[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nacisnęłam klamkę.Skrzypnęła.Zamarłam.Nic sięjednak nie działo, uchyliłam drzwi i zajrzałam przez szparę.Siedział w fotelu, trzymając brudne buty do końskiej jazdy na aksamitnej kanapce pod oknem.Gapił siępustym wzrokiem na ogród różany.Spod poduszek wystawała butelka jego ulubionej whisky.W zwisającejdłoni tkwiła szklanka.Butelka była prawie pusta, pił już podczas podróży.Spojrzał na mnie, kiedy wkroczyłamdo pokoju; moje kremowe spódnice zaszurały o perski dywan.Obca twarz pokryła się maską bólu.Podkrążoneoczy, zmarszczki, których przedtem nie widziałam, wokół ust. Beatrice jęknął tęsknie. Beatrice, dlaczego mi nie powiedziałaś?Podeszłam bliżej, wyciągnęłam rozpostarte ramiona, jak gdybym chciała powiedzieć, że sama nie wiem. Opiekowałbym się tobą stwierdził z oczami błyszczącymi od łez, z twarzą zalaną łzami.Bruzdywokół ust wyglądały jak blizny po głębokich ranach. Mogłaś mi zaufać.Obiecywałem, że będę się o ciebietroszczył.Powinnaś była mi zaufać. Wiem głos załamał mi się, przeszedł w szloch. Ale nie mogłam się zdobyć na wyznanie ciprawdy.Ja naprawdę cię kocham, John.Jęknął i położył głowę na oparciu fotela, jak gdyby to wyznanie miłości nie zmniejszyło, leczspotęgowało ból. Kto jest ojcem spytał głucho. Uległaś mu, kiedy zalecałem się do ciebie, prawda? Nie odrzekłam. Nie, to wcale nie tak. Patrzył na mnie z takim wyrzutem, że spuściłamwzrok.Wpatrywałam się intensywnie w nici dywanu.Biała wełna połyskiwała jak ostrzyżona owca, zielenie ibłękity miały odcień piórek zimorodka. Czy to ma coś wspólnego z porcelanową sową? spytał nagle, aż podskoczyłam zdumiona jegospostrzegawczością. Czy to ma coś wspólnego z marynarzem spotkanym wtedy na plaży? Z tymprzemytnikiem? dopytywał się.Wwiercał się we mnie wzrokiem.Miał w ręku wszystkie fragmentyukładanki, lecz nie umiał ich złożyć.Nasze szczęście i miłość też rozpadły się na kawałki i nie potrafiłam ichnaprawić.Teraz w chłodnym pokoju, przy zgaszonym kominku, dałabym wszystko, aby odzyskać jego miłość. Tak odparłam, wzdychając z drżeniem. To przywódca bandy? spytał bardzo cicho, jak gdybym była pacjentką, z której uczuciami należysię obchodzić ostrożnie.RLT John. odezwałam się błagalnie.Błyskawiczne rozumowanie Johna porwało mnie za sobą jak la-wina, rzuciło w nurt kłamstw.Sama nie wiedziałam, do czego zmierzam.Nie mogłam zdradzić prawdy.Niemiałam jednak na podorędziu kłamstwa, które mogłoby go zadowolić. Zmusił cię? głos jego znów brzmiał bardzo, bardzo delikatnie. Groził ci czymś? A może groziłWideacre? Tak westchnęłam głęboko i spojrzałam na niego.Wyglądał jak człowiek poddany torturom.Och, John! krzyknęłam. Nie patrz tak na mnie.Usiłowałam się pozbyć dziecka, ale ono nie umarło!Jezdziłam konno jak szalona, piłam jakieś obrzydlistwo! Nie wiedziałam, co robić! Gdybym ci wtedy po-wiedziała! Gdybym ci powiedziała! padłam na kolana przy fotelu, ukryłam twarz w dłoniach ilamentowałam niczym wieśniaczka opłakująca zmarłego.Nie odważyłam się nawet dotknąć ręki Johna naporęczy.Mogłam tylko klęczeć, nieszczęsna, zrozpaczona, u jego stóp.Wewnętrzny ból wyostrzył moje zmysły.Poczułam jego dłoń na pochylonej głowie.Podniosłam wzrokna Johna. Och, Beatrice, moja miłości głos mu się załamał.Przysunęłam mokry policzek do jego dłoni.Podłożył mi rękę pod brodę.Patrzyłam mu prosto w oczy. Idz teraz powiedział łagodnie, bez gniewu, rozdzierająco smutnym głosem. Jestem zbytzmęczony i zbyt pijany, aby rozsądnie myśleć.To dla mnie koniec świata, Beatrice.Nie chcę jednak nic więcejmówić, dopóki wszystkiego nie przemyślę.Idz teraz. Czy pójdziesz spać do swojego pokoju? spytałam ostrożnie, mając na względzie jego wygodę.Niepokoiła mnie bruzda zmęczenia i udręki na twarzy Johna. Nie.Będę spał tutaj.Poproś, żeby nikt mi nie przeszkadzał.Chcę na razie być sam.Kiwnęłam głową, słysząc taką odprawę.Pochlipując, podniosłam się.Nie dotknął mnie już.Wolnoposzłam do drzwi. Beatrice odezwał się cicho.Natychmiast się odwróciłam. Czy to prawda? patrzył badawczo. %7łe ten przemytnik zmusił cię do tego? Tak. Cóż innego mogłam odpowiedzieć? Bóg mi świadkiem, John.Nie chciałam być ciniewierna.Nigdy bym cię nie zdradziła, jeśli miałabym przed sobą wolny wybór.Kiwnął głową, jak gdyby moja przysięga mogła zbudować most przez rzekę smutku na drugi brzeg,gdzie doszłoby do naszego spotkania.Nic więcej mi nie powiedział, wyszłam więc cicho z pokoju.Narzuciłam szal i poszłam się przejść.Uważałam to za coś oczywistego.Zawsze gdy ból rozdziera miserce, idę na spacer przez ogród różany, furtką prowadzącą na wybieg, obok koni witających mnie zradością i dotykających nozdrzami moich kieszeni w poszukiwaniu łakoci, i dalej następną furtką do lasu wstronę rzeki Fenny.Szłam, nie zatrzymując się, w jedwabnych trzewikach teraz poplamionych i ubłoconych; piękna suknia,którą założyłam do herbaty, ciągnęła się po trawie.Trzymałam głowę wysoko, a ręce zacisnęłam w pięści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]