[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z rozwartejpaszczy łyskały spore szable. Ten gotów  ostrożnie schylił się nad nim pan Gasiniec. Mój też  od środka śnieżnej płaszczyzny radośnie wołał Michał.Znieg, miękki przy nadciągającej odwilży, znaczył się głębokimi odciskami rapet.Szlakfarby trzeciego ranionego dzika ciągnął się aż do lasu.Rex chrypł w naszczeku z pobliskiejgęstwy leszczynowych pędów. Uwaga.Zostańcie tutaj.Po chwili strzał oznajmił koniec i trzeciej sztuki. Wycinek  krótko rzekł leśniczy, otrząsając śnieg z kurtki.Długo jeszcze trwało, nim przetransportowali zdobycz do leśniczówki.Pani Helena niezbyt radośnie patrzyła na trzy okazy czarnej zwierzyny.Wiedziała, jakaczeka ją jutro praca.Mietek za to pomrugiwał do kolegów wesoło: bardzo lubił dziczyznę. Ta ponowa musi nam pomóc. powiedział cicho leśniczy.A potem, popatrując na młodzieńczą czeredą, dodał: Jak tylko ustanie, wyjdziemy wszyscy na obchód rewiru.Trzeba zliczyć zwierzynę,płową i czarną, także i drapieżniki.A jeśli się uda, to może przychwycimy i tych dwuno-żnych rabusiów.W głosie jego wyczuł Edek nadzieję i zarazem jakąś mocną, prawie okrutną zaciętość.Pomyślał, że nie chciałby się znalezć w skórze tej drapieżnej dwunożnej zwierzyny. 13.PONOWARewir należący do Sumów najrozleglejszy był w całym rejonie.Plany na przyszłośćprzewidywały rozbicie go na dwa leśnictwa, ale wiązał się z tym szereg niełatwych do roz-wiązania problemów.Tymczasem więc prowizoryczny stan przeciągał się, a dobre włodarze-nie pana Gasińca nie nagliło do przeprowadzenia zmiany.Znieg padał jeszcze w nocy, ale krótko przed ranną szarówką ustał zupełnie, tylko niebociągle wisiało nad ziemią.Leśniczy jakby nie dowierzając barometrowi, uważnie przyjrzał siępułapowi leniwych chmurzysk. Koniec  oświadczył kategorycznie. Zresztą i pochłodniało.Ponowa jak złoto.Mieli już za sobą parą godzin znojnej włóczęgi i wydostali się wreszcie poza obszarszeroko rozsiadłych u zachodnich krańców jeziora rozlewisk i mokradeł, zaciągniętych terazlodowym szkliwem i przysypanych śniegiem.Z oddali dobiegały czasem uderzenia toporów iszczęk nożyc.To grupa robotników wycinała nadmiernie wybujałe odrośla na zalewiskach.Pręty wierzby koszykarskiej, rozrosłej nad brzegami rzeczułki łączącej jeziora, odkładano nabok do moczenia i korowania.Przysiedli na zwalonym wichurą pniu sosny.Gładka przestrzeń garbiła się tu niespo-dziewanie w wysoki, kształtny pagórek, może ślad jakiegoś dawnego grodziszcza.Gęstwadookolna młodego brzezniaka, zwarta, wybujała, przechodziła w mieszany las dębów, buków,brzozy i świerku.Z rzadka tylko przeświecały tu i ówdzie czerwonym brązem kory małe sku-piska strzelistej sosny, gdzieniegdzie wystrzelał grab.Na prawo gładką śniegową równiną aż po kraj horyzontu ciągnęło się jezioro.Dopierostąd można było w pełni ocenić jego rozległość.Wdzięczną, pokręconą linią zatok i ostrychpółwyspów wybrzuszało się silnie na wschodnią stronę, a potem ostrym skosem podchodziłoniemal pod leśniczówkę.Leśniczy i Michał przyzwyczajeni byli do włóczęgi po nierównym terenie, do przebija-nia się puszczańskimi ścieżkami, prześlizgiwania przez zamarznięte mokradła i zalewiska,gdzie kryły się małe stawki, rozżarzone latem od słońca, kąpieliska dziczych watah i wodopo-je płowej zwierzyny.Edek czuł jednak silnie w nogach ten parogodzinny marsz po śniegu, zwierzchu sypkim, ulatającym chmurami pyłu, u spodu obmarzłym i śliskim.Spoglądał terazwstecz na wyrazny na świeżej ponowie ślad ich nóg, prostą linią, czasem tylko mijającą boka-mi trudniejsze przejścia, znaczący się na długiej przestrzeni, ginący wreszcie w brzozowymmłodniaku, już po przeciwnej stronie rozlewisk.Potem przenosił wzrok na poważną twarzleśniczego, spod daszka zielonej czapki wodzącego uważnie oczami po wierzchowinachświerkowych.Jakże ten człowiek znał las, jak umiał w nim czytać to, czego by Edek w ogólenigdy nie zauważył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl