[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jeśli tak właśnie będzie,to.nie mogę zostawić Alby, nie próbując jej pomóc.Clare, proszę cię, pozwól mi to zrobić dla niej! Może nic z tego nie wyjdzie,może ona nigdy z tego nie skorzysta.Kto wie, może spodoba sięjej podróżowanie w czasie, może nigdy nie zginie, nie będzie głodna, nigdy nie trafi do aresztu, nikt jej nie będzie ścigał, nie zgwałci ani nie pobije, ale co się stanie, jeśli tego nie pokocha? Clare?Clare, proszę cię, nie płacz.Nie mogę się jednak powstrzymać.Stoję na środku pracowniw żółtym gumowym fartuchu, szlochając rozpaczliwie.W końcuHenry wstaje i mocno mnie przytula.- To nie oznacza, że jesteśmy z czegokolwiek zwolnieni - mówicicho.- Próbuję tylko zostawić jej wyjście awaryjne.- Przez cienki podkoszulek wyczuwam jego żebra.- Czy pozwolisz mi przynajmniej zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo?Kiwam głową, a Henry całuje mnie w czoło.- Dziękuję - mówi, a ja znów zaczynam płakać.429Sobota, 27 pazdziernika 1984 (Henry ma 43 lata, Clare 13)HENRY: Teraz już wiem, jak będzie wyglądał koniec.Będę siedział na Aące, wczesnym rankiem, jesienią.Dzień będzie pochmurny i zimny, a ja będę miał na sobie czarny wełnianypłaszcz, ciepłe buty i rękawiczki.To dzień, którego nie ma na Liście.Clare będzie spała w swoim ciepłym dużym łóżku.Będziemiała trzynaście lat.Z oddali dobiegnie mnie odgłos wystrzału.Trwa sezon polowańna jelenie.Gdzieś tam niedaleko mężczyzni w jasnopomarańczo-wych kurtkach będą siedzieć i czekać, a potem strzelać.Pózniej będą pić piwo i jeść kanapki przygotowane przez żony.Zerwie się wiatr.Będzie targał liśćmi drzew w sadzie, strącającte najbardziej zeschnięte.Trzasną drzwi na tyłach MeadowlarkHouse i pojawią się dwie postaci w odblaskowych pomarańczowych kurtkach, z identycznymi strzelbami w dłoniach.Mark i Philip ruszą w moją stronę, na Aąkę.Nie zauważą mnie, bo będę leżałskulony w wysokiej trawie, czarny nieruchomy punkt na brązowo--zielonym polu.Jakieś dziesięć metrów ode mnie zboczą ze ścieżki i skierują się w stronę lasu.Zatrzymają się i zaczną nasłuchiwać.Usłyszą to przede mną: szelest, szum, coś poruszającego się przez trawę, coś dużego i niezgrabnego, błysk bieli, może ogon? To będzie się zbliżać w moją stronę,w stronę polany.Mark podniesie strzelbę, wymierzy i naciśnie spust.Rozlegnie się strzał i krzyk, krzyk człowieka.Chwila ciszy, a potem: Clare! Clare! I znów cisza.Będę siedział przez chwilę, nie myśląc, nie oddychając.Philipzacznie biec, ja też, potem Mark i we trójkę spotkamy się w jednym miejscu:Ale tam nic nie będzie.Tylko kałuża krwi, lśniąca i gęsta.Zdeptana sucha trawa.Będziemy spoglądali na siebie, nie rozpoznającsię nad zagadkowym pustym miejscem.Clare usłyszy ten rozpaczliwy krzyk.Usłyszy, jak ktoś woła jejimię, i usiądzie na łóżku z mocno bijącym sercem.Zbiegnie nadół i w samej koszuli wypadnie przez drzwi na Aąkę.Kiedy naszobaczy, zatrzyma się zmieszana.Za plecami ojca i brata przyłożę palec do ust.Gdy Philip podejdzie do niej, schowam się w cieniu sadu i będę patrzył, jak drży w objęciach ojca.Mark będzie430stał obok, niecierpliwy i skonsternowany, z cieniem zarostu napiętnastoletniej twarzy.Spojrzy na mnie, jakby próbował sobiecoś przypomnieć.Kiedy Clare spojrzy w moją stronę, kiwnę do niej, a ona wróciz ojcem do domu, machając mi na pożegnanie.Koszula nocna będzie powiewać na wietrze jak skrzydła anioła, a ona sama będziesię robić coraz mniejsza, aż rozpłynie się w oddali i znikniew drzwiach domu.Ja będę stał nad kałużą krwi i będę wiedział, żegdzieś tam właśnie umieram.EPIZOD NA PARKINGUPRZY MONROE STREETPoniedziałek, 7 stycznia 2006 (Henry ma 43 lata)HENRY: Jest zimno.Jest bardzo, bardzo zimno, a ja leżę na śniegu.Gdzie jestem? Próbuję usiąść.Stopy zmarzły mi tak straszliwie, żewcale ich nie czuję.Znajduję się na otwartej przestrzeni bez żadnychbudynków i drzew.Jak długo tu jestem? Jest noc.Słyszę szum ruchuulicznego.Podnoszę się na czworaki.Rozglądam się i już wiem: trafiłem do Grant Park.Ciemny zarys instytutu sztuki wznosi się daleko zacałym polem śniegu.Piękne budynki stojące wzdłuż Michigan Avenuesą ciche i ciemne.Lake Shore Drive suną samochody, a ich reflektoryprzecinają mrok.Nad jeziorem maluje się jasna smuga światła; zbliżasię świt.Muszę się stąd wydostać.Muszę się ogrzać.Wstaję.Stopy mam zupełnie białe i sztywne.Nie czuję ich, niemogę też nimi poruszyć, ale jakimś cudem zaczynam iść przed siebie, chwiejąc się i raz po raz upadając.W końcu zaczynam się czołgać.Przeczołguję się przez ulicę i tyłem zsuwam się po betonowychschodach, przytrzymując się barierki.Sól wgryza się w otarcia narękach i kolanach, ale udaje mi się dotrzeć do automatu.Siedem dzwonków.Osiem.Dziewięć.- Tak? - mówi moja druga wersja.- Pomóż mi - rzucam.- Jestem na podziemnym parkingu przyMonroe Street.Tu jest kurewsko zimno.Jestem obok budki ochrony.Przyjedz po mnie.432- Dobra.Nie ruszaj się stamtąd.Już jedziemy.Próbuję odwiesić słuchawkę, lecz wysuwa mi się z ręki.Szczękam zębami.Podczołguję się do budki ochrony i walę do drzwi.Nikogo tam nie ma.Dostrzegam w środku rząd monitorów, grzejnik,kurtkę, biurko, krzesło.Przekręcam gałkę.Drzwi są zamknięte naklucz.Nie mam ich czym otworzyć.Okno jest zakratowane.Drżęz zimna na całym ciele.Na dole nie ma żadnych samochodów.-Na pomoc! - krzyczę, lecz nikt się nie zjawia.Zwijam sięw kłębek przy drzwiach, podciągając kolana do brody, otulającdłońmi stopy.Nikt się jednak nie zjawia, a ja nareszcie, nareszcie!znikam.FRAGMENTYPoniedziałek, wtorek, środa,25, 26 i 27 września 2006(Clare ma 35, Henry 43 lata)CLARE: Henry zniknął na cały dzień.Razem z Albą poszłyśmy nakolację do McDonalda.Potem grałyśmy w rybki i grzybobranie.Alba narysowała portret dziewczynki z długimi włosami, któratrzyma na smyczy latającego psa.Wybrałyśmy sukienkę na jutrodo szkoły.Teraz Alba leży już w łóżku.Ja siedzę na werandziei próbuję czytać Prousta.Czytanie po francusku usypia mnie jednak i prawie drzemię, gdy słyszę huk w salonie.Na podłodze leżyHenry, siny i zmarznięty.- Pomóż mi - szepcze przez zaciśnięte zęby, a ja biegnę do telefonu.Pózniej:Izba przyjęć: w świetle jarzeniówek siedzą starsi ludzie cierpiący na najróżniejsze choroby, matki z rozpalonymi gorączką dziećmi, nastoletni chłopcy, który czekają, aż ich kolegom wyjmą kulez różnych części ciała.Potem będą się tym chwalić przed dziewczynami, lecz teraz siedzą wyciszeni i zmęczeni.434Pózniej:W małym białym pokoju pielęgniarka kładzie Henry'ego nałóżku i odkrywa koc.Henry otwiera oczy, spogląda na mniei znów je zamyka.Jasnowłosy stażysta przeprowadza wstępneoględziny.Pielęgniarka mierzy temperaturę, puls.Henry drży nacałym ciele tak mocno, że aż trzęsie się całe łóżko, a z nim rękapielęgniarki.Zupełnie jak magiczne" łóżka w motelach w latach siedemdziesiątych.Lekarz bada zrenice Henry'ego, uszy,nos, palce u nóg i stóp, genitalia.Owijają go w koce i coś, coprzypomina folię aluminiową.Okładają mu stopy woreczkamiz lodem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]