[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może.Może całkiem uczciwie zapomniał jej o tym powiedzieć.Akurat! Może i gruszki rosły na wierzbie, ale ona w to wątpiła.W tej chwili miała ważniejsze sprawy na głowie.Jaka istota zabrałaby kilkanaście centymetrów kwa-dratowych gardła i pięć litrów krwi?Metro wytoczyło się z Eglinton West w stronę Lawrence, a na opustoszałej stacji Vicki Nelson pew-nym krokiem szła do służbowego wejścia na południowy koniec północnego peronu.Teraz to była jejsprawa, a ona nie znosiła pracować na danych z drugiej ręki.Zamierzała osobiście obejrzeć wnękę,w której podobno znikł zabójca.Zatrzymała się na szczycie betonowych schodków.Krew pulsowała jej tak mocno, że zagłuszała innedzwięki.Vicki zawsze uważała się za odporną na przesądy, ludowe przekazy i nocne lęki, ale kiedystanęła u wylotu ciemnego i niekończącego się tunelu, przypominającego norę ogromnego robaka,nagle odkryła, że nie ma siły zejść z peronu.Przypomniała sobie, jak tej nocy, gdy zginął łan Reddick,była pewna, że coś śmiertelnie niebezpiecznego ukrywa się w tunelu.Włosy zjeżyły jej się na karku.To koszmarne uczucie nie wróciło, ale samo wspomnienie wystarczyło, żeby ją powstrzymać. To idiotyczne.Wez się w garść, Nelson.W tym tunelu nie kryje się nic, co mogłoby cię skrzywdzić".Jej prawa stopa przesunęła się w stronę stopnia. Najgorsze, co może cię spotkać, to ktoś z obsługi igrzywna za pchanie się na tory".Lewa stopa wysunęła się przed prawą. Zachowujesz się teraz jakgłupia nastoletnia bohaterka jakiegoś horroru".Stanęła na pierwszym stopniu.Na drugim.Natrzecim.I już była na wąskim betonowym pasku, który zapewniał bezpieczne przejście wzdłuż torów. Widzisz? Nic prostszego".Wytarła spocone dłonie o płaszcz i poszperała w torbie w poszukiwaniulatarki.Kiedy już poczuła w dłoni przyjemny ciężar, oświetliła tunel.Wolałaby w ogóle tego nie robić.Za sprawą jaskrawego światła wokół zapanował raczej nierealny półmrok niż ciemność, ale jej wzrokbył już tak upośledzony, że nawet tego półmroku niemogła nim spenetrować.Złość, jaką zawsze wywo-ływało u niej wspomnienie o stanie zdrowia, prze-goniła resztki strachu.Miała wręcz nadzieję, że napotka coś na swojej drodze.Na sam początek potraktowałaby to mocnymświatłem latarki.Vicki poprawiła spadające okulary.Skupiwszy wzrok na snopie światła, zaczęła się ostrożnie prze-suwać wzdłuż torów.Jeśli pociągi chodziły zgodnie z rozkładem - a chociaż TTC nie działało jak wzegarku, pod tym względem można jednak było na nim polegać - następny miał się pojawić dopieroza, jak wskazywała podświetlona tarcza zegarka, osiem minut.Kupa czasu.Dotarła do wnęki w ciągu dwóch.Skrzywiła się z dezaprobatą na widok śladów policyjnej roboty.- Pewnie, chłopcy - mruknęła, oświetlając betonowe ściany.- Niech ktoś inny po was sprząta.Dziura, którą wybił zespół Celluciego, znajdowała się mniej więcej na poziomie jej talii, pośrodkutylnej ściany, i miała jakieś dwadzieścia centymetrów średnicy.Depcząc po betonowych odłamkach,Vicki pochyliła się, by móc się lepiej przyjrzeć.Tak jak mówił Celluci, po drugiej stronie nie było nicprócz ziemi.-Jeśli nie tu.- zmarszczyła brwi - to gdzie? -Zauważyła pęknięcie biegnące przez całą długośćściany, pod i nad wywierconą dziurą.Przyjrzała się bliżej, prawie wciskając nos w cement.Ulotnyślad znajomego zapachu skłonił ją do wyciągnięcia scyzoryka i ostrożnego oskrobania krawędzizakamarka.W jaskrawym świetle latarki okruchy na stalo-wym ostrzu były czerwonobrązowe.To mogła być rdza.Vicki musnęła jeden z nich czubkiem języka.To mogła być rdza, ale nie była.Vicki niemal miałapewność, czyją krew znalazła, ale strząsnęła pozostałe płatki z ostrza do plastikowej torebki.Potemprzykucnęła i wepchnęła scyzoryk w pęknięcie nad górną krawędzią dziury.Nie wiedziała, czemu to robi.Większość krwi Iana rozbryznęła się na ścianie stacji metra.Na ubraniuzabójcy nie mogło być jej tyle, by wsiąkła przez pęknięcie na głębokość piętnastu centymetrów, nawetjeśli chodził owinięty w papierowe ręczniki i spędził całą noc przyklejony do ściany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]