[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gdzie byłaś? Wszędzie cię szukałem.Wreszcie ujrzała siebie wyraznie.Rozpoznała miejsce w centrum St.Louis.Knajpę, z której sączył się kołyszący blues.Jakaś grupa facetów szukającychkłopotów kręciła się pod wiaduktem.Po ulicy rozchodził się zapach taniejwołowiny.Tak, znała to miejsce.Nawet spała tu kilka razy.Zatrzęsła się, kiedy przejechał obok nich samochód, a podmuch wiatrurozchylił jej kurtkę.Blake dotknął ustami jej szyi.Gdzie była? Pytanie kołatałosię w jej głowie.I wtedy, kiedy znowu spojrzała w jego prawie czarne oczy, dotarło to doniej.Była bezpieczna.W schronisku dla bezdomnych na Siódmej ulicy, serwującposiłki w zamian za pokój, ponieważ grzechy, które popełniła, nie pozwalałyjej wrócić jej do domu.Ale zdołała uciec od Blake a i jego szefa, LuisaGarcii.Zdrowiała.Przybierała na wadze.Nie brała. Blake, muszę już iść  powiedziała, wyplątując się z jego objęć.  Nie, kochanie.Zostań ze mną.Tęskniłem za tobą.Ja też za tobą tęskniłam.Słowa utknęły w jej gardle, zostały tam, ugrzęzły.Ale jeśli Blake odkryje& D Nell na mnie czeka.Złapał ją za ramiona. Kim jest D Nell?Kim jest D Nell?Zobaczyła teraz siebie, poza swoim ciałem, ponad miastem, wyzwoloną zobjęć Blake a, jak gna ulicami, próbując znalezć odpowiedz na to pytanie.Kim jest D Nell?Schronisko na Siódmej ulicy wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętała.Trzypiętrowy budynek z cegły stojący pośrodku ogrodzonej płotem działki, zogromnym tarasem i ciemnymi oknami, niczym oczy żałobnika lamentującegonad miastem.Ulicę dalej światła policyjnych wozów oświetliły budynek,zmieniając jego kolor na krwistoczerwony.Tłum ludzi gromadzi się wokółwejścia, wokół samochodów, karetki.Zwolniła, nie słysząc niczego poza biciem swego serca.Sanitariusze wynoszący nosze z budynku rozdzielili tłum.Deidre przycisnęła dłoń do ust, tłumiąc krzyk.Ledwo rozpoznała w dziewczynie leżącej na noszach swoją najlepsząprzyjaciółkę.Twarz D Nell była opuchnięta, ciało zmaltretowane  zbytzakrwawione, aby móc stwierdzić, co się naprawdę stało. Znalezli ją tuż za rogiem  odezwał się ktoś stojący blisko niej. Pobitą ipokłutą nożem.Głos wydawał jej się znajomy, ale nie była w stanie oderwać oczu od sceny,w której sanitariusze zatrzymali się, aby rozpocząć reanimację.Załadowali D Nell do karetki, nie przestając robić masażu serca.I wtedy Deidre zaczęła biec.Jej nogi z każdym krokiem stawały się corazcięższe.Zamiast ją nieść, uderzały w jedno miejsce, w przesuwający się podnimi chodnik.Nie uciekła dalej niż ulicę od schroniska, nadal pozostając wjego cieniu i w cieniu krwawych świateł, nie mogąc złapać tchu.I nagle jakaś dłoń złapała jej ramię w żelaznym uścisku.Pociągnęła ją do tyłu i rzuciła o ziemię.Ledwo była w stanie się poruszyć ioddychać.Ogromny cień wyrósł tuż nad nią. Blake? Nie uciekniesz przede mną, Deidre. Rozległ się głos, a jego właścicielzłapał ją za kurtkę i mocno pociągnął, próbując postawić na nogi, po czym zbliżył jej twarz do swojej.Luis Garcia.Krzyknęła.W rzeczywistości był to jęk, ale Annalise obudziła się, zrywając się dopionu, cała drżąc od zimnych dreszczy, wstrząsających jej ciałem.Mrugałapowiekami, próbując odgonić ciemność.Po chwili, mocno ściskając w rękachciepłą kołdrę, zaczęła wdychać ciszę, bezpieczeństwo jej domu.To nie St.Louis.To Deep Haven.Bezpieczne Deep Haven, schowane takdaleko od podejrzanych miejsc i złych wspomnień, że nikt tu jej nie odnajdzie.Cicho pomrukując, włączył się piec.Zwiatło z zewnątrz wlewało sięoknami do środka.Odgłos równego oddechu Nathana, kiedy tak leżałodwrócony do niej plecami, uspokajał ją.Położyła rękę na jego ramieniu.Bezpieczni.Byli bezpieczni.Teraz.A co, jeśli Garcia odnalazł Blake a? Wytropił go w Fairbanks?Co ona zrobiła?Ukryła twarz w dłoniach.Nie powinna była okłamywać Nathana, a teraz&teraz oni wszyscy być może będą musieli uciekać.Możesz ich jeszcze zostawić.Nie.Odpędziła od siebie słowa Franka.Nigdy.Dorastanie bez ojcapozostawiło głębokie blizny w duszy jej męża.Nie pozwoli na to, aby jejdzieci były pozbawione któregoś z rodziców.Poza tym jak mogłaby bez nichżyć? Byli dla niej powietrzem.Jej życiem.Boże, błagam, nie zabieraj mi ich.Z jej ust wypłynęła modlitwa, ale był to bardziej jęk bólu niż głębokarefleksja.Ale taka właśnie była, prosta i bardzo prawdziwa.Bóg podarował jej życie, na które nie zasługiwała.A teraz wygląda na to, żebędzie musiała Mu za to zapłacić.Najwidoczniej nie wybaczył jej.A dlaczego miałby to zrobić? Niezupełnieuciekła od swoich grzechów.Zbudowała na nich życie i gorliwie z nichkorzystała.Annalise odrzuciła kołdrę.Poczuła zimno na skórze i sięgnęła po szlafrok,wsuwając nogi w kapcie.Musi napić się herbaty, aby zebrać myśli,zdecydować, co dalej robić.Zbliżając się do salonu, usłyszała cichy dzwięk, jakby ktoś zanosił się odpłaczu.Kto to& ?W fotelu swojego ojca siedziała Colleen z kolanami pod brodą, owinięta fioletowym, wełnianym szalem, który zrobiła dla niej na drutach Helen.Wpokoju było ciemno, ale Annalise dostrzegła błysk łez na jej policzkach. Kochanie?Colleen podskoczyła, przestraszona. Mamo? Dlaczego nie śpisz?Colleen wyprostowała się i znowu odwróciła w kierunku okna, wpatrującsię w oświetloną przestrzeń, gdzie wiatr rozgarniał liście po deskach tarasu.Wyglądała na tak przybitą, że Annalise miała ochotę przyciągnąć ją do siebie,posadzić na kolanach, pogłaskać po głowie i pocałować w czoło.Zamiast tego opadła na skórzaną sofę. Co się stało?Colleen westchnęła.Podniosła rękę, aby obetrzeć policzek. Jestem takagłupia!Annalise wstrzymała oddech, próbując mówić spokojnym głosem, mimo żeserce waliło jej jak młotem. Dlaczego? Nie wiem.Ja tylko& chcę tylko, żeby mnie lubił. Colleen zakryła twarzrękami.Kurczę! Tego się właśnie obawiała.Rozmawiały o Tuckerze.W ciszy, która zaległa, Annalise słyszała tykanie zegara i przeczuwałanajgorsze.Błagam& Mamo, tak naprawdę to dobry chłopak.Colleen uniosła głowę i spojrzała na Annalise, jakby szukała potwierdzenia.Annalise uśmiechnęła się, nie chcąc wszczynać kłótni.Jakimś cudem udało jejsię zachować spokojny głos. Co się stało? Nie to, co myślisz. O nic cię nie oskarżam.Sama nazwałaś siebie głupią.Colleen zamrugała powiekami i odwróciła wzrok.Annalise miała ochotękrzyczeć, ale się powstrzymała.Pierwsza rodzicielska zasada wwychowywaniu nastolatka  nie panikować.Ale była w stanie zrobić prawiewszystko, aby uchronić Colleen od powtórzenia jej błędów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl