[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, zmieniłamzdanie, niech to będzie pies albo jeleń.Ryan, Bertrand i LaManche podeszli bliżej, kiedy otwierałam worek.Poirier stał wmiejscu nieruchomo, jak kamień grobowy.Najpierw zobaczyłam łopatkę.Nie całą, ale wystarczyło, żeby wykluczyć, że jest totrofeum myśliwego albo zwierzę domowe.Spojrzałam na Ryana.Widziałam drgające kącikijego oczu i zaciśnięte mięśnie żuchwy.- To człowiek.Ręka Poiriera ponownie powędrowała do czoła.Ryan sięgnął po swój notes i przewrócił kartkę.- Co mamy? - spytał.Powiedział to głosem ostrym, jak nóż, którego, właśnie użyłam.Delikatnie przesuwałam kości.- %7łebra.łopatki.obojczyki.kręgi - wymieniałam.- Chyba wszystkie są ześródpiersia.- Mostek - dodałam po chwili, znajdując tę kość.Szperałam wśród pozostałych kości, szukając innych części ciała.Reszta przyglądałasię w milczeniu.Kiedy sięgnęłam na tył worka, duży, brązowy pająk przebiegł po mojej dłonii w górę ręki.Widziałam jego oczy na słupkach, malutkie peryskopy szukające przyczynyzakłócającej jego spokój.Czułam jego włochate nogi - były lekkie i delikatne, przypominałydotyk jedwabnej chusteczki na ręku.Wzdrygnęłam się, wyrzucając pająka w powietrze.- To tyle - powiedziałam, prostując się i cofając.Kolana zaprotestowały.- Górnaczęść tułowia.Brak rąk.Czułam ciarki na skórze, ale pająk nie miał z tym nic wspólnego.Odziane ręcetrzymałam wzdłuż ciała.Nie cieszyło mnie to, że miałam rację, tylko byłam odrętwiała, jakktoś w szoku.Czująca część mojej osoby wyłączyła się i wywiesiła kartkę, że poszła nalunch.Znowu się to stało, pomyślałam.Kolejny martwy człowiek.Gdzieś na wolnościgrasuje potwór.Ryan pisał w notesie.Zcięgna na jego karku były nabrzmiałe.- Co teraz? - jęknął cicho Poirier.- Teraz znajdziemy resztę - rzekłam.Cambronne przygotowywał się do kolejnych zdjęć, kiedy usłyszeliśmy, że wracaPiquot.Znowu nie przyszedł ścieżką.Dołączył do nas, spojrzał na kości i syknął jakieśprzekleństwo.Ryan zwrócił się do Bertranda.- Możesz tu pokierować wszystkim, kiedy zajmiemy się psem?Bertrand skinął.Jego ciało było sztywne, jak otaczające nas iglaki.- Zapakujmy to, co mamy, a potem chłopcy z ekipy mogą sprawdzić cały teren.Przyślę ich.Zostawiliśmy Bertranda i Cambronne i ruszyliśmy za Piquotem w kierunkuszczekania.Zwierzę zachowywało się, jakby było doprowadzone do szału.Trzy godziny pózniej siedziałam na trawie, analizując zawartość czterech worków naciała.Słońce stało wysoko i prażyło moje ramiona, ale zupełnie nie radziło sobie z uczuciemprzenikliwego chłodu, który czułam w sobie.Pięć metrów ode mnie, koło tresera leżał pies, zgłową opartą na ogromnych, brązowych łapach.Był to dla niego emocjonujący ranek.Trenowane tak, żeby reagować na zapach rozłożonego bądz rozkładającego się ciała,psy potrafią znalezć ukryte zwłoki z taką samą skutecznością, jak urządzenia na podczerwieńwykrywają ciepło.Nawet gdy gnijące ciało zostanie już usunięte, psy potrafią zlokalizować tomiejsce.Są one ogarami śmierci.Ten pies dobrze się spisał, namierzając jeszcze trzy miejsca,w których zakopane były szczątki.Za każdym razem żywiołowo obwieszczał swojeznalezisko, szczekając, skacząc i szaleńczo kręcąc się wokół danego miejsca.Zastanawiałamsię, czy wszystkie psy wytrenowane do znajdowania ciał podchodzą do swojej pracy z równąpasją.Na wykopanie, posegregowanie i zapakowanie szczątków potrzeba było dwóchgodzin.Najpierw wstępnie kataloguje się znaleziska, a potem sporządza dokładną listę, wktórej wymienia się każdy fragment kości.Rzuciłam okiem na psa.Wyglądał na równie zmęczonego, jak ja.Ruszały się tylkojego oczy - czekoladowe kule obracające się jak miski radarów.Przenosił wzrok z jednejrzeczy na drugą, nie ruszając głową.Pies miał prawo być wyczerpany, zresztą ja też.Gdy w końcu podniósł głowę, w poluwidzenia pojawił się zwisający, drżący, długi i cienki język.Ja nie wystawiłam swojego iponownie pochyliłam się nad listą.- Ile?Nie słyszałam, jak podchodzi, ale znałam głos.Zebrałam się w sobie.- Bonjour, monsieur Claudel.Comment ca va?- Ile? - powtórzył.- Jedno - powiedziałam, nie podnosząc nawet wzroku.- Brakuje czegoś?Dokończyłam pisać i spojrzałam na niego.Stał na szeroko rozstawionych nogach izdejmował folię z kanapki.Na ramieniu wisiała marynarka.Jak Bertrand, Claudel preferował naturalne materiały, więc był ubrany w bawełnianąkoszulę i spodnie, a do tego płócienną marynarkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]