szeroko i otwiera jak łąka.- Okej.- Całuje mnie mocno i znów spijamy nawzajem deszcz ze swoichwarg.- Cześć, John Lennon.I już go nie ma. Biegnę do domu, zamartwiając się tym, co powiedział mi Toby i czego janie powiedziałam Joemu, a deszcz zmywa ze mnie te wszystkie pięknepocałunki. 22 Leżę w łóżku i trzymam w dłoniach antidotum na wszelkie zmartwienia.To arkusz nutowy, wciąż jeszcze wilgotny od deszczu.U góry swoimkanciastym pismem dziwaka Joe napisał:Dla smutnej, pięknej klarnecistki od pospolitego, nudnego, pozbawionegotalentu, choć namiętnego gitarzysty.Część 1; Część 2 wkrótce.Próbuję usłyszeć melodię w głowie, ale moja umiejętność słyszenia bezgrania jest żadna.Wstaję, idę po klarnet i chwilę pózniej melodia rozlewasię po pokoju.Grając, przypominam sobie, co Joe powiedział o moimbrzmieniu, że jest takie samotne, jak dzień bez ptaków, ale teraz jest tak,jakby ta jego melodia składała się z samych ptaków, które sfruwają zkońca klarnetu i zapełniają powietrze letniego dnia, zapełniają drzewa iniebo - jest cudowna.Gram ją w kółko i w kółko, aż znam ją na pamięć.Jest druga w nocy i jeśli zagram tę melodię jeszcze choć jeden raz, palcemi odpadną, ale jestem w Joelirium i nie mogę spać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl